Od początku roku na całym świecie spłonęły lasy o powierzchni odpowiadającej Szwajcarii
Z pożarami walczą strażacy na Syberii i w zachodnich Stanach Zjednoczonych. Na południu Europy pas ognia rozciąga się od Uralu po Atlantyk. Ekolodzy, którzy od dawna ostrzegali przed zbliżającą się katastrofą, winę za rozmiar klęski żywiołowej przypisują nadgorliwej ochronie drzewostanów przed pożarami.
W dwunastu stanach USA szaleje około osiemdziesiąt gigantycznych pożarów, nad którymi stracono kontrolę. Mimo pomocy z Kanady, Meksyku, Nowej Zelandii i Australii niemal trzydziestotysięczna armia strażaków jest bezradna wobec pojawiania się kolejnych ognisk, rozniecanych przez silny wiatr przenoszący płomienie. W wielu wypadkach ratownicy ograniczają się do ochrony stref zamieszkanych i ewakuacji ludzi. Ogień wdziera się do parków narodowych Grand Teton w stanie Wyoming i słynnego Yellowstone. Ratunkiem byłyby jedynie obfite opady.
Długotrwałe upały na południu Europy spowodowały największe od lat zagrożenie pożarowe. W Hiszpanii spłonęło już kilkadziesiąt tysięcy hektarów lasów. Ewakuowano ponad trzy tysiące osób. Tylko dzięki doskonale przeprowadzonej akcji strażakom udało się uratować przed zniszczeniem malownicze miasteczko Cadaques. Ogień nadal trawi lasy w centrum kraju oraz w górach w pobliżu Granady. Na Wyspach Kanaryjskich zagroził obserwatorium astronomicznemu, w którym znajduje się jeden z największych teleskopów.
Na południu Francji i Korsyce strażacy z trudem ugasili największy od dziesięciu lat pożar. Także Włosi walczą z ponad setką rozległych pożarów. W Rumunii rząd skierował do akcji gaśniczej na południowym zachodzie kraju duże oddziały wojska. W Bułgarii w walce z żywiołem uczestniczą śmigłowce, a armia została postawiona w stan gotowości. Ogień utrudnia też turystom powrót z wypoczynku na chorwackim wybrzeżu.
W Grecji spłonęły tysiące hektarów lasów sosnowych. Tajemnicą poliszynela jest, że znaczna część pożarów w Grecji i południowej Francji nie jest dziełem natury. - Często w ten sposób właściciele próbują zmienić plany zagospodarowania terenu. Na obszarach leśnych nie wolno budować pensjonatów i obiektów turystycznych - tłumaczy ekolog Florian Resch z Max-Planck-Institut für Chemie we Fryburgu. Wypalanie lasów jest też najczęstszą przyczyną wielkich pożarów w Amazonii i południowo-wschodniej Azji.
Dla specjalistów największe od półwiecza pożary w USA nie są zaskoczeniem. Ekolodzy od lat ostrzegali przed katastrofalnymi skutkami nie kontrolowanego wzrostu lasów. Od początku XX w. starano się za wszelką cenę zapobiegać ich pożarom. - Tymczasem lokalne pożary stanowią naturalny sposób oczyszczania lasów i odnowy ich struktury. Na skutek błędnej polityki ogromne połacie zbyt zadrzewionych terenów stały się beczką prochu. Straty można by prawdopodobnie ograniczyć, gdyby stosowano kontrolowane wypalanie obszarów leśnych - mówi Resch.
Ta kontrowersyjna metoda, popierana przez ekologów, zyskała grono zwolenników także w amerykańskiej administracji. W ubiegłym roku rząd w Waszyngtonie postanowił trzykrotnie zwiększyć liczbę takich wypaleń. Punktem zwrotnym tej drażliwej debaty był pożar w parku narodowym Yellowstone w 1988 r., który strawił dziesiątą część jego powierzchni. Od tego czasu nie gasi się już tu ognia wywołanego przez czynniki naturalne. Na odnowę struktury lasów amerykańskie służby leśne będą otrzymywać 925 mln USD rocznie, czyli niemal dziesięć razy więcej niż dotychczas.
Promowana przez ekologów metoda ma wielu przeciwników. Wśród nich dominują producenci drewna, dla których pożar oznacza straty, a także właściciele hoteli i pensjonatów. Któż chciałby wypoczywać pośród sterczących z pogorzelisk kikutów? - pytają retorycznie. Mieszkańcy leśnych stanów zarzucają też ekologom, że takie pożary zbyt często wymykają się spod kontroli. Na przykład niewiele brakowało, aby w maju z dymem poszło Narodowe Laboratorium Atomowe w Los Alamos. Ogień zniszczył wówczas 200 prywatnych domów.
W dwunastu stanach USA szaleje około osiemdziesiąt gigantycznych pożarów, nad którymi stracono kontrolę. Mimo pomocy z Kanady, Meksyku, Nowej Zelandii i Australii niemal trzydziestotysięczna armia strażaków jest bezradna wobec pojawiania się kolejnych ognisk, rozniecanych przez silny wiatr przenoszący płomienie. W wielu wypadkach ratownicy ograniczają się do ochrony stref zamieszkanych i ewakuacji ludzi. Ogień wdziera się do parków narodowych Grand Teton w stanie Wyoming i słynnego Yellowstone. Ratunkiem byłyby jedynie obfite opady.
Długotrwałe upały na południu Europy spowodowały największe od lat zagrożenie pożarowe. W Hiszpanii spłonęło już kilkadziesiąt tysięcy hektarów lasów. Ewakuowano ponad trzy tysiące osób. Tylko dzięki doskonale przeprowadzonej akcji strażakom udało się uratować przed zniszczeniem malownicze miasteczko Cadaques. Ogień nadal trawi lasy w centrum kraju oraz w górach w pobliżu Granady. Na Wyspach Kanaryjskich zagroził obserwatorium astronomicznemu, w którym znajduje się jeden z największych teleskopów.
Na południu Francji i Korsyce strażacy z trudem ugasili największy od dziesięciu lat pożar. Także Włosi walczą z ponad setką rozległych pożarów. W Rumunii rząd skierował do akcji gaśniczej na południowym zachodzie kraju duże oddziały wojska. W Bułgarii w walce z żywiołem uczestniczą śmigłowce, a armia została postawiona w stan gotowości. Ogień utrudnia też turystom powrót z wypoczynku na chorwackim wybrzeżu.
W Grecji spłonęły tysiące hektarów lasów sosnowych. Tajemnicą poliszynela jest, że znaczna część pożarów w Grecji i południowej Francji nie jest dziełem natury. - Często w ten sposób właściciele próbują zmienić plany zagospodarowania terenu. Na obszarach leśnych nie wolno budować pensjonatów i obiektów turystycznych - tłumaczy ekolog Florian Resch z Max-Planck-Institut für Chemie we Fryburgu. Wypalanie lasów jest też najczęstszą przyczyną wielkich pożarów w Amazonii i południowo-wschodniej Azji.
Dla specjalistów największe od półwiecza pożary w USA nie są zaskoczeniem. Ekolodzy od lat ostrzegali przed katastrofalnymi skutkami nie kontrolowanego wzrostu lasów. Od początku XX w. starano się za wszelką cenę zapobiegać ich pożarom. - Tymczasem lokalne pożary stanowią naturalny sposób oczyszczania lasów i odnowy ich struktury. Na skutek błędnej polityki ogromne połacie zbyt zadrzewionych terenów stały się beczką prochu. Straty można by prawdopodobnie ograniczyć, gdyby stosowano kontrolowane wypalanie obszarów leśnych - mówi Resch.
Ta kontrowersyjna metoda, popierana przez ekologów, zyskała grono zwolenników także w amerykańskiej administracji. W ubiegłym roku rząd w Waszyngtonie postanowił trzykrotnie zwiększyć liczbę takich wypaleń. Punktem zwrotnym tej drażliwej debaty był pożar w parku narodowym Yellowstone w 1988 r., który strawił dziesiątą część jego powierzchni. Od tego czasu nie gasi się już tu ognia wywołanego przez czynniki naturalne. Na odnowę struktury lasów amerykańskie służby leśne będą otrzymywać 925 mln USD rocznie, czyli niemal dziesięć razy więcej niż dotychczas.
Promowana przez ekologów metoda ma wielu przeciwników. Wśród nich dominują producenci drewna, dla których pożar oznacza straty, a także właściciele hoteli i pensjonatów. Któż chciałby wypoczywać pośród sterczących z pogorzelisk kikutów? - pytają retorycznie. Mieszkańcy leśnych stanów zarzucają też ekologom, że takie pożary zbyt często wymykają się spod kontroli. Na przykład niewiele brakowało, aby w maju z dymem poszło Narodowe Laboratorium Atomowe w Los Alamos. Ogień zniszczył wówczas 200 prywatnych domów.
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.