Rozmowa z MADONNĄ
Miranda Sawyer: - Twój najnowszy album "Music" niesie wyjątkowo krzepiące przesłanie.
Madonna: - Ten album bardziej niż wszystkie poprzednie dotyczy wszystkich aspektów mojego życia. Po poprzedniej płycie, "Ray of Light", przestałam balangować. Jeszcze wcześniej urodziłam dziecko, więc zyskałam przeświadczenie, że doświadczyłam już wszystkiego. I właśnie wtedy skupiłam się na przemyśleniach dotyczących mistycznych aspektów życia.
- Szukałaś głębszych przeżyć, sensu życia, szukałaś...
- ...Boga. Nie oznacza to, że już w tych poszukiwaniach dotarłam do kresu. Duchowość jest dla mnie bardzo ważna, ale nie czuję wewnętrznej potrzeby, by pisać o tym piosenki. Fakt - chodzę do kościoła, ale interesuję się różnymi religiami. Bywam w świątyniach anglikańskich, katolickich, w synagogach. "Z natury" jestem katoliczką, bo w takiej religii zostałam wychowana, ale judaizm i katolicyzm intrygują mnie na równi.
- Między albumami "Like a Prayer" a "Ray of Light" upłynęło sporo lat. Zaczęłaś w tym okresie tracić grunt pod nogami.
- Przyczyn było wiele. Rozpadło się moje małżeństwo, co sprawiło, że przez wiele lat na miłość patrzyłam cynicznie. W tym samym czasie moja popularność sięgnęła szczytu. Upajałam się nią i równocześnie jej nienawidziłam, ponieważ krępowała mnie na każdym kroku.
- W takim nastroju nagrywałaś album "Music".
- Czułam się jak zwierzak, który ma ochotę się wyrwać z klatki. Ostatnio żyłam sobie spokojnie w domowych pieleszach i nagle zaczęło mi brakować występów, tańca, wyjazdu w trasy, więc płyta właśnie tego dotyczy. Pokazuję zarówno frywolną, jak i tę trudniejszą stronę mojego życia. Dotychczas nagrywałam płyty, które mówiły o jednej lub o drugiej jego stronie, ta natomiast je sumuje.
- Piszesz piosenki w domu czy pracujesz tylko w studiu?
- Pod poduszką mam notatnik i zapisuję w nim sny, wiersze czy fragmenty z przeczytanych książek. Czasami spisuję notatki w formie pamiętnikowej albo wycinam artykuły z gazet. Tak gromadzę treści, które chcę zapamiętać. Z tego układam swoisty pamiętnik, często wracam do niego, rozwijam jakiś pomysł, jeśli wydaje mi się dobrym materiałem na piosenkę. Przede wszystkim to jednak muzyka sprawia, że wpadam na szczególnie dobre pomysły. Największą wenę czuję, stojąc przed mikrofonem, gdy dopada mnie całe napięcie związane z występem.
- Czyj głos słychać na początku piosenki "What It Feels Like for a Girl"?
- Charlotte Gainsbourg - to córka kompozytora Serge’a. Zainspirował mnie film "The Cement Garden" z jej udziałem. Bohaterka ma romans z własnym bratem. W pewnym momencie mówi: "To jest w porządku, że dziewczyny ubierają się jak chłopcy, że noszą koszule, męskie buty. Ale chłopiec nie może się ubierać jak dziewczyna, bo to byłoby dla niego poniżające. Uważasz, że bycie dziewczyną jest poniżeniem, ale tak naprawdę bardzo chciałbyś wiedzieć, jak czuje się dziewczyna w jednej czy drugiej sytuacji". Słysząc to, pomyślałam: Boże, przecież to jest genialna kwestia!
- Czy ta piosenka jest adresowana do twojej córki?
- Do niej też, ale w zasadzie śpiewam ją dla siebie. To ja odkrywam, że ciągłe wygrywanie nie zawsze jest korzystne, zwłaszcza gdy chodzi o związki z mężczyznami. Mężczyźni czują się przytłoczeni przez kobiety, które osiągają wielkie sukcesy.
- Bądź wielka, ale zorientuj się w porę, kiedy należy zejść z piedestału?
- Właśnie. To jest gra, którą muszą uprawiać wszystkie silne kobiety. A ta piosenka to próba uświadomienia sobie i słuchaczom, jak poważne są konsekwencje różnicy płci. To forma skargi. Piosenka mówi bowiem o tradycyjnych kobiecych zachowaniach, w rodzaju kręcenia na palcu włosów i trzepotania rzęsami. Pisząc ją, miałam na myśli dziewczyny z reklam i to, że ich zachowanie można uznać za niewinne wdzięczenie się, ale w rzeczywistości jest to katorga. Piosenka, która o tym opowiada, to nie jakiś feministyczny hymn; sądzę, że wiele kobiet może się identyfikować z punktem widzenia, jaki w niej przestawiam.
- Poza tym na płycie jest sporo "zwykłych" piosenek o miłości: "I Deserve It", "Amazing", "Don’t Tell Me".
- Niezupełnie tak. Każda jest rodzajem wyznania: kocham cię, ale też, w gruncie rzeczy, mam cię gdzieś. I to są moje najlepsze utwory. "I Deserve It" to właściwie piosenka miłosna, lecz czuje się w niej jakąś samotność. Akustyczna gitara, po której następuje dźwięk syntezatorowych syren - ta kombinacja wprowadza pewien niepokój.
- Jaka jest najlepsza pora na słuchanie tej płyty?
- Noc. To muzyka do nocnego słuchania, jest zbyt nastrojowa, by jej słuchać w dzień.
- Nowa płyta, nowy rozdział w życiu, nowe miejsce zamieszkania. Nadal zamierzasz kupić dom w Londynie?
- Chcę kupić dom w Londynie, lecz nie mogę znaleźć takiego, który by mi odpowiadał. A poza tym tutejsze ceny nieruchomości to rozbój w biały dzień. Nie do wiary, jak drogie są tutaj domy. Byłabym skłonna wyłożyć na taki dom 6 mln USD, ale tu okazuje się, że budynki, które byłyby dla mnie odpowiednie, kosztują co najmniej sześć milionów funtów, a to ogromna różnica. Jestem za bardzo przywiązana do efektów własnej pracy, by wyrzucić lekką ręką ciężko zarobione pieniądze.
- Może zamieszkasz w Birmingham?
- Nie, co to, to nie. Trochę jeszcze poczekam. Poza tym Anglię kocham i nienawidzę jednocześnie. Zawsze marzyłam o mieszkaniu w Londynie. Potem, gdy już tu zamieszkałam, okazało się, że to nie to, o co mi chodziło.
- Mówisz często, że prawdziwych przyjaciół masz w Stanach Zjednoczonych. Z kim przyjaźnisz się najdłużej?
- Z dziewczyną imieniem Debbie. Poznałam ją w Nowym Jorku, kiedy pracowała jako windziarka w lokalu Danceteria. Było to jeszcze przed początkiem mojej kariery. Ona jest jedną z kilku osób, z którymi przyjaźnię się od czasów, zanim stałam się sławna. Reszta moich najlepszych przyjaciół to ludzie, których znam pięć, dziesięć lat.
- A najbardziej kochasz reżysera Guya Ritchiego, ojca twojego drugiego dziecka?
- Znalezienie kogoś takiego zabrało mi skromne 40 lat, ale teraz trafiłam naprawdę dobrze. Zapisz to dokładnie.
Madonna: - Ten album bardziej niż wszystkie poprzednie dotyczy wszystkich aspektów mojego życia. Po poprzedniej płycie, "Ray of Light", przestałam balangować. Jeszcze wcześniej urodziłam dziecko, więc zyskałam przeświadczenie, że doświadczyłam już wszystkiego. I właśnie wtedy skupiłam się na przemyśleniach dotyczących mistycznych aspektów życia.
- Szukałaś głębszych przeżyć, sensu życia, szukałaś...
- ...Boga. Nie oznacza to, że już w tych poszukiwaniach dotarłam do kresu. Duchowość jest dla mnie bardzo ważna, ale nie czuję wewnętrznej potrzeby, by pisać o tym piosenki. Fakt - chodzę do kościoła, ale interesuję się różnymi religiami. Bywam w świątyniach anglikańskich, katolickich, w synagogach. "Z natury" jestem katoliczką, bo w takiej religii zostałam wychowana, ale judaizm i katolicyzm intrygują mnie na równi.
- Między albumami "Like a Prayer" a "Ray of Light" upłynęło sporo lat. Zaczęłaś w tym okresie tracić grunt pod nogami.
- Przyczyn było wiele. Rozpadło się moje małżeństwo, co sprawiło, że przez wiele lat na miłość patrzyłam cynicznie. W tym samym czasie moja popularność sięgnęła szczytu. Upajałam się nią i równocześnie jej nienawidziłam, ponieważ krępowała mnie na każdym kroku.
- W takim nastroju nagrywałaś album "Music".
- Czułam się jak zwierzak, który ma ochotę się wyrwać z klatki. Ostatnio żyłam sobie spokojnie w domowych pieleszach i nagle zaczęło mi brakować występów, tańca, wyjazdu w trasy, więc płyta właśnie tego dotyczy. Pokazuję zarówno frywolną, jak i tę trudniejszą stronę mojego życia. Dotychczas nagrywałam płyty, które mówiły o jednej lub o drugiej jego stronie, ta natomiast je sumuje.
- Piszesz piosenki w domu czy pracujesz tylko w studiu?
- Pod poduszką mam notatnik i zapisuję w nim sny, wiersze czy fragmenty z przeczytanych książek. Czasami spisuję notatki w formie pamiętnikowej albo wycinam artykuły z gazet. Tak gromadzę treści, które chcę zapamiętać. Z tego układam swoisty pamiętnik, często wracam do niego, rozwijam jakiś pomysł, jeśli wydaje mi się dobrym materiałem na piosenkę. Przede wszystkim to jednak muzyka sprawia, że wpadam na szczególnie dobre pomysły. Największą wenę czuję, stojąc przed mikrofonem, gdy dopada mnie całe napięcie związane z występem.
- Czyj głos słychać na początku piosenki "What It Feels Like for a Girl"?
- Charlotte Gainsbourg - to córka kompozytora Serge’a. Zainspirował mnie film "The Cement Garden" z jej udziałem. Bohaterka ma romans z własnym bratem. W pewnym momencie mówi: "To jest w porządku, że dziewczyny ubierają się jak chłopcy, że noszą koszule, męskie buty. Ale chłopiec nie może się ubierać jak dziewczyna, bo to byłoby dla niego poniżające. Uważasz, że bycie dziewczyną jest poniżeniem, ale tak naprawdę bardzo chciałbyś wiedzieć, jak czuje się dziewczyna w jednej czy drugiej sytuacji". Słysząc to, pomyślałam: Boże, przecież to jest genialna kwestia!
- Czy ta piosenka jest adresowana do twojej córki?
- Do niej też, ale w zasadzie śpiewam ją dla siebie. To ja odkrywam, że ciągłe wygrywanie nie zawsze jest korzystne, zwłaszcza gdy chodzi o związki z mężczyznami. Mężczyźni czują się przytłoczeni przez kobiety, które osiągają wielkie sukcesy.
- Bądź wielka, ale zorientuj się w porę, kiedy należy zejść z piedestału?
- Właśnie. To jest gra, którą muszą uprawiać wszystkie silne kobiety. A ta piosenka to próba uświadomienia sobie i słuchaczom, jak poważne są konsekwencje różnicy płci. To forma skargi. Piosenka mówi bowiem o tradycyjnych kobiecych zachowaniach, w rodzaju kręcenia na palcu włosów i trzepotania rzęsami. Pisząc ją, miałam na myśli dziewczyny z reklam i to, że ich zachowanie można uznać za niewinne wdzięczenie się, ale w rzeczywistości jest to katorga. Piosenka, która o tym opowiada, to nie jakiś feministyczny hymn; sądzę, że wiele kobiet może się identyfikować z punktem widzenia, jaki w niej przestawiam.
- Poza tym na płycie jest sporo "zwykłych" piosenek o miłości: "I Deserve It", "Amazing", "Don’t Tell Me".
- Niezupełnie tak. Każda jest rodzajem wyznania: kocham cię, ale też, w gruncie rzeczy, mam cię gdzieś. I to są moje najlepsze utwory. "I Deserve It" to właściwie piosenka miłosna, lecz czuje się w niej jakąś samotność. Akustyczna gitara, po której następuje dźwięk syntezatorowych syren - ta kombinacja wprowadza pewien niepokój.
- Jaka jest najlepsza pora na słuchanie tej płyty?
- Noc. To muzyka do nocnego słuchania, jest zbyt nastrojowa, by jej słuchać w dzień.
- Nowa płyta, nowy rozdział w życiu, nowe miejsce zamieszkania. Nadal zamierzasz kupić dom w Londynie?
- Chcę kupić dom w Londynie, lecz nie mogę znaleźć takiego, który by mi odpowiadał. A poza tym tutejsze ceny nieruchomości to rozbój w biały dzień. Nie do wiary, jak drogie są tutaj domy. Byłabym skłonna wyłożyć na taki dom 6 mln USD, ale tu okazuje się, że budynki, które byłyby dla mnie odpowiednie, kosztują co najmniej sześć milionów funtów, a to ogromna różnica. Jestem za bardzo przywiązana do efektów własnej pracy, by wyrzucić lekką ręką ciężko zarobione pieniądze.
- Może zamieszkasz w Birmingham?
- Nie, co to, to nie. Trochę jeszcze poczekam. Poza tym Anglię kocham i nienawidzę jednocześnie. Zawsze marzyłam o mieszkaniu w Londynie. Potem, gdy już tu zamieszkałam, okazało się, że to nie to, o co mi chodziło.
- Mówisz często, że prawdziwych przyjaciół masz w Stanach Zjednoczonych. Z kim przyjaźnisz się najdłużej?
- Z dziewczyną imieniem Debbie. Poznałam ją w Nowym Jorku, kiedy pracowała jako windziarka w lokalu Danceteria. Było to jeszcze przed początkiem mojej kariery. Ona jest jedną z kilku osób, z którymi przyjaźnię się od czasów, zanim stałam się sławna. Reszta moich najlepszych przyjaciół to ludzie, których znam pięć, dziesięć lat.
- A najbardziej kochasz reżysera Guya Ritchiego, ojca twojego drugiego dziecka?
- Znalezienie kogoś takiego zabrało mi skromne 40 lat, ale teraz trafiłam naprawdę dobrze. Zapisz to dokładnie.
Więcej możesz przeczytać w 38/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.