Pojawienie się Jana Łopuszańskiego w Stanach Zjednoczonych może zmienić dynamikę amerykańskiej kampanii, bo pozbawi Busha głosów narodowców i katolików polskiego pochodzenia
Od początku mówiłem, że w Ameryce kampania prezydencka jest o wiele bardziej interesująca niż u nas. A dokładniej, po prostu jest interesująca, bo u nas interesująca nie jest w ogóle. Za oceanem kampania zrobiła się zresztą wyjątkowo interesująca od momentu, gdy kilka dni temu pojawił się tam nowy kandydat na prezydenta, Jan Łopuszański.
Pojawienie się Łopuszańskiego w USA może zupełnie zmienić dynamikę amerykańskiej kampanii, bo pozbawi Busha głosów narodowców i katolików polskiego pochodzenia. Po co mają głosować na Busha, skoro mają Łopuszańskiego. Można sobie dworować z Łopuszańskiego, ale nie warto tego robić i to nie tylko dlatego, że jest to mało ambitne. Nie warto także dlatego, że powiedział on w Ameryce coś, co jest warte odnotowania. Aż dziw, że ten niesiony po oceanie głos nie dotarł nad Wisłę z odpowiednią siłą. Nie dotarł, więc podziałam jak membrana i go wzmocnię. Otóż Jan Łopuszański powiedział w Ameryce, że "jeśli naród zdecyduje się wybrać kogoś innego, to widocznie taka jest Wola Boża". Oczywiście, gdy Łopuszański mówił o kimś innym, miał na myśli nie Gore’a, tylko Kwaśniewskiego. Dlaczego słowa Łopuszańskiego są tak niezwykłe? Po pierwsze, dlatego, że w tym zdaniu znalazło się słowo "jeśli". Nikomu w Polsce nie przyszłoby do głowy, że naród mógłby wybrać kogoś innego niż Łopuszański, a jemu - owszem - przyszło. To oczywiście nie jest wyraz realizmu politycznego Łopuszańskiego, ale dowód jego kokieterii, bo przecież naród na pewno nie wybierze kogoś innego niż on, a jeśli wybierze, to co to za naród. Niezwykłość stwierdzenia Jana Łopuszańskiego tkwi jednak w czymś zupełnie innym. Z tego, co powiedział, wynika mianowicie, że o wyniku wyborów decyduje wprawdzie naród, ale niezupełnie. Tak do końca naród głosuje tylko wtedy, gdy wybiera kogoś, kto na tytuł prezydenta zasługuje, czyli kogoś takiego jak Jan Łopuszański. Jeśli jednak naród wybiera kogoś, kto na prezydenturę nie zasługuje, czyli wybiera kogoś innego niż Jan Łopuszański, znaczy to, że rączkami narodu kieruje przy urnach wyborczych kto inny - kieruje nimi Najwyższy.
Wizyta Jana Łopuszańskiego w Ameryce była bacznie obserwowana przez amerykańskie media, a każde jego słowo odbijało się szerokim echem od Miami po Seattle i od Los Angeles po Boston. Dlatego też warto zauważyć, że Janowi Łopuszańskiemu nie wyrzucano mieszania Boga do wyborów, choć innym kandydatom startującym w wyborach bardzo się za takie wybryki dostawało. Z takiego Busha na przykład bez końca drwiono, gdy zapytany o myśliciela, który najbardziej wpłynął na jego życie, wymienił Jezusa Chrystusa. Z kolei starający się o wiceprezydenturę ortodoksyjny Żyd, Joseph Lieberman, musiał się bronić przed zarzutem epatowania swoją religijnością, który postawiło mu dwóch znanych rabinów z żydowskiej organizacji Anti-Defamation League. Rabini mieli za złe Liebermanowi, że mówiąc tyle o swej wierze, może stworzyć przecież nieuzasadnione wrażenie, że ludzie wierzący są lepszymi obywatelami niż niewierzący. Warto odnotować tę krytykę, bo na słowa Jana Łopuszańskiego nie zareagowano zbyt ostro, a przecież w przeciwieństwie do Liebermana nie ubiega się o wiceprezydenturę, ale o prezydenturę.
Szkoda, że Jan Łopuszański musiał pojechać do Ameryki, by powiedzieć nam, że skoro Polacy wybiorą na prezydenta obecnie miłościwie panującego, będzie to wyraz Woli Bożej. Szkoda, bo gdyby powiedział to przed wyjazdem, na pewno zainteresowałaby nas taka opinia, a z całą pewnością nikt by jej nie zlekceważył. Wszyscy wiemy przecież, że wśród kandydatów startujących na prezydenta jest kilku wierzących, ale najlepsze dojścia do Najwyższego zdaje się mieć właśnie Jan Łopuszański. I proszę nie dać się zwieść jego słowom "widocznie taka jest Wola Boża". To "widocznie" to ozdobnik, a nie znak niepewności. Skoro Jan Łopuszański mówi nam, że taka jest Wola Boża, to znaczy, że taka jest. I tyle.
Wielu ludzi, nie tylko Jan Łopuszański, w istocie może mieć wrażenie, że "widocznie taka jest Wola Boża". No, bo gdyby była inna, Najwyższy dałby jakiś znak, coś by podpowiedział, dorzuciłby któremuś z kontrkandydatów faworyta kilka punktów, dałby cień nadziei choćby na drugą turę. A skoro nie daje, to znaczy, że taka
Jego wola. A poza tym, jakich tu znaków oczekiwać, skoro najważniejszy znak już był. Bo czyż nie była nim przejażdżka papamobilem? Owszem, ten i ów z kręgów kościelnych wspomina, że z tą przejażdżką to trochę nie tak, że to pewien bliski prezydentowi minister zasugerował, że opóźnienie, że może by skrócić ceremonię i od razu podjechać tam, gdzie głowy obu państw zabiorą głos. Ale jakie to ma dziś znaczenie. Cała Polska widziała, co widziała i właśnie to odebrała jako znak. Roma locuta - causa finita. Oczywiście pozostaje pytanie, czy Wolą Bożą nie może być przypadkiem także dopust boży. Trudna to kwestia i dlatego na jej rozstrzygnięcie będziemy mieć aż pięć lat.
Tomasz Lis
Pojawienie się Łopuszańskiego w USA może zupełnie zmienić dynamikę amerykańskiej kampanii, bo pozbawi Busha głosów narodowców i katolików polskiego pochodzenia. Po co mają głosować na Busha, skoro mają Łopuszańskiego. Można sobie dworować z Łopuszańskiego, ale nie warto tego robić i to nie tylko dlatego, że jest to mało ambitne. Nie warto także dlatego, że powiedział on w Ameryce coś, co jest warte odnotowania. Aż dziw, że ten niesiony po oceanie głos nie dotarł nad Wisłę z odpowiednią siłą. Nie dotarł, więc podziałam jak membrana i go wzmocnię. Otóż Jan Łopuszański powiedział w Ameryce, że "jeśli naród zdecyduje się wybrać kogoś innego, to widocznie taka jest Wola Boża". Oczywiście, gdy Łopuszański mówił o kimś innym, miał na myśli nie Gore’a, tylko Kwaśniewskiego. Dlaczego słowa Łopuszańskiego są tak niezwykłe? Po pierwsze, dlatego, że w tym zdaniu znalazło się słowo "jeśli". Nikomu w Polsce nie przyszłoby do głowy, że naród mógłby wybrać kogoś innego niż Łopuszański, a jemu - owszem - przyszło. To oczywiście nie jest wyraz realizmu politycznego Łopuszańskiego, ale dowód jego kokieterii, bo przecież naród na pewno nie wybierze kogoś innego niż on, a jeśli wybierze, to co to za naród. Niezwykłość stwierdzenia Jana Łopuszańskiego tkwi jednak w czymś zupełnie innym. Z tego, co powiedział, wynika mianowicie, że o wyniku wyborów decyduje wprawdzie naród, ale niezupełnie. Tak do końca naród głosuje tylko wtedy, gdy wybiera kogoś, kto na tytuł prezydenta zasługuje, czyli kogoś takiego jak Jan Łopuszański. Jeśli jednak naród wybiera kogoś, kto na prezydenturę nie zasługuje, czyli wybiera kogoś innego niż Jan Łopuszański, znaczy to, że rączkami narodu kieruje przy urnach wyborczych kto inny - kieruje nimi Najwyższy.
Wizyta Jana Łopuszańskiego w Ameryce była bacznie obserwowana przez amerykańskie media, a każde jego słowo odbijało się szerokim echem od Miami po Seattle i od Los Angeles po Boston. Dlatego też warto zauważyć, że Janowi Łopuszańskiemu nie wyrzucano mieszania Boga do wyborów, choć innym kandydatom startującym w wyborach bardzo się za takie wybryki dostawało. Z takiego Busha na przykład bez końca drwiono, gdy zapytany o myśliciela, który najbardziej wpłynął na jego życie, wymienił Jezusa Chrystusa. Z kolei starający się o wiceprezydenturę ortodoksyjny Żyd, Joseph Lieberman, musiał się bronić przed zarzutem epatowania swoją religijnością, który postawiło mu dwóch znanych rabinów z żydowskiej organizacji Anti-Defamation League. Rabini mieli za złe Liebermanowi, że mówiąc tyle o swej wierze, może stworzyć przecież nieuzasadnione wrażenie, że ludzie wierzący są lepszymi obywatelami niż niewierzący. Warto odnotować tę krytykę, bo na słowa Jana Łopuszańskiego nie zareagowano zbyt ostro, a przecież w przeciwieństwie do Liebermana nie ubiega się o wiceprezydenturę, ale o prezydenturę.
Szkoda, że Jan Łopuszański musiał pojechać do Ameryki, by powiedzieć nam, że skoro Polacy wybiorą na prezydenta obecnie miłościwie panującego, będzie to wyraz Woli Bożej. Szkoda, bo gdyby powiedział to przed wyjazdem, na pewno zainteresowałaby nas taka opinia, a z całą pewnością nikt by jej nie zlekceważył. Wszyscy wiemy przecież, że wśród kandydatów startujących na prezydenta jest kilku wierzących, ale najlepsze dojścia do Najwyższego zdaje się mieć właśnie Jan Łopuszański. I proszę nie dać się zwieść jego słowom "widocznie taka jest Wola Boża". To "widocznie" to ozdobnik, a nie znak niepewności. Skoro Jan Łopuszański mówi nam, że taka jest Wola Boża, to znaczy, że taka jest. I tyle.
Wielu ludzi, nie tylko Jan Łopuszański, w istocie może mieć wrażenie, że "widocznie taka jest Wola Boża". No, bo gdyby była inna, Najwyższy dałby jakiś znak, coś by podpowiedział, dorzuciłby któremuś z kontrkandydatów faworyta kilka punktów, dałby cień nadziei choćby na drugą turę. A skoro nie daje, to znaczy, że taka
Jego wola. A poza tym, jakich tu znaków oczekiwać, skoro najważniejszy znak już był. Bo czyż nie była nim przejażdżka papamobilem? Owszem, ten i ów z kręgów kościelnych wspomina, że z tą przejażdżką to trochę nie tak, że to pewien bliski prezydentowi minister zasugerował, że opóźnienie, że może by skrócić ceremonię i od razu podjechać tam, gdzie głowy obu państw zabiorą głos. Ale jakie to ma dziś znaczenie. Cała Polska widziała, co widziała i właśnie to odebrała jako znak. Roma locuta - causa finita. Oczywiście pozostaje pytanie, czy Wolą Bożą nie może być przypadkiem także dopust boży. Trudna to kwestia i dlatego na jej rozstrzygnięcie będziemy mieć aż pięć lat.
Tomasz Lis
Więcej możesz przeczytać w 38/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.