Premier Japonii podarował prezydentowi Putinowi pieska robota imieniem Puti, który przypomina swego nowego pana niesłychanie: jest zimny, mechaniczny, błyszczący i bez wyrazu
Lato przeszło sobie jak gdyby nigdy nic, a teraz pora na podsumowania. Każdy podsumowuje to, co mu najbliższe. Handlowcy na przykład podliczają, ile udało im się sprzedać widokówek. Nie każdy wie, że Francja jest światową potęgą w dziedzinie handlu kartkami pocztowymi. Podobnie jak w produkcji rakiet nuklearnych; ustępuje tu wprawdzie Stanom Zjednoczonym, lecz tylko im. Rosję, Wielką Brytanię i Chiny mogłaby swoimi widokówkami przykryć. Gdyby tylko, rzecz jasna, komuś się chciało tak iść przed siebie stepem bądź wrzosowiskiem i układać rządkami kartkę za kartką. Ale takich rzeczy ludziom się nie chce, więc na razie pozostawiamy inne mocarstwa nuklearne w stanie naturalnym. Tym bardziej że na przykład próbę sparaliżowania Rosji za pomocą sztucznych wytworów podjęła już dyskretnie Japonia. Jej premier podarował Władimirowi Putinowi pieska robota imieniem Puti, który - jak sama nazwa wskazuje - przypomina swego nowego pana niesłychanie: jest zimny, mechaniczny, błyszczący i bez wyrazu. Gdy się go pogłaska po główce, śpiewa jednak hymn rosyjski. Poza tym w oczkach zapalają mu się automatycznie serduszka i tymi oczkami wpatruje się wiernie w swego pana. Japoński premier ma doprawdy nadzwyczajne poczucie humoru sytuacyjnego. Ale i ogromny spryt. Putin może teraz postawić swego pieska na biurku i całymi dniami nawiązywać z nim kontakt emocjonalny, a sprawy wagi państwowej zejdą na bok. Może wtedy zapomni o Wyspach Kurylskich?
To niebezpieczny temat, więc wróćmy lepiej do naszych setek milionów widokówek. Tak jest! Francja sprzedaje 350 mln kartek pocztowych rocznie, co zapewnia jej obroty w wysokości 2,5 mld franków (1,5 mld zł). Jeśli założyć, że kupują je głównie turyści - a przyjeżdża ich do Francji w ciągu roku ponad 60 mln - to znaczy, że każdy z nich nabywa średnio sześć kartek. Jaki obraz z Francji najchętniej wysyłają oni w świat? Wieżę Eiffla. Bije ona wszelkie rekordy w roli miejsca, o którego odwiedzeniu trzeba koniecznie napisać znajomym. Druga i trzecia pozycja przypadła budowlom o charakterze turystyczno-sakralnym: opactwu na Mont-Saint-Michel i sanktuarium maryjnemu w Lourdes. Producenci mogliby zatem obfotografować te kilka miejsc we wszelkich możliwych ujęciach dziennych i nocnych, a potem latami leżeć do góry brzuchem i kasować pieniądze. Jednakże dobre interesy nie lubią nieróbstwa. Na taki luksus nie można sobie pozwolić, bo zmienia się otoczenie i wystrój widokówkowych obiektów. Wieża Eiffla zyskała nie tak dawno nowe oświetlenie w nocy. A poza tym - czy ktoś kupi kartkę, na której widać przestarzałe typy samochodów? Znajomi pomyślą, że się wzięło z domu niewykorzystane kartki po wujku, który był we Francji parę lat temu.
Podsumowuje się także wakacje milusińskich. Jeśli wierzyć tygodnikowi "L’Express", 38 proc. francuskich dzieci spędza lato u dziadków, wujków lub przyjaciół rodziny. 27 proc. - na kampingach, a 22 proc. - w wynajętych domach, mieszkaniach lub pokojach albo na wczasach typu "Lato na wsi". Wreszcie 10 proc. - na koloniach. Zwraca uwagę gremialny odwrót od tej ostatniej formy dziecięcego wypoczynku, jeszcze dziesięć lat temu bardzo popularnej. W tym okresie zmniejszyła się nie tylko liczba dzieci wysyłanych na kolonie, ale w dodatku te, które wyjeżdżają, przebywają tam średnio o jedną trzecią krócej: dwa tygodnie zamiast trzech. To zapewne jeden z kolejnych przejawów odwrotu od spychania wychowania dzieci na kolektyw i ochoczego głoszenia, że nic tak dobrze dziecku nie robi jak hartowanie się w grupie z dala od rodziców i nic tak nie sprzyja wyrobieniu w nim samodzielności i odpowiedzialności jak zbudowanie szałasu albo spanie pod gołym niebem - podczas kiedy w rzeczywistości często chodziło o słodkie pozbycie się pociech na jakiś czas. No, trochę przesadzam, oczywiście. Hartowanie nie jest takie złe, ale teraz rodzice sobie myślą, że nie jest złe przez tydzień lub dwa, a nie przez trzy lub cztery.
Nie jest to tylko rezultat triumfującej "nadopiekuńczości" wobec dzieci. Wynika to także z atmosfery niepokoju i zagrożenia, jaka wytworzyła się wokół kwestii pozadomowej opieki nad dziećmi w ogóle. Mnożą się doniesienia i reportaże o tym, jak w szkole biją je i okradają koledzy i okoliczne bandy. Na koloniach i obozach skautowskich była w ostatnich latach seria afer, nawet z ofiarami śmiertelnymi, wokół niedostatecznych warunków bezpieczeństwa i szczególnych, paranoidalnie surowych metod "wychowawczych" niektórych opiekunów. Do tego dochodzą afery na tle pedofilii. Jeżeli po dodatkowej histerii wywołanej przez brytyjską prasę (publikowanie list z sylwetkami pedofili) jacyś biedni ludzie napadli na dom pediatry - co powinno skłonić do wzmożonej czujności pedantów i pedikiurzystki - to można sobie wyobrazić, jakie nastroje panują w niektórych rodzicielskich głowach, kiedy myślą one o tym, że ktoś obcy miałby pomagać dziecku w braniu prysznica i wkładaniu piżamki. Podsumujmy więc lato tak, żeby nikogo nie urazić ani nie przestraszyć: padało, a potem było ciepło.
To niebezpieczny temat, więc wróćmy lepiej do naszych setek milionów widokówek. Tak jest! Francja sprzedaje 350 mln kartek pocztowych rocznie, co zapewnia jej obroty w wysokości 2,5 mld franków (1,5 mld zł). Jeśli założyć, że kupują je głównie turyści - a przyjeżdża ich do Francji w ciągu roku ponad 60 mln - to znaczy, że każdy z nich nabywa średnio sześć kartek. Jaki obraz z Francji najchętniej wysyłają oni w świat? Wieżę Eiffla. Bije ona wszelkie rekordy w roli miejsca, o którego odwiedzeniu trzeba koniecznie napisać znajomym. Druga i trzecia pozycja przypadła budowlom o charakterze turystyczno-sakralnym: opactwu na Mont-Saint-Michel i sanktuarium maryjnemu w Lourdes. Producenci mogliby zatem obfotografować te kilka miejsc we wszelkich możliwych ujęciach dziennych i nocnych, a potem latami leżeć do góry brzuchem i kasować pieniądze. Jednakże dobre interesy nie lubią nieróbstwa. Na taki luksus nie można sobie pozwolić, bo zmienia się otoczenie i wystrój widokówkowych obiektów. Wieża Eiffla zyskała nie tak dawno nowe oświetlenie w nocy. A poza tym - czy ktoś kupi kartkę, na której widać przestarzałe typy samochodów? Znajomi pomyślą, że się wzięło z domu niewykorzystane kartki po wujku, który był we Francji parę lat temu.
Podsumowuje się także wakacje milusińskich. Jeśli wierzyć tygodnikowi "L’Express", 38 proc. francuskich dzieci spędza lato u dziadków, wujków lub przyjaciół rodziny. 27 proc. - na kampingach, a 22 proc. - w wynajętych domach, mieszkaniach lub pokojach albo na wczasach typu "Lato na wsi". Wreszcie 10 proc. - na koloniach. Zwraca uwagę gremialny odwrót od tej ostatniej formy dziecięcego wypoczynku, jeszcze dziesięć lat temu bardzo popularnej. W tym okresie zmniejszyła się nie tylko liczba dzieci wysyłanych na kolonie, ale w dodatku te, które wyjeżdżają, przebywają tam średnio o jedną trzecią krócej: dwa tygodnie zamiast trzech. To zapewne jeden z kolejnych przejawów odwrotu od spychania wychowania dzieci na kolektyw i ochoczego głoszenia, że nic tak dobrze dziecku nie robi jak hartowanie się w grupie z dala od rodziców i nic tak nie sprzyja wyrobieniu w nim samodzielności i odpowiedzialności jak zbudowanie szałasu albo spanie pod gołym niebem - podczas kiedy w rzeczywistości często chodziło o słodkie pozbycie się pociech na jakiś czas. No, trochę przesadzam, oczywiście. Hartowanie nie jest takie złe, ale teraz rodzice sobie myślą, że nie jest złe przez tydzień lub dwa, a nie przez trzy lub cztery.
Nie jest to tylko rezultat triumfującej "nadopiekuńczości" wobec dzieci. Wynika to także z atmosfery niepokoju i zagrożenia, jaka wytworzyła się wokół kwestii pozadomowej opieki nad dziećmi w ogóle. Mnożą się doniesienia i reportaże o tym, jak w szkole biją je i okradają koledzy i okoliczne bandy. Na koloniach i obozach skautowskich była w ostatnich latach seria afer, nawet z ofiarami śmiertelnymi, wokół niedostatecznych warunków bezpieczeństwa i szczególnych, paranoidalnie surowych metod "wychowawczych" niektórych opiekunów. Do tego dochodzą afery na tle pedofilii. Jeżeli po dodatkowej histerii wywołanej przez brytyjską prasę (publikowanie list z sylwetkami pedofili) jacyś biedni ludzie napadli na dom pediatry - co powinno skłonić do wzmożonej czujności pedantów i pedikiurzystki - to można sobie wyobrazić, jakie nastroje panują w niektórych rodzicielskich głowach, kiedy myślą one o tym, że ktoś obcy miałby pomagać dziecku w braniu prysznica i wkładaniu piżamki. Podsumujmy więc lato tak, żeby nikogo nie urazić ani nie przestraszyć: padało, a potem było ciepło.
Więcej możesz przeczytać w 38/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.