Kaktus wyrośnie mi na dłoni, jeśli kosztem 12 mln zł będzie można zostać w Polsce prezydentem
Może za pięć razy tyle? Będziemy więc znowu pili prawdziwe piwo, udając, że jest to piwo bezalkoholowe - powiedział Donald Tusk, wicemarszałek Senatu, polityk Unii Wolności, gdy parlament przyjął ustawę, wedle której ubiegający się o fotel prezydencki mogą na kampanię wydać nie więcej niż 12 mln zł. Prosta umiejętność dodawania wystarczy, żeby stwierdzić, iż koszty skutecznej kampanii, czyli zamówienia i emisji reklam telewizyjnych, radiowych oraz prasowych, wynajęcia billboardów, produkcji gadżetów i ulotek, a także organizacji spotkań grubo przekraczają tę kwotę.
Łatwo zgadnąć, skąd będą pochodzić dodatkowe pieniądze. - Partie mogą dowolnie wydawać swoje fundusze na kampanię wyborczą. Firmy i osoby zainteresowane wspieraniem poszczególnych kandydatów będą więc kupować cegiełki, tyle że nie komitetów wyborczych, lecz zaprzyjaźnionych partii. A te przed Państwową Komisją Wyborczą rozliczać się nie muszą - mówi Ludwik Dorn, poseł Ruchu Odbudowy Polski, sprawozdawca ustawy, która wprowadziła ograniczenia.
Istnieje kilka prostych sposobów na ominięcie ustawowego limitu wydatków. Wystarczy, że jakiś biznesmen czy stowarzyszenie zorganizuje gdzieś w Polsce festyn z darmowymi atrakcjami i przypadkiem zaprosi na niego jednego z kandydatów. W sierpniu Aleksander Kwaśniewski wziął na przykład udział w festynie "Radiostopem na wakacje", przygotowanym przez Radio Kielce i władze samorządowe w Końskich. Parę dni później uczestniczył w festynie z okazji święta lotnictwa, zorganizowanym na lotnisku w Mielcu. Kosztów takich przedsięwzięć oczywiście próżno będzie szukać w sprawozdaniu finansowym komitetu wyborczego.
Zaprzyjaźniona z kandydatem firma lub instytucja może też zorganizować sympozjum, konferencję, pokaz lub seminarium na dowolny temat. Gościem będzie - rzecz jasna - kandydat. Impreza będzie reklamowana na plakatach z wizerunkiem gościa. Z kolei partie mogą na przykład drukować swoje programy, przypadkiem zbieżne z programem kandydata i kolportować je w trakcie kampanii albo wydać książkę kandydata lub dziełko o nim. Nie jest też problemem zorganizowanie spotkania lub festynu i zaproszenie jako gościa honorowego na przykład szefa partii, "przypadkowo" ubiegającego się o urząd prezydenta. Jarosław Kalinowski wystąpił na przykład w lipcu na dziedzińcu Zamku Książąt Mazowieckich w Ciechanowie, tuż przed specjalnym pokazem opery "Straszny Dwór". Organizatorami imprezy były spółdzielnia mieszkaniowa Zamek i Centrum Kultury. Kalinowski tego samego dnia uczestniczył w II Pikniku Opinogórskiego, zorganizowanym przez Gminny Ośrodek Kultury w Opinogórze.
Ogromne koszty wiążą się przede wszystkim z kampanią telewizyjną. Kandydaci będą co prawda korzystać z dwudziestopięciogodzinnego bezpłatnego czasu antenowego, jednak darmowy czas nie oznacza darmowej reklamy. Każdy komitet wyborczy będzie mógł wyemitować około 115 minut programu. Przeważnie każda audycja pojawi się na antenie dwukrotnie, trzeba zatem nakręcić ponad 57 minut reklamówek. Wyprodukowanie minuty audycji kosztuje u polskich producentów 2-7 tys. zł. Każdy z kandydatów będzie więc musiał zapłacić 100-400 tys. zł.
Każdy z kandydatów może dodatkowo wykupić czas antenowy - nie dłuższy niż 15 proc. darmowego limitu. Oznacza to wydatek w wysokości co najmniej 700 tys. zł. Za wyemitowanie 30 sekund audycji w dobrym czasie antenowym trzeba bowiem zapłacić 50 tys. zł (nawet wliczając pięćdziesięcioprocentową zniżkę przysługującą komitetom wyborczym). Do tego dochodzą koszty produkcji reklam. Wyprodukowanie reklamówki kosztuje co najmniej 50 tys. zł. Zazwyczaj powstają przynajmniej trzy wersje tego samego filmu, koszty rosną więc trzykrotnie. Wydatki na kampanię radiową nie powinny przekroczyć 100 tys. zł. W sumie kampania w mediach elektronicznych pochłonie 1,35 mln zł.
Wydrukowanie i umieszczenie na miesiąc plakatu na billboardach i freeboardach kosztuje 1,6 tys. zł. Zdaniem specjalistów, do skutecznej kampanii należy użyć co najmniej 1800 tablic, które będą wisiały przez dwa miesiące. Łączny wydatek to 5,7 mln zł. Rezerwacja na miesiąc planszy na freeboardzie kosztuje 2,5 tys. zł. W kampaniach reklamowych wykorzystuje się przeciętnie 500 freeboardów, trzeba więc zapłacić 1,25 mln zł.
Z kolei produkcja 2 tys. kolorowych plakatów kosztuje 3,2 tys. zł. Prawie wszystkie komitety wyborcze już wydrukowały po 500 tys. egzemplarzy, łatwo więc obliczyć, że musiały na nie wydać 800 tys. zł. Kolejne 250 tys. zł to wynagrodzenie dla osób rozlepiających plakaty (po 50 gr za każdy). Również około 800 tys. zł będzie kosztować druk ulotek. Dodatkowe 200 tys. zł pochłania druk i kolportaż programów wyborczych. W sumie uliczna kampania może kosztować najaktywniejsze komitety 9 mln zł.
Reklama zajmująca całą stronę najbardziej poczytnego dziennika kosztuje 50-80 tys. zł. Największe komitety wykupią takich reklam co najmniej dwadzieścia. Doliczając do tego ogłoszenia w prasie o mniejszym zasięgu - należy się liczyć z wydatkiem ok. 1,5 mln zł. Stosunkowo najmniejsze ko-szty związane są z produkcją wyborczych gadżetów. Balonik lub długopis z jednokolorowym nadrukiem kosztuje 70 gr, breloczek - 1,50 zł, czapeczka - 2 zł, koszulka - 5 zł. Zakładając, że każdego z tych gadżetów komitet wyborczy zamówi po 100 tys., rachunek wyniesie 900 tys. zł.
Kandydaci na prezydenta codziennie pokonują od 200 do 500 kilometrów. Podczas kampanii każdy z nich przejedzie samochodem przeciętnie 20 tys. kilometrów. Jego sztab będzie zatem musiał kupić 2,5 tys. litrów paliwa (za 8,5 tys. zł). Kandydatowi zwykle towarzyszy kilka osób ze sztabu, które poruszają się drugim autem. Koszty transportu muszą więc wynieść co najmniej 15 tys. zł. Przyszły prezydent codziennie ma kilka spotkań. Przynajmniej jedno z nich odbywa się w sali, którą trzeba wynająć - opłaty wynoszą od 500 zł do 5 tys. zł. Należy więc dodać co najmniej 40 tys. zł. Przynajmniej raz w tygodniu organizowany jest też festyn z udziałem kandydata. Koszty wynajęcia stadionu, honoraria dla artystów - wszystko to jednorazowo kosztuje 20 tys. zł. Jeśli przez cztery miesiące sztab wyborczy zorganizuje 15 festynów, po stronie wydatków trzeba doliczyć kolejne 150 tys. zł. Kampania wyborcza w terenie będzie więc kosztować przynajmniej 200-500 tys. zł.
W tegorocznej kampanii po raz pierwszy na taką skalę wykorzystano Internet. Prawie każdy ubiegający się o fotel prezydencki ma swoją stronę WWW. Na jej przygotowanie i obsługę trzeba wydać około 50 tys. zł. Dwa razy więcej zaś na usługi wyspecjalizowanych agencji public relations, które dbają o wizerunek kandydata. Honorarium eksperta od kształtowania wizerunku, na przykład Jacques’a Seguelli, wynosi co najmniej 200 tys. zł. Niebagatelne są też wydatki na utrzymanie sztabów wyborczych. W sumie płace pracowników sztabów pochłaniają 450 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć koszty rozmów telefonicznych, czyli dodatkowe 100 tys. zł.
Wcale nie ekstrawagancka kampania kosztuje więc co najmniej 15 mln zł, natomiast kampania naprawdę ofensywna nie mniej niż 20-25 mln zł. Łatwo zauważyć, że ustawowy limit jest fikcją. Komitety wydadzą więcej, lecz w sprawo-zdaniach przedstawionych PKW wszystko będzie w porządku. Przedstawiciele sztabów zgodnie o tym zapewniają. - Nie przekroczymy ustawowej kwoty - twierdzi Kajus Augustyniak, rzecznik prasowy komitetu wyborczego Mariana Krzaklewskiego. - Nasza kampania nie będzie droga - dodaje Grzegorz Jamrozowicz, pełnomocnik finansowy komitetu Jarosława Kalinowskiego.
Nadprogramowe wydatki zostaną opłacone z kas partii wspierających kandydatów, a te mogą otrzymywać pieniądze od kogokolwiek, nie wyłączając przestępczego podziemia. Kilka tygodni temu Wańka, aresztowany niedawno boss "Pruszkowa", chwalił się publicznie (m.in. w restauracji hotelu Marriott), że przekazał po 100 tys. USD komitetom wyborczym czterech kandydatów.
Po cóż więc było stwarzać ograniczenia, które i tak zostaną ominięte? Chyba że po to, by partie miały swoiste prawybory - mogły się zorientować, na jakie wsparcie mogą liczyć i miały czas na znalezienie sposobów, by się odwdzięczyć sponsorom. W rzeczywistym świecie - w przeciwieństwie do składanych podczas kampanii obietnic - nic nie jest przecież za darmo.
Łatwo zgadnąć, skąd będą pochodzić dodatkowe pieniądze. - Partie mogą dowolnie wydawać swoje fundusze na kampanię wyborczą. Firmy i osoby zainteresowane wspieraniem poszczególnych kandydatów będą więc kupować cegiełki, tyle że nie komitetów wyborczych, lecz zaprzyjaźnionych partii. A te przed Państwową Komisją Wyborczą rozliczać się nie muszą - mówi Ludwik Dorn, poseł Ruchu Odbudowy Polski, sprawozdawca ustawy, która wprowadziła ograniczenia.
Istnieje kilka prostych sposobów na ominięcie ustawowego limitu wydatków. Wystarczy, że jakiś biznesmen czy stowarzyszenie zorganizuje gdzieś w Polsce festyn z darmowymi atrakcjami i przypadkiem zaprosi na niego jednego z kandydatów. W sierpniu Aleksander Kwaśniewski wziął na przykład udział w festynie "Radiostopem na wakacje", przygotowanym przez Radio Kielce i władze samorządowe w Końskich. Parę dni później uczestniczył w festynie z okazji święta lotnictwa, zorganizowanym na lotnisku w Mielcu. Kosztów takich przedsięwzięć oczywiście próżno będzie szukać w sprawozdaniu finansowym komitetu wyborczego.
Zaprzyjaźniona z kandydatem firma lub instytucja może też zorganizować sympozjum, konferencję, pokaz lub seminarium na dowolny temat. Gościem będzie - rzecz jasna - kandydat. Impreza będzie reklamowana na plakatach z wizerunkiem gościa. Z kolei partie mogą na przykład drukować swoje programy, przypadkiem zbieżne z programem kandydata i kolportować je w trakcie kampanii albo wydać książkę kandydata lub dziełko o nim. Nie jest też problemem zorganizowanie spotkania lub festynu i zaproszenie jako gościa honorowego na przykład szefa partii, "przypadkowo" ubiegającego się o urząd prezydenta. Jarosław Kalinowski wystąpił na przykład w lipcu na dziedzińcu Zamku Książąt Mazowieckich w Ciechanowie, tuż przed specjalnym pokazem opery "Straszny Dwór". Organizatorami imprezy były spółdzielnia mieszkaniowa Zamek i Centrum Kultury. Kalinowski tego samego dnia uczestniczył w II Pikniku Opinogórskiego, zorganizowanym przez Gminny Ośrodek Kultury w Opinogórze.
Ogromne koszty wiążą się przede wszystkim z kampanią telewizyjną. Kandydaci będą co prawda korzystać z dwudziestopięciogodzinnego bezpłatnego czasu antenowego, jednak darmowy czas nie oznacza darmowej reklamy. Każdy komitet wyborczy będzie mógł wyemitować około 115 minut programu. Przeważnie każda audycja pojawi się na antenie dwukrotnie, trzeba zatem nakręcić ponad 57 minut reklamówek. Wyprodukowanie minuty audycji kosztuje u polskich producentów 2-7 tys. zł. Każdy z kandydatów będzie więc musiał zapłacić 100-400 tys. zł.
Każdy z kandydatów może dodatkowo wykupić czas antenowy - nie dłuższy niż 15 proc. darmowego limitu. Oznacza to wydatek w wysokości co najmniej 700 tys. zł. Za wyemitowanie 30 sekund audycji w dobrym czasie antenowym trzeba bowiem zapłacić 50 tys. zł (nawet wliczając pięćdziesięcioprocentową zniżkę przysługującą komitetom wyborczym). Do tego dochodzą koszty produkcji reklam. Wyprodukowanie reklamówki kosztuje co najmniej 50 tys. zł. Zazwyczaj powstają przynajmniej trzy wersje tego samego filmu, koszty rosną więc trzykrotnie. Wydatki na kampanię radiową nie powinny przekroczyć 100 tys. zł. W sumie kampania w mediach elektronicznych pochłonie 1,35 mln zł.
Wydrukowanie i umieszczenie na miesiąc plakatu na billboardach i freeboardach kosztuje 1,6 tys. zł. Zdaniem specjalistów, do skutecznej kampanii należy użyć co najmniej 1800 tablic, które będą wisiały przez dwa miesiące. Łączny wydatek to 5,7 mln zł. Rezerwacja na miesiąc planszy na freeboardzie kosztuje 2,5 tys. zł. W kampaniach reklamowych wykorzystuje się przeciętnie 500 freeboardów, trzeba więc zapłacić 1,25 mln zł.
Z kolei produkcja 2 tys. kolorowych plakatów kosztuje 3,2 tys. zł. Prawie wszystkie komitety wyborcze już wydrukowały po 500 tys. egzemplarzy, łatwo więc obliczyć, że musiały na nie wydać 800 tys. zł. Kolejne 250 tys. zł to wynagrodzenie dla osób rozlepiających plakaty (po 50 gr za każdy). Również około 800 tys. zł będzie kosztować druk ulotek. Dodatkowe 200 tys. zł pochłania druk i kolportaż programów wyborczych. W sumie uliczna kampania może kosztować najaktywniejsze komitety 9 mln zł.
Reklama zajmująca całą stronę najbardziej poczytnego dziennika kosztuje 50-80 tys. zł. Największe komitety wykupią takich reklam co najmniej dwadzieścia. Doliczając do tego ogłoszenia w prasie o mniejszym zasięgu - należy się liczyć z wydatkiem ok. 1,5 mln zł. Stosunkowo najmniejsze ko-szty związane są z produkcją wyborczych gadżetów. Balonik lub długopis z jednokolorowym nadrukiem kosztuje 70 gr, breloczek - 1,50 zł, czapeczka - 2 zł, koszulka - 5 zł. Zakładając, że każdego z tych gadżetów komitet wyborczy zamówi po 100 tys., rachunek wyniesie 900 tys. zł.
Kandydaci na prezydenta codziennie pokonują od 200 do 500 kilometrów. Podczas kampanii każdy z nich przejedzie samochodem przeciętnie 20 tys. kilometrów. Jego sztab będzie zatem musiał kupić 2,5 tys. litrów paliwa (za 8,5 tys. zł). Kandydatowi zwykle towarzyszy kilka osób ze sztabu, które poruszają się drugim autem. Koszty transportu muszą więc wynieść co najmniej 15 tys. zł. Przyszły prezydent codziennie ma kilka spotkań. Przynajmniej jedno z nich odbywa się w sali, którą trzeba wynająć - opłaty wynoszą od 500 zł do 5 tys. zł. Należy więc dodać co najmniej 40 tys. zł. Przynajmniej raz w tygodniu organizowany jest też festyn z udziałem kandydata. Koszty wynajęcia stadionu, honoraria dla artystów - wszystko to jednorazowo kosztuje 20 tys. zł. Jeśli przez cztery miesiące sztab wyborczy zorganizuje 15 festynów, po stronie wydatków trzeba doliczyć kolejne 150 tys. zł. Kampania wyborcza w terenie będzie więc kosztować przynajmniej 200-500 tys. zł.
W tegorocznej kampanii po raz pierwszy na taką skalę wykorzystano Internet. Prawie każdy ubiegający się o fotel prezydencki ma swoją stronę WWW. Na jej przygotowanie i obsługę trzeba wydać około 50 tys. zł. Dwa razy więcej zaś na usługi wyspecjalizowanych agencji public relations, które dbają o wizerunek kandydata. Honorarium eksperta od kształtowania wizerunku, na przykład Jacques’a Seguelli, wynosi co najmniej 200 tys. zł. Niebagatelne są też wydatki na utrzymanie sztabów wyborczych. W sumie płace pracowników sztabów pochłaniają 450 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć koszty rozmów telefonicznych, czyli dodatkowe 100 tys. zł.
Wcale nie ekstrawagancka kampania kosztuje więc co najmniej 15 mln zł, natomiast kampania naprawdę ofensywna nie mniej niż 20-25 mln zł. Łatwo zauważyć, że ustawowy limit jest fikcją. Komitety wydadzą więcej, lecz w sprawo-zdaniach przedstawionych PKW wszystko będzie w porządku. Przedstawiciele sztabów zgodnie o tym zapewniają. - Nie przekroczymy ustawowej kwoty - twierdzi Kajus Augustyniak, rzecznik prasowy komitetu wyborczego Mariana Krzaklewskiego. - Nasza kampania nie będzie droga - dodaje Grzegorz Jamrozowicz, pełnomocnik finansowy komitetu Jarosława Kalinowskiego.
Nadprogramowe wydatki zostaną opłacone z kas partii wspierających kandydatów, a te mogą otrzymywać pieniądze od kogokolwiek, nie wyłączając przestępczego podziemia. Kilka tygodni temu Wańka, aresztowany niedawno boss "Pruszkowa", chwalił się publicznie (m.in. w restauracji hotelu Marriott), że przekazał po 100 tys. USD komitetom wyborczym czterech kandydatów.
Po cóż więc było stwarzać ograniczenia, które i tak zostaną ominięte? Chyba że po to, by partie miały swoiste prawybory - mogły się zorientować, na jakie wsparcie mogą liczyć i miały czas na znalezienie sposobów, by się odwdzięczyć sponsorom. W rzeczywistym świecie - w przeciwieństwie do składanych podczas kampanii obietnic - nic nie jest przecież za darmo.
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.