Czy polski przemysł potrafi wykorzystać szansę, jaką stwarza modernizacja armii?
W ciągu najbliższych lat Polska musi przeznaczyć na modernizację uzbrojenia armii kilkanaście miliardów dolarów. W większości będą to zakupy za granicą. Zgodnie z polskim prawem zachodni producenci będą musieli zainwestować u nas kwoty równe wartości transakcji. Inwestycje chcą przechwycić polskie zakłady zbrojeniowe. Pytanie tylko, czy zacofany i wciąż jeszcze tkwiący w socjalistycznych strukturach przemysł nie zmarnuje tych miliardowych sum, tak jak zmarnował wszystkie dotychczasowe dotacje państwa.
Transakcje zbrojeniowe były motorem napędowym ekonomii niejednego już państwa. Zakup samolotów dla lotnictwa Finlandii pozwolił na sfinansowanie restrukturyzacji całego przemysłu drzewnego. Wymagało to jednak gruntownych badań i całościowych strategii wykorzystania tych pieniędzy. Strategii, której Polska nie dorobiła się do dziś, mimo że jeszcze w tym roku mamy wydać na zakup nowego uzbrojenia 1,7 mld zł. Nadal nie wiadomo, gdzie potencjalni zwycięzcy przetargu na samoloty dla naszej armii mieliby zainwestować swoje pieniądze. Chętnych nie brakuje. O polski rynek zbrojeniowy zabiegają dosłownie wszyscy liczący się na świecie producenci. W ostatnim Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach wzięła udział rekordowa liczba ponad 250 wystawców, głównie z Europy Zachodniej i z USA. Wszyscy zdają sobie bowiem sprawę z tego, że nasz kraj musi się wywiązać ze zobowiązań wobec NATO.
MON uważa, że w najbliższych latach powinniśmy wydawać na uzbrojenie co najmniej 3-4 mld zł. Przy okrojonych niemal na całym świecie wydatkach na obronność emocje wśród potentatów zbrojeniowych wywołuje każdy przetarg, liczony już nie w setkach, lecz dziesiątkach milionów dolarów. Nic więc dziwnego, że najwięksi dostawcy sprzętu lotniczego, przeciwpancernego, artyleryjskiego, rakietowego, łącznościowego itp. tylko na promocję wydali już w Polsce kilkadziesiąt milionów złotych. Na razie nie osiągnęli dużo. Owszem, polski rząd składa liczne deklaracje, ale pieniędzy na broń nie lubi wydawać. Na świecie utarło się już nawet pejoratywne określenie "polski przetarg", tzn. długi, niejasny, o stale zmieniających się kryteriach. Mimo to zabiegi o wpływy na polskim rynku nie ustają, bo wszyscy wiedzą, że zamówienia wreszcie przyjdą. Płk dr Witold Misiowiec z Departamentu Rezerw Państwowych i Spraw Obronnych Ministerstwa Gospodarki przypomina, że musimy unowocześnić lub wprowadzić do produkcji kilkadziesiąt wyrobów, w tym amunicję o standardach NATO, nowoczesne pociski przeciwpancerne do czołgów, nowe materiały wybuchowe, kasetowe pociski rakietowe, zapalniki zbliżeniowe, morskie miny przeciwdesantowe, radary pola walki, systemy walki radioelektronicznej, nowoczesne transportery opancerzone. - To skandal, że duże państwo europejskie, jakim jest Polska, nie ma armii uzbrojonej w nowoczesne samoloty, śmigłowce, wozy bojowe, rakiety i okręty - z goryczą mówi wiceminister obrony Romuald Szeremietiew. Większość polityków odpowiada na to, że reputacja i prestiż Polski zależą głównie od rozwoju gospodarki, stanu finansów, w tym poziomu inflacji, przejrzystości prawa oraz innych dziedzin życia społecznego i publicznego. - Ostatecznie jednak o bycie państwa decyduje stan jego obronności - przekonuje Szeremietiew.
Gra toczy się o wielką stawkę, bo jeszcze w tym dziesięcioleciu państwo zapewne wyda ponad 4 mld USD na zakup nowych samolotów wielozadaniowych i ok. 1,5 mld USD na śmigłowce uderzeniowe. Setki milionów dolarów będzie kosztował program wprowadzenia nowoczesnych systemów obrony przeciwpancernej i przeciwlotniczej. Już obecnie rocznie wydaje się po ok. 500 mln zł na zakupy kompatybilnych z NATO systemów łączności, rozpoznania i dowodzenia. Tymczasem chylące się ku upadkowi fabryki raczej nie byłyby w stanie racjonalnie wykorzystać tego "daru niebios". Pierwsza próba "zagospodarowania" przez zespół z Ministerstwa Gospodarki offsetu związanego z zakupem trzech systemów naprowadzania samolotów w warunkach ograniczonej widoczności nie przyniosła efektów.
- Jesteśmy w stanie produkować nowoczesny sprzęt zbrojeniowy i sprzedawać go nie tylko w kraju, lecz i za granicą - uważa minister Szeremietiew. Na przykład wytwarzane przed laty w Mielcu samoloty Iskra nadal z powodzeniem używane są przez armię Indii, która należy do najsilniejszych na świecie. Hindusi, którzy ciągle kupują u nas używane iskry, stale się dopytują, czy będziemy w stanie zaoferować im następcę tego modelu. Tymczasem w hangarach mieleckiej wytwórni stoi bezużytecznie około dwudziestu samolotów szkolno-bojowych Iryda, które właśnie miały zastąpić szkolne iskry. W ocenie specjalistów jest to bardzo udana konstrukcja, lepsza niż robiący teraz karierę czeski samolot L-159 Albatros. Miała ona jednak wyjątkowego pecha - jej narodziny zbiegły się ze skandalami w Mielcu, niekompetencją kierownictw tej fabryki, a także brakiem dobrej woli części decydentów w MON.
Teraz trzeba by wydać 300 mln zł, aby mogły one latać. MON z całą pewnością nie wyasygnuje tych pieniędzy, choćby z tego powodu, że ciągle procesuje się z Mielcem. Czesi zaś postąpili bardziej pragmatycznie i dzięki współpracy offsetowej z amerykańskim Boeingiem już uzyskali zamówienie na 70 albatrosów.
Niektóre polskie wyroby miały więcej szczęścia i mogą się stać polskimi hitami eksportowymi. Zaprojektowana i wytwarzana w Skarżysku-Kamiennej lekka rakieta przeciwlotnicza Grom należy do najlepszych w tej klasie wyrobów na świecie. MON wydaje na jej zakupy już ok. 30 mln zł rocznie. Powodzeniem zakończyła się pierwsza część programu budowy własnego mobilnego systemu obrony przeciwlotniczej Loara. Oczekiwana z dużym niepokojem próba tego zestawu na poligonie w Wicku Morskim okazała się sukcesem. Zdaniem zachodnich obserwatorów, produkt zakładów z Tarnowa oraz warszawskiego Radwaru jest obecnie najlepszą tego typu bronią w NATO. Wcześniej Radwar uzyskał zamówienie na radary dalekiego zasięgu, które stały się częścią systemu obrony powietrznej paktu. Większość wydatków pokryje kasa NATO. W Kielcach duże zainteresowanie wywołał wyprodukowany również w Radwarze wóz automatyzacji dowodzenia obroną przeciwlotniczą Łowcza; eksperci zaliczają go do najlepszych na świecie. Światowy standard prezentują licencyjne radiostacje z gdańskiego Unimoru Radiocomu i maski przeciwgazowe z Konieczek. Do grona najlepszych na świecie będą należeć produkowane w Stalowej Woli we współpracy z brytyjskim koncernem Bae Systems samobieżne haubice Chrobry. Gliwicki OBRUM pracuje nad projektem supernowoczesnego czołgu inżynieryjnego dla brytyjskiej armii. Byłby on produkowany w Stalowej Woli. Przedsięwzięcie to w większości finansuje brytyjski MON.
Od ubiegłego roku obowiązuje przyjęty przez Radę Ministrów "Program restrukturyzacji przemysłowego potencjału obronnego i wsparcia w zakresie modernizacji technicznej sił zbrojnych". W MON kończą się również prace nad sześcioletnim planem restrukturyzacji armii. Nie wszystkie zakłady są jednak skłonne wykorzystać szansę. Częściowo udało się to na przykład niedawnemu gigantowi lotniczemu z Mielca, z którego po upadku wyodrębniono fabrykę PZL. Uzyskuje ona coraz więcej prestiżowych zamówień od światowych koncernów lotniczych; są to już nie tylko drzwi do boeingów, lecz także elementy do samolotów Hawk 100, Gripen i Avro. PZL Mielec ponadto uzbraja wenezuelską armię i gwardię narodową w samoloty Skytruck i Iskierka. Tymczasem w radomskim Łuczniku, zamiast przeprowadzić rzeczywiste zmiany i na przykład wydzielić mniejszą fabrykę karabinów, znów wyrzucono kierownictwo i po raz czwarty wymuszono na MON zakup broni, tym razem z planu na 2002 r. Już za kilka miesięcy okaże się po raz kolejny, że jest to droga donikąd. Podobną drogą podąża wiele innych polskich fabryk broni, których dyrekcje ożywiły się teraz w nadziei, że to właśnie one przechwycą offsetowe miliardy.
Transakcje zbrojeniowe były motorem napędowym ekonomii niejednego już państwa. Zakup samolotów dla lotnictwa Finlandii pozwolił na sfinansowanie restrukturyzacji całego przemysłu drzewnego. Wymagało to jednak gruntownych badań i całościowych strategii wykorzystania tych pieniędzy. Strategii, której Polska nie dorobiła się do dziś, mimo że jeszcze w tym roku mamy wydać na zakup nowego uzbrojenia 1,7 mld zł. Nadal nie wiadomo, gdzie potencjalni zwycięzcy przetargu na samoloty dla naszej armii mieliby zainwestować swoje pieniądze. Chętnych nie brakuje. O polski rynek zbrojeniowy zabiegają dosłownie wszyscy liczący się na świecie producenci. W ostatnim Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach wzięła udział rekordowa liczba ponad 250 wystawców, głównie z Europy Zachodniej i z USA. Wszyscy zdają sobie bowiem sprawę z tego, że nasz kraj musi się wywiązać ze zobowiązań wobec NATO.
MON uważa, że w najbliższych latach powinniśmy wydawać na uzbrojenie co najmniej 3-4 mld zł. Przy okrojonych niemal na całym świecie wydatkach na obronność emocje wśród potentatów zbrojeniowych wywołuje każdy przetarg, liczony już nie w setkach, lecz dziesiątkach milionów dolarów. Nic więc dziwnego, że najwięksi dostawcy sprzętu lotniczego, przeciwpancernego, artyleryjskiego, rakietowego, łącznościowego itp. tylko na promocję wydali już w Polsce kilkadziesiąt milionów złotych. Na razie nie osiągnęli dużo. Owszem, polski rząd składa liczne deklaracje, ale pieniędzy na broń nie lubi wydawać. Na świecie utarło się już nawet pejoratywne określenie "polski przetarg", tzn. długi, niejasny, o stale zmieniających się kryteriach. Mimo to zabiegi o wpływy na polskim rynku nie ustają, bo wszyscy wiedzą, że zamówienia wreszcie przyjdą. Płk dr Witold Misiowiec z Departamentu Rezerw Państwowych i Spraw Obronnych Ministerstwa Gospodarki przypomina, że musimy unowocześnić lub wprowadzić do produkcji kilkadziesiąt wyrobów, w tym amunicję o standardach NATO, nowoczesne pociski przeciwpancerne do czołgów, nowe materiały wybuchowe, kasetowe pociski rakietowe, zapalniki zbliżeniowe, morskie miny przeciwdesantowe, radary pola walki, systemy walki radioelektronicznej, nowoczesne transportery opancerzone. - To skandal, że duże państwo europejskie, jakim jest Polska, nie ma armii uzbrojonej w nowoczesne samoloty, śmigłowce, wozy bojowe, rakiety i okręty - z goryczą mówi wiceminister obrony Romuald Szeremietiew. Większość polityków odpowiada na to, że reputacja i prestiż Polski zależą głównie od rozwoju gospodarki, stanu finansów, w tym poziomu inflacji, przejrzystości prawa oraz innych dziedzin życia społecznego i publicznego. - Ostatecznie jednak o bycie państwa decyduje stan jego obronności - przekonuje Szeremietiew.
Gra toczy się o wielką stawkę, bo jeszcze w tym dziesięcioleciu państwo zapewne wyda ponad 4 mld USD na zakup nowych samolotów wielozadaniowych i ok. 1,5 mld USD na śmigłowce uderzeniowe. Setki milionów dolarów będzie kosztował program wprowadzenia nowoczesnych systemów obrony przeciwpancernej i przeciwlotniczej. Już obecnie rocznie wydaje się po ok. 500 mln zł na zakupy kompatybilnych z NATO systemów łączności, rozpoznania i dowodzenia. Tymczasem chylące się ku upadkowi fabryki raczej nie byłyby w stanie racjonalnie wykorzystać tego "daru niebios". Pierwsza próba "zagospodarowania" przez zespół z Ministerstwa Gospodarki offsetu związanego z zakupem trzech systemów naprowadzania samolotów w warunkach ograniczonej widoczności nie przyniosła efektów.
- Jesteśmy w stanie produkować nowoczesny sprzęt zbrojeniowy i sprzedawać go nie tylko w kraju, lecz i za granicą - uważa minister Szeremietiew. Na przykład wytwarzane przed laty w Mielcu samoloty Iskra nadal z powodzeniem używane są przez armię Indii, która należy do najsilniejszych na świecie. Hindusi, którzy ciągle kupują u nas używane iskry, stale się dopytują, czy będziemy w stanie zaoferować im następcę tego modelu. Tymczasem w hangarach mieleckiej wytwórni stoi bezużytecznie około dwudziestu samolotów szkolno-bojowych Iryda, które właśnie miały zastąpić szkolne iskry. W ocenie specjalistów jest to bardzo udana konstrukcja, lepsza niż robiący teraz karierę czeski samolot L-159 Albatros. Miała ona jednak wyjątkowego pecha - jej narodziny zbiegły się ze skandalami w Mielcu, niekompetencją kierownictw tej fabryki, a także brakiem dobrej woli części decydentów w MON.
Teraz trzeba by wydać 300 mln zł, aby mogły one latać. MON z całą pewnością nie wyasygnuje tych pieniędzy, choćby z tego powodu, że ciągle procesuje się z Mielcem. Czesi zaś postąpili bardziej pragmatycznie i dzięki współpracy offsetowej z amerykańskim Boeingiem już uzyskali zamówienie na 70 albatrosów.
Niektóre polskie wyroby miały więcej szczęścia i mogą się stać polskimi hitami eksportowymi. Zaprojektowana i wytwarzana w Skarżysku-Kamiennej lekka rakieta przeciwlotnicza Grom należy do najlepszych w tej klasie wyrobów na świecie. MON wydaje na jej zakupy już ok. 30 mln zł rocznie. Powodzeniem zakończyła się pierwsza część programu budowy własnego mobilnego systemu obrony przeciwlotniczej Loara. Oczekiwana z dużym niepokojem próba tego zestawu na poligonie w Wicku Morskim okazała się sukcesem. Zdaniem zachodnich obserwatorów, produkt zakładów z Tarnowa oraz warszawskiego Radwaru jest obecnie najlepszą tego typu bronią w NATO. Wcześniej Radwar uzyskał zamówienie na radary dalekiego zasięgu, które stały się częścią systemu obrony powietrznej paktu. Większość wydatków pokryje kasa NATO. W Kielcach duże zainteresowanie wywołał wyprodukowany również w Radwarze wóz automatyzacji dowodzenia obroną przeciwlotniczą Łowcza; eksperci zaliczają go do najlepszych na świecie. Światowy standard prezentują licencyjne radiostacje z gdańskiego Unimoru Radiocomu i maski przeciwgazowe z Konieczek. Do grona najlepszych na świecie będą należeć produkowane w Stalowej Woli we współpracy z brytyjskim koncernem Bae Systems samobieżne haubice Chrobry. Gliwicki OBRUM pracuje nad projektem supernowoczesnego czołgu inżynieryjnego dla brytyjskiej armii. Byłby on produkowany w Stalowej Woli. Przedsięwzięcie to w większości finansuje brytyjski MON.
Od ubiegłego roku obowiązuje przyjęty przez Radę Ministrów "Program restrukturyzacji przemysłowego potencjału obronnego i wsparcia w zakresie modernizacji technicznej sił zbrojnych". W MON kończą się również prace nad sześcioletnim planem restrukturyzacji armii. Nie wszystkie zakłady są jednak skłonne wykorzystać szansę. Częściowo udało się to na przykład niedawnemu gigantowi lotniczemu z Mielca, z którego po upadku wyodrębniono fabrykę PZL. Uzyskuje ona coraz więcej prestiżowych zamówień od światowych koncernów lotniczych; są to już nie tylko drzwi do boeingów, lecz także elementy do samolotów Hawk 100, Gripen i Avro. PZL Mielec ponadto uzbraja wenezuelską armię i gwardię narodową w samoloty Skytruck i Iskierka. Tymczasem w radomskim Łuczniku, zamiast przeprowadzić rzeczywiste zmiany i na przykład wydzielić mniejszą fabrykę karabinów, znów wyrzucono kierownictwo i po raz czwarty wymuszono na MON zakup broni, tym razem z planu na 2002 r. Już za kilka miesięcy okaże się po raz kolejny, że jest to droga donikąd. Podobną drogą podąża wiele innych polskich fabryk broni, których dyrekcje ożywiły się teraz w nadziei, że to właśnie one przechwycą offsetowe miliardy.
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.