W naszym kraju lobbing i udział prywatnych firm w tworzeniu prawa ciągle kojarzy się z korupcją
Dla senatora Johna McCaina, niedawnego kandydata na prezydenta USA, początek roku 1998 należał do najgorętszych w jego karierze. McCain stał wtedy na czele komisji przygotowującej słynną ustawę tytoniową, która zakładała zwiększenie cen papierosów i ograniczenie ich reklamy. Codziennie w poczekalni jego biura tłoczyli się przedstawiciele producentów papierosów i ich przeciwników z propozycjami gotowych projektów ustawy. Lobbing uznawany jest za dziecko amerykańskiej demokracji. Jest jednym z ważnych kanałów kontaktu władzy ze społeczeństwem. W Polsce lobbing i tworzenie projektów ustaw poza rządowymi i parlamentarnymi gabinetami traktowany jest ciągle z dużą podejrzliwością. Ostatnio praktykę tę zakwestionował nawet NIK.
Według danych rządu amerykańskiego, przynajmniej 6 tys. osób i organizacji prowadzi działalność lobbystyczną. Oni też są najlepszymi klientami tysięcy kancelarii prawnych, na ich zlecenie przygotowujących projekty ustaw, poprawek i teksty interpelacji. Wyposażeni w te dokumenty lobbyści zabiegają o spotkania z kongresmenami, których przekonują, że proponowany przez ich mocodawców zapis jest najkorzystniejszy. Jest to najlepszy sposób weryfikacji istniejącego prawa i oczekiwań społecznych. Kongresmeni wybierają naturalnie te, które mogą im przysporzyć najwięcej zwolenników wśród wyborców.
W Polsce lobbing kojarzy się najczęściej z załatwianiem zakulisowym interesów, z przekupstwem i dwuznacznymi powiązaniami świata polityki i biznesu. Do czego mogą prowadzić niejasne związki biznesmenów z politykami, okazało się przy okazji afery żelatynowej. Kazimierz Grabek, mając nieograniczony dostęp do wielu polityków i urzędników, "wychodził" korzystne dla siebie zmiany w polskim prawie celnym, dzięki którym przez kilka lat jego fabryki były chronione przed konkurencją zagraniczną. Afera żelatynowa pokazała, jak płytka jest jeszcze nasza demokracja. Rząd zmienił prawo pod wpływem nacisku tylko jednego przedsiębiorcy. Gdyby równy dostęp do urzędników mieli wszyscy zainteresowani, gdyby mogli przedstawić swoje racje, dużo łatwiejsza byłaby weryfikacja argumentów i w rezultacie nigdy nie powstałoby prawo faworyzujące tylko wybranych. Afera Grabka miała jeden pozytywny skutek - od tamtego czasu zaczęto poważnie podchodzić do problemu lobbingu. Wielu posłów zrozumiało, że nie należy z nim walczyć, lecz próbować go "cywilizować".
Podobnie trzeba spojrzeć na ostatnie zarzuty Najwyższej Izby Kontroli w stosunku do niektórych ministerstw wyręczających się przy przygotowywaniu aktów prawnych prywatnymi kancelariami. Takie praktyki nie budzą zdziwienia w wielu innych krajach, których rządy już dawno doszły do wniosku, że resortowi urzędnicy nie są w stanie konkurować z najlepszymi prywatnymi kancelariami. Stworzono jednocześnie jasne kryteria ich selekcji - z pomocy prywatnych podmiotów korzysta się wtedy, gdy potrzebny jest produkt najwyższej jakości. Wyboru firmy instytucje rządowe dokonują w drodze przetargu, a zleconym opracowaniom stawia się wysokie wymogi.
Najlepsi nigdy nie pozwolą sobie na przygotowanie ustawy zawierającej błędy, jak to nagminnie zdarza się w Polsce. Projekt ustawy o kontroli jakości artykułów spożywczych, której opracowanie Urząd Komitetu Integracji Europejskiej zlecił w Danii za 30 tys. euro, roił się od błędów. Z kolei zamówiony przez resort transportu projekt ustawy o żegludze śród-lądowej był niezgodny z prawem UE - w błoto wyrzucono 150 tys. euro. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd odrzuciła projekt dostosowania polskiego prawa obrotu papierami wartościowymi do wymogów UE, opracowany przez zagranicznego konsultanta. Był niezgodny nie tylko z ustawodawstwem UE, ale i z polskimi przepisami.
Większości projektów ustaw nie wnosi do Sejmu rząd, lecz posłowie. Projekty poselskie, pisane na kolanie, w wielkiej tajemnicy, bez szans na weryfikację innych politycznych grup nacisku i lepszych kancelarii prawnych, odnoszą przeciwny do zamierzonego skutek. Zawierają wiele błędów i niedociągnięć. NIK powinna zatem uderzyć przede wszystkim w brak pełnej przejrzystości procesu tworzenia ustaw, a nie w sam tryb ich przygotowywania. "Wyrzucenie" prac ekspertów i prawników poza budżet państwa, do konkurujących z sobą o wpływy firm lobbystycznych, jest nie tylko sprawdzonym mechanizmem demokratycznym, ale też jedynym gwarantem, że tysiące ustaw, jakie musimy przygotować przed wejściem do UE, powstaną w terminie i nie będą się nam później latami odbijać kosztowną czkawką.
Według danych rządu amerykańskiego, przynajmniej 6 tys. osób i organizacji prowadzi działalność lobbystyczną. Oni też są najlepszymi klientami tysięcy kancelarii prawnych, na ich zlecenie przygotowujących projekty ustaw, poprawek i teksty interpelacji. Wyposażeni w te dokumenty lobbyści zabiegają o spotkania z kongresmenami, których przekonują, że proponowany przez ich mocodawców zapis jest najkorzystniejszy. Jest to najlepszy sposób weryfikacji istniejącego prawa i oczekiwań społecznych. Kongresmeni wybierają naturalnie te, które mogą im przysporzyć najwięcej zwolenników wśród wyborców.
W Polsce lobbing kojarzy się najczęściej z załatwianiem zakulisowym interesów, z przekupstwem i dwuznacznymi powiązaniami świata polityki i biznesu. Do czego mogą prowadzić niejasne związki biznesmenów z politykami, okazało się przy okazji afery żelatynowej. Kazimierz Grabek, mając nieograniczony dostęp do wielu polityków i urzędników, "wychodził" korzystne dla siebie zmiany w polskim prawie celnym, dzięki którym przez kilka lat jego fabryki były chronione przed konkurencją zagraniczną. Afera żelatynowa pokazała, jak płytka jest jeszcze nasza demokracja. Rząd zmienił prawo pod wpływem nacisku tylko jednego przedsiębiorcy. Gdyby równy dostęp do urzędników mieli wszyscy zainteresowani, gdyby mogli przedstawić swoje racje, dużo łatwiejsza byłaby weryfikacja argumentów i w rezultacie nigdy nie powstałoby prawo faworyzujące tylko wybranych. Afera Grabka miała jeden pozytywny skutek - od tamtego czasu zaczęto poważnie podchodzić do problemu lobbingu. Wielu posłów zrozumiało, że nie należy z nim walczyć, lecz próbować go "cywilizować".
Podobnie trzeba spojrzeć na ostatnie zarzuty Najwyższej Izby Kontroli w stosunku do niektórych ministerstw wyręczających się przy przygotowywaniu aktów prawnych prywatnymi kancelariami. Takie praktyki nie budzą zdziwienia w wielu innych krajach, których rządy już dawno doszły do wniosku, że resortowi urzędnicy nie są w stanie konkurować z najlepszymi prywatnymi kancelariami. Stworzono jednocześnie jasne kryteria ich selekcji - z pomocy prywatnych podmiotów korzysta się wtedy, gdy potrzebny jest produkt najwyższej jakości. Wyboru firmy instytucje rządowe dokonują w drodze przetargu, a zleconym opracowaniom stawia się wysokie wymogi.
Najlepsi nigdy nie pozwolą sobie na przygotowanie ustawy zawierającej błędy, jak to nagminnie zdarza się w Polsce. Projekt ustawy o kontroli jakości artykułów spożywczych, której opracowanie Urząd Komitetu Integracji Europejskiej zlecił w Danii za 30 tys. euro, roił się od błędów. Z kolei zamówiony przez resort transportu projekt ustawy o żegludze śród-lądowej był niezgodny z prawem UE - w błoto wyrzucono 150 tys. euro. Komisja Papierów Wartościowych i Giełd odrzuciła projekt dostosowania polskiego prawa obrotu papierami wartościowymi do wymogów UE, opracowany przez zagranicznego konsultanta. Był niezgodny nie tylko z ustawodawstwem UE, ale i z polskimi przepisami.
Większości projektów ustaw nie wnosi do Sejmu rząd, lecz posłowie. Projekty poselskie, pisane na kolanie, w wielkiej tajemnicy, bez szans na weryfikację innych politycznych grup nacisku i lepszych kancelarii prawnych, odnoszą przeciwny do zamierzonego skutek. Zawierają wiele błędów i niedociągnięć. NIK powinna zatem uderzyć przede wszystkim w brak pełnej przejrzystości procesu tworzenia ustaw, a nie w sam tryb ich przygotowywania. "Wyrzucenie" prac ekspertów i prawników poza budżet państwa, do konkurujących z sobą o wpływy firm lobbystycznych, jest nie tylko sprawdzonym mechanizmem demokratycznym, ale też jedynym gwarantem, że tysiące ustaw, jakie musimy przygotować przed wejściem do UE, powstaną w terminie i nie będą się nam później latami odbijać kosztowną czkawką.
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.