Presja konkurencyjna wynikająca z rozszerzenia unii pozwoliłaby pchnąć do przodu gospodarkę całej Europy
"Załamanie się więzi pomiędzy dwiema połowami Europy "zabolało" zachodnią część kontynentu w ważny, ale delikatny sposób, który dopiero teraz zaczynamy rozumieć"
Stephan Schüller z zarządu Hypo- und Vereinsbank
ECOFIN jest szczególnym klubem. Ten organ Unii Europejskiej skupiający ministrów finansów piętnastki odbija w sobie wypadkową polityk finansowych poszczególnych krajów członkowskich. Proszę sobie wyobrazić 15 Balcerowiczów, 15 Bauców lub jeszcze innych 15 krajowych strażników budżetu. Czy można od nich oczekiwać, że łatwo i jednogłośnie podejmą jakie-kolwiek decyzje, jeśli kosztują one choćby jedno słabnące euro?
Gdy w ostatnich dniach odbywało się (nieformalne) spotkanie ECOFIN, najdonośniej zabrzmiał głos niemieckiego ministra finansów Hansa Eichela. Na marginesie: obsada jego stanowiska była już przedmiotem kłopotów rządzącej Niemcami koalicji. Zaczęło się od bardzo obiecującego przemysłowca, do którego nominacji nie doszło, gdy on sam uznał, że nie będzie miał dostatecznej swobody manewru. Wtedy pojawił się Oskar Lafontaine, ówczesny konkurent obecnego kanclerza do przywództwa w SPD. Potem była awantura w rodzinie, wskutek której Lafontaine odszedł nie tylko z funkcji ministerialnej, ale i z życia publicznego, w każdym razie z pierwszej linii. A teraz jego następca, Eichel, wypowiadał się na wspomnianym spotkaniu w sposób, który skłonił niemieckich dziennikarzy ("FAZ") do zatytułowania materiału "Bez rabatu dla kandydatów do UE". Eichel po prostu stwierdził, że komisja patrzy przez palce na kandydatów i że ministrowie finansów będą w sprawie ich postępów surowszymi sędziami.
Komentatorzy uważają, że Eichel próbuje powstrzymać Komisję Europejską w jej wysiłkach na rzecz szybkiego rozszerzenia UE (jak wiemy, komisarz Verheugen stara się wycofać z "manewru" opisywanego w poprzednim "Cytacie dyplomatycznym"). Zapewne jest to też element gry wewnątrz koalicji, mającej podważyć pozycję Joschki Fischera i innych, którzy o rozszerzeniu wciąż mówią (i myślą) dobrze. Bardzo to jest wszystko skomplikowane i widać, jak na naszych oczach odbywa się polityczna gra o stawkę, jaka dla nas - kandydatów - jest jeszcze wyższa, niż dla dotychczasowych członków unii.
Po takiej wypowiedzi kandydaci - i jest to zrozumiałe, usprawiedliwione i potrzebne - podnoszą krzyk i zastanawiają się, czy wszystkie te zabiegi nie prowadzą do radykalnego spowolnienia akcesji nowych członków. I właśnie wtedy ze zdwojoną uwagą trzeba wyłapywać głosy przychodzące z pozapolitycznych źródeł, a zwłaszcza z miarodajnych źródeł gospodarczych.
Takim głosem jest opinia zacytowanego na wstępie niemieckiego bankowca. Opisuje on proces rozszerzenia w kategoriach, do których - niesłusznie - rzadko się sięga, a mianowicie w kategoriach korzyści, jakie Zachód wyciągnie z dopuszczenia do otwartej konkurencji między gospodarką zachodnio- i wschodnioeuropejską. Teza Schüllera byłaby banalna, gdyby nie to, że rzadko się pojawia w myśleniu naszych unijnych partnerów. Otóż - twierdzi on - gospodarka unijna słabnie, gdyż zadowala się własną wewnętrzną konkurencją i nie daje się stymulować konkurencją ze strony Europy Środkowej i Wschodniej. Schüller przypomina, że gdyby nie 50 lat podziału Europy, Czechy, Polska lub Węgry mogłyby być dziś w sytuacji Włoch czy Holandii. Wskazuje też, że "cudowna izolacja" uśpiła zamysł ekspansji i że dopiero presja konkurencyjna wynikająca z rozszerzenia pozwoliłaby pchnąć do przodu gospodarkę całej Europy, ułatwiając zarazem uporanie się z problemami społecznymi występującymi dziś na zachód od Odry.
Paradoksalnie, te same argumenty daje się aplikować zupełnie bezpośrednio także do naszej środkowoeuropejskiej lub wręcz polskiej perspektywy. Tak więc złoszcząc się na Verheugena lub Eichela, myślimy i my o tym, o czym myśli niemiecki bankowiec: jak sprawić, by polska gospodarka była wystawiona na zdrową presję zewnętrznej konkurencji?
Stephan Schüller z zarządu Hypo- und Vereinsbank
ECOFIN jest szczególnym klubem. Ten organ Unii Europejskiej skupiający ministrów finansów piętnastki odbija w sobie wypadkową polityk finansowych poszczególnych krajów członkowskich. Proszę sobie wyobrazić 15 Balcerowiczów, 15 Bauców lub jeszcze innych 15 krajowych strażników budżetu. Czy można od nich oczekiwać, że łatwo i jednogłośnie podejmą jakie-kolwiek decyzje, jeśli kosztują one choćby jedno słabnące euro?
Gdy w ostatnich dniach odbywało się (nieformalne) spotkanie ECOFIN, najdonośniej zabrzmiał głos niemieckiego ministra finansów Hansa Eichela. Na marginesie: obsada jego stanowiska była już przedmiotem kłopotów rządzącej Niemcami koalicji. Zaczęło się od bardzo obiecującego przemysłowca, do którego nominacji nie doszło, gdy on sam uznał, że nie będzie miał dostatecznej swobody manewru. Wtedy pojawił się Oskar Lafontaine, ówczesny konkurent obecnego kanclerza do przywództwa w SPD. Potem była awantura w rodzinie, wskutek której Lafontaine odszedł nie tylko z funkcji ministerialnej, ale i z życia publicznego, w każdym razie z pierwszej linii. A teraz jego następca, Eichel, wypowiadał się na wspomnianym spotkaniu w sposób, który skłonił niemieckich dziennikarzy ("FAZ") do zatytułowania materiału "Bez rabatu dla kandydatów do UE". Eichel po prostu stwierdził, że komisja patrzy przez palce na kandydatów i że ministrowie finansów będą w sprawie ich postępów surowszymi sędziami.
Komentatorzy uważają, że Eichel próbuje powstrzymać Komisję Europejską w jej wysiłkach na rzecz szybkiego rozszerzenia UE (jak wiemy, komisarz Verheugen stara się wycofać z "manewru" opisywanego w poprzednim "Cytacie dyplomatycznym"). Zapewne jest to też element gry wewnątrz koalicji, mającej podważyć pozycję Joschki Fischera i innych, którzy o rozszerzeniu wciąż mówią (i myślą) dobrze. Bardzo to jest wszystko skomplikowane i widać, jak na naszych oczach odbywa się polityczna gra o stawkę, jaka dla nas - kandydatów - jest jeszcze wyższa, niż dla dotychczasowych członków unii.
Po takiej wypowiedzi kandydaci - i jest to zrozumiałe, usprawiedliwione i potrzebne - podnoszą krzyk i zastanawiają się, czy wszystkie te zabiegi nie prowadzą do radykalnego spowolnienia akcesji nowych członków. I właśnie wtedy ze zdwojoną uwagą trzeba wyłapywać głosy przychodzące z pozapolitycznych źródeł, a zwłaszcza z miarodajnych źródeł gospodarczych.
Takim głosem jest opinia zacytowanego na wstępie niemieckiego bankowca. Opisuje on proces rozszerzenia w kategoriach, do których - niesłusznie - rzadko się sięga, a mianowicie w kategoriach korzyści, jakie Zachód wyciągnie z dopuszczenia do otwartej konkurencji między gospodarką zachodnio- i wschodnioeuropejską. Teza Schüllera byłaby banalna, gdyby nie to, że rzadko się pojawia w myśleniu naszych unijnych partnerów. Otóż - twierdzi on - gospodarka unijna słabnie, gdyż zadowala się własną wewnętrzną konkurencją i nie daje się stymulować konkurencją ze strony Europy Środkowej i Wschodniej. Schüller przypomina, że gdyby nie 50 lat podziału Europy, Czechy, Polska lub Węgry mogłyby być dziś w sytuacji Włoch czy Holandii. Wskazuje też, że "cudowna izolacja" uśpiła zamysł ekspansji i że dopiero presja konkurencyjna wynikająca z rozszerzenia pozwoliłaby pchnąć do przodu gospodarkę całej Europy, ułatwiając zarazem uporanie się z problemami społecznymi występującymi dziś na zachód od Odry.
Paradoksalnie, te same argumenty daje się aplikować zupełnie bezpośrednio także do naszej środkowoeuropejskiej lub wręcz polskiej perspektywy. Tak więc złoszcząc się na Verheugena lub Eichela, myślimy i my o tym, o czym myśli niemiecki bankowiec: jak sprawić, by polska gospodarka była wystawiona na zdrową presję zewnętrznej konkurencji?
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.