Kradzież nagości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy prokuraturze przystoi się zajmować zdjęciami erotycznymi?
Zdjęcia pornograficzne i pedofile grasujący w Internecie to temat, który nie schodzi z pierwszych stron gazet. Temat tak bulwersujący, że mało komu przyszłoby do głowy zajmować się internetowymi kradzieżami erotyki. Okazuje się jednak, że jest to jedna z najczęstszych i najkosztowniejszych kradzieży praw autorskich. Porównywalna tylko z kradzieżą nagrań muzycznych czy oprogramowania komputerowego.
Aż 99 proc. filmowych materiałów erotycznych pojawiających się na polskich stronach WWW publikuje się nielegalnie - stwierdza Robert Drążkiewicz, "Kataryniarz", prowadzący jeden z największych serwisów erotycznych. - Podobnie jest ze zdjęciami. Nie więcej niż 10-15 proc. krajowych serwisów weszło w ich posiadanie legalnie - ocenia wydawca internetowej erotyki, który, jak przyznaje, sam przeszedł drogę od piractwa do legalności. Takich jak on jest jednak niewielu. Całe rzesze webmasterów nie widzą nic złego w prowadzeniu serwisów ze zdjęciami, do których nie mają praw. - Nie zdarzyło się jeszcze, abym otrzymał polecenie zamknięcia strony czy to od policji, czy też administratora serwera - mówi ukrywający się pod pseudonimem Spike webmaster prowadzący witrynę z 1500 fotografiami pirackich zdjęć znanej amerykańskiej modelki. Nie widzi powodu, by ktoś mógł mu zakazać prowadzenia tego rodzaju działalności. - Przecież te zdjęcia są ogólnodostępne, a poza tym odwiedzający moją stronę nie mogą się czuć pokrzywdzeni, bo przecież nie każę im za oglądanie płacić - tłumaczy właściciel witryny. Kwestia płacenia i zarabiania na nielegalnej erotyce jest sprawą najistotniejszą. - Nikt jeszcze nie prowadził pod tym kątem badań "rozebranego" Internetu - mówi Jarosław Ender, prezes wydawnictwa Pink Press, największego w Polsce wydawcy drukowanej erotyki. - Chociaż żadne statystyki nie istnieją i nie można oszacować rozmiarów kradzieży, należy domniemywać, że w grę wchodzą nie tyle duże, ile bardzo duże pieniądze, może nawet miliony złotych - twierdzi prezes Ender.
Łupem internetowego erotycznego piractwa padają najczęściej materiały należące do znanych zachodnich wydawców. Zdjęć modelek "Playboya" jest w polskiej sieci zatrzęsienie. - Mamy prawo i obowiązek przestrzegać prawa autorskiego, publikując materiały w polskiej wersji "Playboya" - mówi Tomasz Zięba, dyrektor generalny VIPress, wydawcy polskiej edycji tego znanego pisma. - Nasi pracownicy lub osoby z zewnątrz informują nas o nielegalnych publikacjach naszych materiałów w sieci. Na ich podstawie przygotowujemy już kilka wniosków, które zostaną przekazane prokuraturze - dodaje wydawca. - Trzeba jednak zauważyć, że bardzo trudno ścigać tego rodzaju wykroczenia. Często, gdy materiały zostaną usunięte z jednego serwisu, pojawiają się na innym, pod innym tytułem, jednak niemal zawsze z tymi samymi zdjęciami.
W sieci działa kilka witryn publikujących playboyowskie zdjęcia. Serwisy te nie tylko w nazwie, ale nawet w domenie mają nazwę "Playboy". Na tym nie koniec. Lista stron chwalących się posiadaniem zdjęć amerykańskiego koncernu jest o wiele dłuższa. Cóż z tego, że serwis nazywa się "Gorące laski" czy "Wspaniałe dziewczyny"? Wystarczy przejrzeć dwu-, trzyzdaniowe reklamy, publikowane w katalogach dużych, legalnych serwisów internetowych, by stwierdzić, że znajdziemy tam zdjęcia playmates. Może więc tą sprawą powinny się zainteresować osoby odpowiedzialne za serwisy oferujące darmowe miejsce w Internecie, czyli tam, gdzie najczęściej są publikowane pirackie materiały erotyczne?
- Staramy się walczyć z piractwem niezależnie od tego, czy dotyczy ono oprogramowania, nagrań muzycznych czy zdjęć erotycznych - twierdzi dr Piotr Andrusiewicz, kierownik portalu Republika WWW, systemu bezpłatnych kont i stron WWW udostępnianych przez Onet.pl. - Regulamin naszego serwisu w punktach 15. i 16. wyraźnie mówi, że nie wolno umieszczać na stronach ani pornografii, ani jakichkolwiek materiałów będących cudzą własnością. Nie prowadzimy jednak wewnętrznej cenzury, po prostu oczekujemy, że internauci będą się stosowali do zaleceń naszego regulaminu - wyjaśnia Andrusiewicz. W efekcie tylko na tym jednym serwerze umieszczono kilkaset stron z nielegalną erotyką. - Nie naszą sprawą jest dochodzenie sprawiedliwości. Nasz serwis przestałby być wiarygodny, gdybyśmy najpierw zachęcali internautów do tworzenia u nas stron, a potem donosili na nich na policję - mówi kierownik Republiki WWW. - Jeżeli jednak ktoś poinformuje nas o tym, że na założonej u nas witrynie znajduje się cudza własność (w celu ułatwienia kontaktu założyliśmy nawet specjalne konto pocztowe), a szczególnie jeśli zwróci się do nas z tym policja, zamykamy taką nielegalną stronę - kończy swoją wypowiedź Andrusiewicz.
Gotowość Republiki do współpracy z organami ścigania potwierdza podinspektor Jan Hajdukiewicz, kierownik zespołu ds. przestępczości komputerowej i intelektualnej Komendy Głównej Policji. - Część administratorów odpowiada pozytywnie na nasze polecenie zablokowania stron WWW zawierających pirackie materiały. Nadal jednak zbyt często spotykam się z odmową współpracy. Wiele serwisów odmawia udostępnienia danych osobowych lub logo, powołując się niesłusznie na ustawę o ochronie danych osobowych - skarży się inspektor Hajdukiewicz. - Poza tym, by ścigać przestępstwo, musi być tym zainteresowany sam poszkodowany - wyjaśnia inspektor z Komendy Głównej Policji.
A kto oprócz działających legalnie wydawców może się czuć poszkodowany? Także ci, którzy bezpośrednio przyczynili się do powstania zmysłowych fotografii. Nielegalne kopiowanie i publikacja zdjęć erotycznych nie dotyczy tylko fotografii zagranicznych piękności, które być może nie mają nawet pojęcia, że taki kraj jak Polska istnieje. Na jednej ze stron WWW znajdziemy zeskanowane zdjęcia Joanny Brodzik, które były wydrukowane w polskiej edycji "Playboya". - Jestem tym wzburzona, a cała sprawa jest godna potępienia - mówi aktorka. - Fakt ten wcale mnie jednak nie dziwi, przecież to my sami stworzyliśmy Internet, medium stojące ponad prawem, także ponad prawem autorskim. Trudno jest zająć jednoznaczne stanowisko, gdyż niejednoznaczna jest sytuacja prawna sieci. Nie można wymagać od artystów, żeby poświęcali czas na szukanie przestępców, tym bardziej że często nie mają oni pojęcia, co się w Internecie znajduje. - Nie wiedziałem, że zrobione przeze mnie zdjęcia są w Internecie - przyznaje Marek Straszewski, fotograf, autor kilku sesji zdjęciowych dla "Playboya". - Osoba, która je wykorzystuje, powinna zapłacić za prawa autorskie. Skoro kilka razy udało mi się dojść swoich praw, które zostały złamane przy okazji papierowych publikacji, sądzę, że uda mi się to także w wypadku sieci - przewiduje Straszewski.
Egzekwowanie praw autorskich w wypadku zdjęć czy filmów erotycznych publikowanych w sieci lub na pirackich CD-ROM-ach jest w Polsce trudne, choć - jak się okazuje - nie beznadziejne. W prokuraturze rejonowej w Sosnowcu wszczęto w maju tego roku postępowanie w sprawie naruszenia praw autorskich. - Na początku złożono doniesienie o rozpowszechnianiu pornografii na jednym z targowisk - mówi Mirosław Miszuda, zastępca prokuratora rejonowego w Sosnowcu. Okazało się jednak, że materiał dowodowy zawierał tylko erotykę, a nie twardą, karalną pornografię. Problem polegał na tym, że zdjęcia, choć nieszkodliwe, nie należą do osoby, która nimi handlowała - zatem doszło do ewidentnego naruszenia prawa autorskiego. Skontaktowaliśmy się z wydawcą, który złożył pozew. Sprawa jest już w sądzie - oświadcza prokurator Miszuda.
Przykład z Sosnowca dowodzi, że walka z erotycznym piractwem jest możliwa i może być skuteczna. - Najpierw jednak musi dojść do porozumienia między organami ścigania i administratorami serwerów internetowych - twierdzi Jan Hajdukiewicz z Komendy Głównej. - Modelki i fotografowie powinni pamiętać, że zawsze warto walczyć o swoje prawa - dodaje Marek Straszewski. Większą czujność muszą też zachowywać wydawcy posiadający prawo do publikowania zdjęć. - Jeśli ktoś skopiuje bezprawnie zdjęcia z sesji, którą sam zorganizowałem, natychmiast wysyłam ostrzeżenie do administratora serwisu z poleceniem zablokowania strony z moim materiałem - mówi Piotr Sponowicz, prowadzący legalny serwis z amatorskimi zdjęciami erotycznymi. A gdyby strona taka nadal była dostępna? - Gdybym dostał od kogokolwiek, nie tylko od poszkodowanego, zawiadomienie o łamaniu praw autorskich do erotycznych zdjęć, bez wahania wszcząłbym postępowanie i ścigał to przestępstwo - deklaruje prokurator Miszuda.

Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.