W wirtualnym świecie nawet wybory prezydenckie nijak się mają do rzeczywistości.
Andrzej Olechowski prowadzi w większości sondaży. Po piętach depcze mu Janusz Korwin-Mikke. Prezydent Aleksander Kwaśniewski pozostaje w tyle. W Internecie zaroiło się od przedwyborczych sondaży. Do wirtualnego głosowania zachęca większość portali, internetowe wydania gazet oraz co najmniej kilkanaście specjalnych wyborczych serwisów. Ich wyniki rzadko jednak pokrywają się z sondażami OBOP czy CBOS. Obecny prezydent RP w internetowych rankingach plasuje się na drugim, trzecim, a nawet piątym miejscu.
W sondażu Onetu górą jest Andrzej Olechowski z 23 proc. głosów (podobnie w badaniach Areny, ale tu ma już 39 proc.). Na stronie www.vademecum.com.pl prym wiedzie Marian Krzaklewski, a sondaż magazynu "Bez Uprzedzeń" zdominował Jan Łopuszański. Wyniki czasem są zaskakujące nawet dla pomysłodawców internetowych ankiet. - Poparcie dla Łopuszańskiego napawa zdumieniem - przyznaje Artur Kośmider, webmaster Prawdziwego Serwisu Informacyjnego (www.serwis.px.pl). W Internecie głosują głównie ludzie młodzi. Polski internauta ma od 17 do 30 lat. Czy rzeczywiście jego preferencje polityczne tak bardzo różnią się od poglądów wyborców w rzeczywistym świecie? Twórcy wyborczych serwisów twierdzą, że tylko połowicznie. - Ludzie starsi, osoby z niższym wykształceniem, rolnicy nie korzystają z Internetu. Dlatego Andrzej Lepper czy Jarosław Kalinowski nie mają szans. Wygrywają głównie liberałowie, których program oparty jest na ekonomii - tłumaczy Artur Kośmider. Ale nie tylko. Ważne jest też podejście kandydata do Internetu. Na przykład Janusz Korwin-Mikke, który opowiada się za natychmiastową likwidacją monopolu TP SA, od kilku lat znajduje się w czołówce wszystkich internetowych sondaży. W tym roku pierwsze miejsca zajmuje Andrzej Olechowski, propagujący w swoim programie wyborczym powszechny dostęp do Internetu. - Dziś trzeba o tym mówić, tak jak kiedyś mówiło się o elektryfikacji - przekonuje Olechowski.
Komentatorzy podkreślają jednak, że internetowe sondaże w żadnym wypadku nie są miarodajne. Tym bardziej że przeważająca część wyborców to osoby z niższym wykształceniem i mieszkańcy małych miast, nie mający dostępu do Internetu. - Jako kandydat na prezydenta nie traktowałbym poważnie tych badań - mówi prof. Edmund Wnuk-Lipiński z Polskiej Akademii Nauk. Z wyników internetowych sondaży nie można wywnioskować, jak młodzież głosowałaby na przykład za pięć lat. - W Internecie głosuje elita młodzieży, która studiuje na dobrych kierunkach najlepszych uczelni i najchętniej popiera kandydatów liberalnych. Nie daje to jednak pełnego obrazu preferencji młodego pokolenia - mówi dr Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najlepiej widać to na przykładzie Janusza Korwin-Mikkego, który zawsze cieszył się szczególnym poparciem wśród studentów, a w Internecie wygrywał również podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Tymczasem w rzeczywistym świecie nie przybywa mu zwolenników. - Młodzi ludzie po prostu wyrastają z "korwinizmu". Kończą studia, zaczynają pracę i zaczynają inaczej patrzeć na życie - uważa dr Dudek.
Dla internautów ważne jest również to, czy i w jakim stopniu kandydat jest obecny w sieci. - Internetowe sondaże świadczą prawie wyłącznie o aktywności zwolenników danego kandydata. W poprzednich wyborach najbardziej aktywni byli zwolennicy UPR i UW, teraz przodują zwolennicy Jana Łopuszańskiego oraz Andrzeja Olechowskiego - mówi Dariusz Wojtczak z magazynu "Bez Uprzedzeń". Witryny obu kandydatów we wszystkich publikacjach wymieniane są jako najlepsze. - Ich strony zawierają praktycznie wszystko, co powinny zawierać profesjonalne witryny. Są to niemal portale - dodaje Artur Kośmider.
Notowania kandydata rosną też wtedy, gdy na swojej witrynie umieści odsyłacz do innych stron wyborczych.
- Wzrost notowań Aleksandra Kwaśniewskiego i Dariusza Grabowskiego datuje się właśnie od momentu umieszczenia takich linków na ich stronach - mówi Dariusz Wojtczak.
Sami kandydaci traktują sondaże w sieci przede wszystkim jako dobrą zabawę. - To dla mnie bardzo przyjemny i poważny sygnał, że ludzie młodzi i z natury ciekawi świata stawiają mnie na tak wysokim miejscu - mówi Andrzej Olechowski. Sztab wyborczy Jana Łopuszańskiego jest zaskoczony informacją o tak dobrych notowaniach swojego kandydata. - Nic o tym nie wiedziałem - mówi Mariusz Olszewski. Internetowe badania cieszą się coraz większą popularnością, choć - jak przyznaje Piotr Leszczyński, jeden z twórców serwisu www.prawybory.pl - zainteresowanie polityką w sieci ciągle jest niewielkie. - W ciągu miesiąca w naszym sondażu bierze udział około tysiąca osób. Większość łączy się z pracy, o czym świadczy zdecydowany spadek liczby odwiedzających w czasie weekendu - mówi Leszczyński. By nikt nie próbował zagłosować dwa razy z tego samego komputera, wprowadzono odpowiednie zabezpieczenia.
Mało kto jednak traktuje głosy internautów poważnie. Wielkiej wagi nie przywiązuje do nich sztab wyborczy Mariana Krzaklewskiego. - Takie sondaże nie mają sensu - mówi pracownik biura prasowego, który odmówił podania swojego nazwiska. - To tylko hobbyści. Niewielka i niereprezentatywna grupa osób - twierdzi Krzysztof Zagórski, dyrektor CBOS. Jego zdaniem, internetowe sondaże to niepoważna zabawa, która poprzez wprowadzanie dezinformacji może być nawet szkodliwa. - To tak, jakby spytać przypadkowe osoby na dyskotece, na kogo będą głosować - uważa Zagórski. Na szczęście przyszłość Polski będzie w większym stopniu zależała od internautów niż od bywalców dyskotek.
W sondażu Onetu górą jest Andrzej Olechowski z 23 proc. głosów (podobnie w badaniach Areny, ale tu ma już 39 proc.). Na stronie www.vademecum.com.pl prym wiedzie Marian Krzaklewski, a sondaż magazynu "Bez Uprzedzeń" zdominował Jan Łopuszański. Wyniki czasem są zaskakujące nawet dla pomysłodawców internetowych ankiet. - Poparcie dla Łopuszańskiego napawa zdumieniem - przyznaje Artur Kośmider, webmaster Prawdziwego Serwisu Informacyjnego (www.serwis.px.pl). W Internecie głosują głównie ludzie młodzi. Polski internauta ma od 17 do 30 lat. Czy rzeczywiście jego preferencje polityczne tak bardzo różnią się od poglądów wyborców w rzeczywistym świecie? Twórcy wyborczych serwisów twierdzą, że tylko połowicznie. - Ludzie starsi, osoby z niższym wykształceniem, rolnicy nie korzystają z Internetu. Dlatego Andrzej Lepper czy Jarosław Kalinowski nie mają szans. Wygrywają głównie liberałowie, których program oparty jest na ekonomii - tłumaczy Artur Kośmider. Ale nie tylko. Ważne jest też podejście kandydata do Internetu. Na przykład Janusz Korwin-Mikke, który opowiada się za natychmiastową likwidacją monopolu TP SA, od kilku lat znajduje się w czołówce wszystkich internetowych sondaży. W tym roku pierwsze miejsca zajmuje Andrzej Olechowski, propagujący w swoim programie wyborczym powszechny dostęp do Internetu. - Dziś trzeba o tym mówić, tak jak kiedyś mówiło się o elektryfikacji - przekonuje Olechowski.
Komentatorzy podkreślają jednak, że internetowe sondaże w żadnym wypadku nie są miarodajne. Tym bardziej że przeważająca część wyborców to osoby z niższym wykształceniem i mieszkańcy małych miast, nie mający dostępu do Internetu. - Jako kandydat na prezydenta nie traktowałbym poważnie tych badań - mówi prof. Edmund Wnuk-Lipiński z Polskiej Akademii Nauk. Z wyników internetowych sondaży nie można wywnioskować, jak młodzież głosowałaby na przykład za pięć lat. - W Internecie głosuje elita młodzieży, która studiuje na dobrych kierunkach najlepszych uczelni i najchętniej popiera kandydatów liberalnych. Nie daje to jednak pełnego obrazu preferencji młodego pokolenia - mówi dr Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najlepiej widać to na przykładzie Janusza Korwin-Mikkego, który zawsze cieszył się szczególnym poparciem wśród studentów, a w Internecie wygrywał również podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Tymczasem w rzeczywistym świecie nie przybywa mu zwolenników. - Młodzi ludzie po prostu wyrastają z "korwinizmu". Kończą studia, zaczynają pracę i zaczynają inaczej patrzeć na życie - uważa dr Dudek.
Dla internautów ważne jest również to, czy i w jakim stopniu kandydat jest obecny w sieci. - Internetowe sondaże świadczą prawie wyłącznie o aktywności zwolenników danego kandydata. W poprzednich wyborach najbardziej aktywni byli zwolennicy UPR i UW, teraz przodują zwolennicy Jana Łopuszańskiego oraz Andrzeja Olechowskiego - mówi Dariusz Wojtczak z magazynu "Bez Uprzedzeń". Witryny obu kandydatów we wszystkich publikacjach wymieniane są jako najlepsze. - Ich strony zawierają praktycznie wszystko, co powinny zawierać profesjonalne witryny. Są to niemal portale - dodaje Artur Kośmider.
Notowania kandydata rosną też wtedy, gdy na swojej witrynie umieści odsyłacz do innych stron wyborczych.
- Wzrost notowań Aleksandra Kwaśniewskiego i Dariusza Grabowskiego datuje się właśnie od momentu umieszczenia takich linków na ich stronach - mówi Dariusz Wojtczak.
Sami kandydaci traktują sondaże w sieci przede wszystkim jako dobrą zabawę. - To dla mnie bardzo przyjemny i poważny sygnał, że ludzie młodzi i z natury ciekawi świata stawiają mnie na tak wysokim miejscu - mówi Andrzej Olechowski. Sztab wyborczy Jana Łopuszańskiego jest zaskoczony informacją o tak dobrych notowaniach swojego kandydata. - Nic o tym nie wiedziałem - mówi Mariusz Olszewski. Internetowe badania cieszą się coraz większą popularnością, choć - jak przyznaje Piotr Leszczyński, jeden z twórców serwisu www.prawybory.pl - zainteresowanie polityką w sieci ciągle jest niewielkie. - W ciągu miesiąca w naszym sondażu bierze udział około tysiąca osób. Większość łączy się z pracy, o czym świadczy zdecydowany spadek liczby odwiedzających w czasie weekendu - mówi Leszczyński. By nikt nie próbował zagłosować dwa razy z tego samego komputera, wprowadzono odpowiednie zabezpieczenia.
Mało kto jednak traktuje głosy internautów poważnie. Wielkiej wagi nie przywiązuje do nich sztab wyborczy Mariana Krzaklewskiego. - Takie sondaże nie mają sensu - mówi pracownik biura prasowego, który odmówił podania swojego nazwiska. - To tylko hobbyści. Niewielka i niereprezentatywna grupa osób - twierdzi Krzysztof Zagórski, dyrektor CBOS. Jego zdaniem, internetowe sondaże to niepoważna zabawa, która poprzez wprowadzanie dezinformacji może być nawet szkodliwa. - To tak, jakby spytać przypadkowe osoby na dyskotece, na kogo będą głosować - uważa Zagórski. Na szczęście przyszłość Polski będzie w większym stopniu zależała od internautów niż od bywalców dyskotek.
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.