Rozmowa z JANUSZEM WOJCIECHOWSKIM, prezesem Najwyższej Izby Kontroli
"Wprost": - Nadużywa pan władzy, ujawnia tajemnicę służbową i rozpowszechnia pomówienia - twierdzi Ewa Lewicka, pełnomocnik rządu ds. reformy emerytalnej.
Janusz Wojciechowski: - Nie przyjmuję żadnego z tych oskarżeń. To nie pierwszy wypadek dyskredytowania NIK poprzez stawianie zarzutu nadużywania władzy, której izba nie ma. NIK ma zero władzy. Albo ma jej tyle, ile mają media - może tylko informować. Mamy wprawdzie lepszy dostęp do informacji, ale też podlegamy większym ograniczeniom niż środki przekazu. Musimy polegać wyłącznie na dowodach i oficjalnych dokumentach. Nie naruszyłem też tajemnicy służbowej i nie ujawniłem wyników kontroli. Na pewno też nie znieważyłem pani Lewickiej. Czy stwierdzenie, że są dowody wskazujące, iż to ona zadecydowała o przyspieszeniu reformy emerytalnej, jest zniewagą? Byłaby to zaskakująca recenzja tej reformy dokonana przez panią minister...
- Po Annie Bańkowskiej i Stanisławie Alocie NIK próbuje znaleźć już trzeciego "winnego" w sprawie komputeryzacji ZUS.
- Nigdy nie przypisałem pani Lewickiej winy ani nawet odpowiedzialności za tę sprawę. To media i politycy od początku spekulują, kto jest winien czy też bardziej winien: Bańkowska czy Alot. Na pierwszym etapie kontroli zakładaliśmy, że wszystkie istotne decyzje zapadały w ZUS. Okazało się to założeniem nie do końca trafnym. Teraz wiemy, że nie wszystko zależało od prezesów zakładu. Gdy już nie było pani Bańkowskiej, a jeszcze nie było pana Alota, zapadło wiele ważnych decyzji dotyczących komputeryzacji tej firmy.
- Kto je podejmował?
- Dysponujemy dowodami, że w tym czasie pani minister Lewicka zażądała przyspieszenia reformy emerytalnej. Była to bardzo ważna decyzja, gdyż z przyspieszeniem reformy wiązały się konsekwencje dla funkcjonowania systemu komputerowego ZUS.
- Zażądała od kogo?
- Od ówczesnego wiceprezesa ZUS. Ale należało to sprawdzić. Zapytaliśmy więc wprost panią Lewicką, czy tak było. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Dlatego niezbędne okazało się przeprowadzenie kontroli w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej, z czym - jak wiadomo - mieliśmy kłopoty.
- Czy szukając winnych, NIK nie chce odwrócić uwagi od własnej, niezbyt chlubnej roli w tej sprawie? Jeden z dyrektorów NIK zarekomendował Prokom jako firmę, która może udźwignąć ciężar realizacji kontraktu z ZUS. Był to ważny argument w procedurze przetargowej.
- To jest kompletne nieporozumienie. Nie "zarekomendował". Każda instytucja państwowa, która składa zamówienie publiczne, wymaga od potencjalnego wykonawcy opinii o jego kontraktach z innymi instytucjami państwowymi. My takiej opinii wymagamy przy naszych przetargach i jesteśmy obowiązani wydać ją innym. Rocznie NIK wydaje ponad 20 takich opinii. Gdybyśmy odmówili jej jakiejś firmie i ta firma z tego powodu przegrałaby przetarg, mogłaby żądać od nas odszkodowania. Wydając zgodną z prawdą opinię o zamówieniu, jakie realizował dla nas Prokom, nie wiedzieliśmy, komu Prokom chce ją przedstawić. A system komputerowy w NIK działa dobrze i to za stosunkowo niewielkie pieniądze.
- Pan jest zadowolony z systemu, tymczasem NIK, która od ponad dwóch lat nie może przedstawić końcowych konkluzji z kontroli ZUS, która myli się w rachunkach, na przykład oceniając wyniki finansowe PAP, zaczyna być instytucją mało wiarygodną.
- Czy z powodu jednej pomyłki wśród milionów dokonywanych rachunków można mówić o utracie wiarygodności całej instytucji? Jeden uchylony wyrok nie odbiera przecież wiarygodności całemu sądownictwu. Kiedy skarga trafiła do mnie, ten błąd został natychmiast sprostowany. Niezrozumiałe jest dla mnie zestawianie tej drobnej w końcu pomyłki z innymi sprawami. Ubolewam, że jeden niewielki błąd, za który wielokrotnie przepraszaliśmy, staje się pretekstem do upokarzania i poniżania izby. Celują w tym posłowie, którzy mają z NIK swoje "rachunki krzywd", którym w przeszłości izba stawiała poważne zarzuty z powodu nieprawidłowego wykonywania funkcji państwowych.
- Ale takie pomyłki kosztują i to dużo. W czyim interesie działa NIK?
- Realizuję interesy opinii publicznej, której dostarczam wiedzy o funkcjonowaniu państwa. Jeśli ktoś chce się w tym doszukiwać interesów politycznych, niech to czyni na własny rachunek. Nie będę go wyręczał w domysłach. Kontrola przeprowadzana w ZUS sama w sobie ma charakter polityczny. W tym wypadku żaden prezes NIK, skądkolwiek by się wywodził, nie byłby w stanie pracować tak, by nie powodować zadrażnień politycznych. Chodzi wszak o odpowiedzialność za straty w wysokości 8 mld zł, sumę bardzo znaczącą dla budżetu państwa. Jest też sprawa prywatyzacji Domów Centrum - w tym wypadku nasz raport wywołał małe trzęsienie ziemi i retorsje w postaci oskarżeń.
- Tych 8 mld zł nikt nam, podatnikom, nie zwróci. "NIK bardzo dużo kosztuje, 157 mln zł rocznie, a przynosi niewielkie efekty" - uważa poseł Jerzy Gwiżdż.
- Wasza praca też jest mało efektywna. Opisujecie różne afery i jesteście sfrustrowani, że nic z tego nie wynika. Tak samo jest z NIK. Naszym orężem jest informacja. W sprawie prywatyzacji Domów Centrum przedstawiliśmy ustalenia Sejmowi i prokuraturze i cóż możemy jeszcze zrobić? Owszem, wywołało to zmiany w kontrakcie, dzięki którym warunki sprzedaży były korzystniejsze, uzyskano dodatkowo 20 mln zł, ale to ja się musiałem tłumaczyć, zapraszać dziennikarzy do mego mieszkania i pokazywać im, jak żyję. Natomiast nie było reakcji parlamentu ani wyciągnięcia konsekwencji wobec osób winnych tej skandalicznej prywatyzacji. Taką władzę ma ta rzekomo wszechpotężna NIK.
- Pana kadencja kończy się w maju przyszłego roku. Będzie pan kandydował ponownie na stanowisko, które - pana zdaniem - daje tak mało władzy?
- Nie odpowiem. Gdybym odpowiedział twierdząco, moje obecne działania mogłyby być oceniane przez pryzmat ewentualnego kandydowania. Gdybym powiedział, że nie będę kandydował, w samej izbie pojawiłoby się coś w rodzaju syndromu końca kadencji, do czego nie chciałbym dopuścić.
Janusz Wojciechowski: - Nie przyjmuję żadnego z tych oskarżeń. To nie pierwszy wypadek dyskredytowania NIK poprzez stawianie zarzutu nadużywania władzy, której izba nie ma. NIK ma zero władzy. Albo ma jej tyle, ile mają media - może tylko informować. Mamy wprawdzie lepszy dostęp do informacji, ale też podlegamy większym ograniczeniom niż środki przekazu. Musimy polegać wyłącznie na dowodach i oficjalnych dokumentach. Nie naruszyłem też tajemnicy służbowej i nie ujawniłem wyników kontroli. Na pewno też nie znieważyłem pani Lewickiej. Czy stwierdzenie, że są dowody wskazujące, iż to ona zadecydowała o przyspieszeniu reformy emerytalnej, jest zniewagą? Byłaby to zaskakująca recenzja tej reformy dokonana przez panią minister...
- Po Annie Bańkowskiej i Stanisławie Alocie NIK próbuje znaleźć już trzeciego "winnego" w sprawie komputeryzacji ZUS.
- Nigdy nie przypisałem pani Lewickiej winy ani nawet odpowiedzialności za tę sprawę. To media i politycy od początku spekulują, kto jest winien czy też bardziej winien: Bańkowska czy Alot. Na pierwszym etapie kontroli zakładaliśmy, że wszystkie istotne decyzje zapadały w ZUS. Okazało się to założeniem nie do końca trafnym. Teraz wiemy, że nie wszystko zależało od prezesów zakładu. Gdy już nie było pani Bańkowskiej, a jeszcze nie było pana Alota, zapadło wiele ważnych decyzji dotyczących komputeryzacji tej firmy.
- Kto je podejmował?
- Dysponujemy dowodami, że w tym czasie pani minister Lewicka zażądała przyspieszenia reformy emerytalnej. Była to bardzo ważna decyzja, gdyż z przyspieszeniem reformy wiązały się konsekwencje dla funkcjonowania systemu komputerowego ZUS.
- Zażądała od kogo?
- Od ówczesnego wiceprezesa ZUS. Ale należało to sprawdzić. Zapytaliśmy więc wprost panią Lewicką, czy tak było. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Dlatego niezbędne okazało się przeprowadzenie kontroli w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej, z czym - jak wiadomo - mieliśmy kłopoty.
- Czy szukając winnych, NIK nie chce odwrócić uwagi od własnej, niezbyt chlubnej roli w tej sprawie? Jeden z dyrektorów NIK zarekomendował Prokom jako firmę, która może udźwignąć ciężar realizacji kontraktu z ZUS. Był to ważny argument w procedurze przetargowej.
- To jest kompletne nieporozumienie. Nie "zarekomendował". Każda instytucja państwowa, która składa zamówienie publiczne, wymaga od potencjalnego wykonawcy opinii o jego kontraktach z innymi instytucjami państwowymi. My takiej opinii wymagamy przy naszych przetargach i jesteśmy obowiązani wydać ją innym. Rocznie NIK wydaje ponad 20 takich opinii. Gdybyśmy odmówili jej jakiejś firmie i ta firma z tego powodu przegrałaby przetarg, mogłaby żądać od nas odszkodowania. Wydając zgodną z prawdą opinię o zamówieniu, jakie realizował dla nas Prokom, nie wiedzieliśmy, komu Prokom chce ją przedstawić. A system komputerowy w NIK działa dobrze i to za stosunkowo niewielkie pieniądze.
- Pan jest zadowolony z systemu, tymczasem NIK, która od ponad dwóch lat nie może przedstawić końcowych konkluzji z kontroli ZUS, która myli się w rachunkach, na przykład oceniając wyniki finansowe PAP, zaczyna być instytucją mało wiarygodną.
- Czy z powodu jednej pomyłki wśród milionów dokonywanych rachunków można mówić o utracie wiarygodności całej instytucji? Jeden uchylony wyrok nie odbiera przecież wiarygodności całemu sądownictwu. Kiedy skarga trafiła do mnie, ten błąd został natychmiast sprostowany. Niezrozumiałe jest dla mnie zestawianie tej drobnej w końcu pomyłki z innymi sprawami. Ubolewam, że jeden niewielki błąd, za który wielokrotnie przepraszaliśmy, staje się pretekstem do upokarzania i poniżania izby. Celują w tym posłowie, którzy mają z NIK swoje "rachunki krzywd", którym w przeszłości izba stawiała poważne zarzuty z powodu nieprawidłowego wykonywania funkcji państwowych.
- Ale takie pomyłki kosztują i to dużo. W czyim interesie działa NIK?
- Realizuję interesy opinii publicznej, której dostarczam wiedzy o funkcjonowaniu państwa. Jeśli ktoś chce się w tym doszukiwać interesów politycznych, niech to czyni na własny rachunek. Nie będę go wyręczał w domysłach. Kontrola przeprowadzana w ZUS sama w sobie ma charakter polityczny. W tym wypadku żaden prezes NIK, skądkolwiek by się wywodził, nie byłby w stanie pracować tak, by nie powodować zadrażnień politycznych. Chodzi wszak o odpowiedzialność za straty w wysokości 8 mld zł, sumę bardzo znaczącą dla budżetu państwa. Jest też sprawa prywatyzacji Domów Centrum - w tym wypadku nasz raport wywołał małe trzęsienie ziemi i retorsje w postaci oskarżeń.
- Tych 8 mld zł nikt nam, podatnikom, nie zwróci. "NIK bardzo dużo kosztuje, 157 mln zł rocznie, a przynosi niewielkie efekty" - uważa poseł Jerzy Gwiżdż.
- Wasza praca też jest mało efektywna. Opisujecie różne afery i jesteście sfrustrowani, że nic z tego nie wynika. Tak samo jest z NIK. Naszym orężem jest informacja. W sprawie prywatyzacji Domów Centrum przedstawiliśmy ustalenia Sejmowi i prokuraturze i cóż możemy jeszcze zrobić? Owszem, wywołało to zmiany w kontrakcie, dzięki którym warunki sprzedaży były korzystniejsze, uzyskano dodatkowo 20 mln zł, ale to ja się musiałem tłumaczyć, zapraszać dziennikarzy do mego mieszkania i pokazywać im, jak żyję. Natomiast nie było reakcji parlamentu ani wyciągnięcia konsekwencji wobec osób winnych tej skandalicznej prywatyzacji. Taką władzę ma ta rzekomo wszechpotężna NIK.
- Pana kadencja kończy się w maju przyszłego roku. Będzie pan kandydował ponownie na stanowisko, które - pana zdaniem - daje tak mało władzy?
- Nie odpowiem. Gdybym odpowiedział twierdząco, moje obecne działania mogłyby być oceniane przez pryzmat ewentualnego kandydowania. Gdybym powiedział, że nie będę kandydował, w samej izbie pojawiłoby się coś w rodzaju syndromu końca kadencji, do czego nie chciałbym dopuścić.
Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.