Legalna płyta z nazwiskiem popularnego wykonawcy na okładce, sprzedawana w markecie, a nie na bazarze, kosztuje 5-10 zł.
To często jedna dziesiąta sumy, jaką trzeba wyłożyć w sklepie muzycznym. Klienci marketów chętnie kupują więc tego typu krążki i dopiero w domu, kiedy dokładnie obejrzą okładkę i posłuchają płyty, okazuje się, że kupili imitację sporządzoną przez anonimowych muzyków. Dostawcy, którzy zarabiają na tego typu towarze muzycznym, korzystają głównie z faktu, iż w Polsce władanie językiem angielskim nie należy do umiejętności zbyt mocno rozpowszechnionych. Na płycie znajduje się bowiem wyraźna, choć podana często drobnym drukiem informacja, że mamy do czynienia zaledwie z przeróbkami popularnych przebojów. Nabywcę zaślepia dodatkowo fakt, iż płytowa oferta ma charakter "the best of...", czyli składanki największych przebojów, która z reguły kosztuje więcej i jest rzadziej dostępna.
Polska kariera coverów, czyli legalnych podróbek, odzwierciedla fenomen popularności muzycznych "artykułów zastępczych". Największe zainteresowanie wzbudzają one na biednych rynkach muzycznych, na przykład w krajach Trzeciego Świata. Nabywców wabi najczęściej duży napis "Tribute to...", po którym następuje nazwisko gwiazdy. Okazuje się jednak, że to tylko album nagrany w hołdzie szumnie zapowiadanemu wykonawcy, a jego przeboje wykonuje zespół bardziej lub mniej anonimowych twórców. Pół biedy, jeżeli jest to składanka autorstwa wykonawców względnie znanych, którzy przygotowali płytę "poświęconą" jakiemuś zespołowi, na przykład The Bee Gees. W efekcie otrzymujemy wiązankę popularnych tematów utrzymanych w najrozmaitszych stylach. Najczęściej jednak średnio sprawni muzycy przedkładają słuchaczom "perły repertuaru" w tej samej, mało wyszukanej aranżacji. W rezultacie na płycie znajduje się materiał znacznie gorszy w sensie muzycznym od pierwowzoru, na którym został oparty.
Inna forma posłużenia się cudzym nazwiskiem i dorobkiem polega na tym, że zagęszczony repertuar danego zespołu wykonuje orkiestra. Szczególnie wiele tego typu nagrań bierze za podstawę melodie zespołów o największej sławie, takich jak The Beatles czy Abba. Rzadko mamy jednak do czynienia z wykonaniami tak wybitnymi jak te, które upubliczniła London Symphony Orchestra. Najczęściej jest to wersja "pościelowa" słynnych standardów, a jej aranżacja opiera się na słodkiej melodii skrzypcowej. Zdarzają się też wykonania najrozmaitszych popularnych tematów na jeden instrument - najczęściej saksofon lub gitarę. Tego typu nagrania używane bywają jako tzw. musac, czyli rodzaj muzycznej tapety używanej do stworzenia tła dźwiękowego w różnych publicznych miejscach - od windy, przez samolot, po salon fryzjerski.
Kolejny legalny trik umożliwiający sprzedanie "kota w worku" to praktyka stosowana w wypadku wielu płyt składankowych, na których pomiędzy tytułem przeboju a nazwiskiem gwiazdy dodawane są słowa "made famous by", czyli "wylansowana przez". Nieuwaga i nieznajomość języka powoduje, że zamiast oryginalnych nagrań kupujący zabierze do domu inne wersje ulubionych przebojów.
Samo nagrywanie coverów nie jest niczym nowym. W latach 50. czy 60. czyniło tak wiele orkiestr, ze słynną orkiestrą Jamesa Lasta na czele. Przerabiały one popularne hity na wersje orkiestrowe i zdobywały dzięki temu spore uznanie. Granie coverów stanowi też do dziś chleb powszedni wszystkich początkujących wykonawców, bo jest to swoiste muzyczne abecadło. Tak na początku lat 60. robili raczkujący The Beatles, wykonując przeboje Chucka Berry’ego czy Buddy Holly’ego, o czym można się przekonać, słuchając nielegalnych płyt z nagraniami z Hamburga. W latach 60. i 70. śpiewanie coverów było głównym zadaniem wielu czechosłowackich gwiazd, które królowały w tamtejszym radiu, wykonując znane hity z czeskimi tekstami. Proceder ten kwitł wiele lat dzięki obecności żelaznej kurtyny.
Na szczęście zwyczaj ten nigdy nie dotarł do Polski, bo nasi artyści zawsze woleli śpiewać rodzime utwory, czasami mocno przypominające zagraniczne standardy. To, że czasami cover, czyli inna wersja, staje się większym przebojem niż oryginał, udowodniła jeszcze w latach 60. grupa The Marmalade, lansując hit "Obla Di Obla Da" z repertuaru The Beatles. Sława czwórki z Liverpoolu umożliwiła egzystencję w Anglii i Niemczech kilku zespołom, które - podobnie jak polskie Żuki - z lepszym lub gorszym skutkiem wykonywały na żywo przeboje spółki Lennon-McCartney. Covery w muzyce pop stały się niezwykle modne z nastaniem lat 90., gdy zaczęto samplować fragmenty hitów lub nagrywać je w nowych aranżacjach z dominującym ostatnio tanecznym rytmem.
Polska kariera coverów, czyli legalnych podróbek, odzwierciedla fenomen popularności muzycznych "artykułów zastępczych". Największe zainteresowanie wzbudzają one na biednych rynkach muzycznych, na przykład w krajach Trzeciego Świata. Nabywców wabi najczęściej duży napis "Tribute to...", po którym następuje nazwisko gwiazdy. Okazuje się jednak, że to tylko album nagrany w hołdzie szumnie zapowiadanemu wykonawcy, a jego przeboje wykonuje zespół bardziej lub mniej anonimowych twórców. Pół biedy, jeżeli jest to składanka autorstwa wykonawców względnie znanych, którzy przygotowali płytę "poświęconą" jakiemuś zespołowi, na przykład The Bee Gees. W efekcie otrzymujemy wiązankę popularnych tematów utrzymanych w najrozmaitszych stylach. Najczęściej jednak średnio sprawni muzycy przedkładają słuchaczom "perły repertuaru" w tej samej, mało wyszukanej aranżacji. W rezultacie na płycie znajduje się materiał znacznie gorszy w sensie muzycznym od pierwowzoru, na którym został oparty.
Inna forma posłużenia się cudzym nazwiskiem i dorobkiem polega na tym, że zagęszczony repertuar danego zespołu wykonuje orkiestra. Szczególnie wiele tego typu nagrań bierze za podstawę melodie zespołów o największej sławie, takich jak The Beatles czy Abba. Rzadko mamy jednak do czynienia z wykonaniami tak wybitnymi jak te, które upubliczniła London Symphony Orchestra. Najczęściej jest to wersja "pościelowa" słynnych standardów, a jej aranżacja opiera się na słodkiej melodii skrzypcowej. Zdarzają się też wykonania najrozmaitszych popularnych tematów na jeden instrument - najczęściej saksofon lub gitarę. Tego typu nagrania używane bywają jako tzw. musac, czyli rodzaj muzycznej tapety używanej do stworzenia tła dźwiękowego w różnych publicznych miejscach - od windy, przez samolot, po salon fryzjerski.
Kolejny legalny trik umożliwiający sprzedanie "kota w worku" to praktyka stosowana w wypadku wielu płyt składankowych, na których pomiędzy tytułem przeboju a nazwiskiem gwiazdy dodawane są słowa "made famous by", czyli "wylansowana przez". Nieuwaga i nieznajomość języka powoduje, że zamiast oryginalnych nagrań kupujący zabierze do domu inne wersje ulubionych przebojów.
Samo nagrywanie coverów nie jest niczym nowym. W latach 50. czy 60. czyniło tak wiele orkiestr, ze słynną orkiestrą Jamesa Lasta na czele. Przerabiały one popularne hity na wersje orkiestrowe i zdobywały dzięki temu spore uznanie. Granie coverów stanowi też do dziś chleb powszedni wszystkich początkujących wykonawców, bo jest to swoiste muzyczne abecadło. Tak na początku lat 60. robili raczkujący The Beatles, wykonując przeboje Chucka Berry’ego czy Buddy Holly’ego, o czym można się przekonać, słuchając nielegalnych płyt z nagraniami z Hamburga. W latach 60. i 70. śpiewanie coverów było głównym zadaniem wielu czechosłowackich gwiazd, które królowały w tamtejszym radiu, wykonując znane hity z czeskimi tekstami. Proceder ten kwitł wiele lat dzięki obecności żelaznej kurtyny.
Na szczęście zwyczaj ten nigdy nie dotarł do Polski, bo nasi artyści zawsze woleli śpiewać rodzime utwory, czasami mocno przypominające zagraniczne standardy. To, że czasami cover, czyli inna wersja, staje się większym przebojem niż oryginał, udowodniła jeszcze w latach 60. grupa The Marmalade, lansując hit "Obla Di Obla Da" z repertuaru The Beatles. Sława czwórki z Liverpoolu umożliwiła egzystencję w Anglii i Niemczech kilku zespołom, które - podobnie jak polskie Żuki - z lepszym lub gorszym skutkiem wykonywały na żywo przeboje spółki Lennon-McCartney. Covery w muzyce pop stały się niezwykle modne z nastaniem lat 90., gdy zaczęto samplować fragmenty hitów lub nagrywać je w nowych aranżacjach z dominującym ostatnio tanecznym rytmem.
Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.