Czy dobrym prezydentem jest ten, kto wciąż musi za coś przepraszać?
Za parę dni pierwsza tura wyborów prezydenckich. Najwyższa pora, aby zacząć myśleć o następnych. Przebieg obecnej kampanii i reakcje społeczne wskazują, że mimo prężenia się kandydatów, wielu obywateli nie ma na kogo głosować. Ludzie centroprawicy mogą ostatecznie oddać swój głos na legendę - Lecha Wałęsę. Szlachetnym marzeniom nie grozi zawód oglądania ich realizacji. Ale ludziom lewicy został jako wybór awaryjny Lepper lub Ikonowicz. To i za grubo, i za cienko.
Kampania nie budzi emocji, bo im bardziej dynamiczny montaż klipów, tym większe poczucie braku autentyzmu. Na szczęście są granice amerykanizacji i profesjonalnej reklamy. Powiedzenie, że polityka można sprzedawać jak proszek do prania, nie sprawdza się tak łatwo, jak się mówi. Osobowość wychodzi mimo efektywności spotów. Przekonał się o tym ostatnio prezydent Kwaśniewski. Można oczywiście przepraszać za to, co się zbroiło. Ale czy dobrym prezydentem jest ten, który wciąż musi za coś przepraszać?
Wszyscy kandydaci prezentują się oczywiście jako skuteczni politycy i prawdziwi patrioci. Tyle że każdy ma jakiś problem z życiorysem, gdy nadmie frazes wyborczy ponad miarę. I jak tu wybierać między cynizmem i populizmem, legendą i arogancją, medialnością i pustosłowiem? Wybór może nie jest dramatyczny, ale beznadziejny. Gdy kandydat mówi rzeczy nam bliskie, nie gwarantuje zrównoważenia, roztropności, reprezentowania powagi Rzeczypospolitej. Gdy jest z kolei serio i konkretny, jego życie - nawet ufryzowane w kampanii - temu przeczy. I tak kolejni kandydaci o biografiach uczesanych na żołnierza, biznesmena, prostego człowieka czy bezpartyjnego profesjonalistę nie dają nam tej jednej, ale istotnej radości: obcowania z autentykiem, a nie z falsyfikatem.
Tak, warto pomyśleć o przyszłych wyborach prezydenckich, zanim pojawią się podobni kandydaci. Nie żyjemy przecież w Polsce, czyli nigdzie, i zależy to od nas, a nie - od nikogo. Państwowcy, mamy jeszcze chwilę czasu po tych wyborach, o których wielu myśli: "Kończ waść, wstydu oszczędź!".
Kampania nie budzi emocji, bo im bardziej dynamiczny montaż klipów, tym większe poczucie braku autentyzmu. Na szczęście są granice amerykanizacji i profesjonalnej reklamy. Powiedzenie, że polityka można sprzedawać jak proszek do prania, nie sprawdza się tak łatwo, jak się mówi. Osobowość wychodzi mimo efektywności spotów. Przekonał się o tym ostatnio prezydent Kwaśniewski. Można oczywiście przepraszać za to, co się zbroiło. Ale czy dobrym prezydentem jest ten, który wciąż musi za coś przepraszać?
Wszyscy kandydaci prezentują się oczywiście jako skuteczni politycy i prawdziwi patrioci. Tyle że każdy ma jakiś problem z życiorysem, gdy nadmie frazes wyborczy ponad miarę. I jak tu wybierać między cynizmem i populizmem, legendą i arogancją, medialnością i pustosłowiem? Wybór może nie jest dramatyczny, ale beznadziejny. Gdy kandydat mówi rzeczy nam bliskie, nie gwarantuje zrównoważenia, roztropności, reprezentowania powagi Rzeczypospolitej. Gdy jest z kolei serio i konkretny, jego życie - nawet ufryzowane w kampanii - temu przeczy. I tak kolejni kandydaci o biografiach uczesanych na żołnierza, biznesmena, prostego człowieka czy bezpartyjnego profesjonalistę nie dają nam tej jednej, ale istotnej radości: obcowania z autentykiem, a nie z falsyfikatem.
Tak, warto pomyśleć o przyszłych wyborach prezydenckich, zanim pojawią się podobni kandydaci. Nie żyjemy przecież w Polsce, czyli nigdzie, i zależy to od nas, a nie - od nikogo. Państwowcy, mamy jeszcze chwilę czasu po tych wyborach, o których wielu myśli: "Kończ waść, wstydu oszczędź!".
Więcej możesz przeczytać w 41/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.