Przy Rolickim czy Paradowskiej nawet kilogram gwoździ wypadłby atrakcyjnie
Przed wyborami, w ich trakcie i po nich ekrany telewizorów okupowały gadające głowy. Czasem były to stateczne siwe głowy poważnych liderów, czasem gorące, rozpalone głowy ich adwersarzy i polemistów, a zdarzały się też chłodne i łyse główki technokratów oraz nieśmiało wystawiane półgłówki. Niestety, największą rolę w wyborach odegrały nie tyle gadające głowy, ile nogi. Sześćdziesiąt procent polskich nóg uprawnionych do głosowania nie zaniosło swych właścicieli do urn wyborczych.
Zdaniem obserwatorów życia politycznego, rola nogi rośnie nie tylko wśród producentów mebli. Powszechnie uważa się, że nogi, które zostały w domach, powiedziały więcej niż wszystkie gadające głowy. Analizując doniosłą rolę nogi, można połamać sobie głowę. Dla wszystkich było jednak widoczne, że wiele znanych głów prowadziło swoje kampanie wyborcze jak ostatnie nogi.
Nogi, mimo że zyskują na znaczeniu i bywa, że są niezwykle atrakcyjne, rzadko stają się głównymi bohaterkami programów telewizyjnych. Owszem, zdarzają się stacje i kanały, gdzie nogi (zwykle podniesione do góry lub seksownie rozłożone na kanapie) odgrywają ważne role dekoracyjne. Tak dzieje się w kodowanych, płatnych kanałach erotycznych lub w reklamówkach pasty do podłóg czy nowej kolekcji szpilek dla kierowców ciężarówek. Zwykle jednak bohaterami programów publicystycznych są nie zawsze mądrze i sensownie gadające głowy. Tuż po zakończeniu wyborów mogliśmy obserwować potop tego rodzaju programów. Wieczory wyborcze trzeba czymś wypełnić i - obok słupków z wynikami poszczególnych ugrupowań - gadające głowy stanowią naturalne mięso tego rodzaju produkcji. Normalny widz programy publicystyczne, w których ślinią się znani politycy, omija szerokim łukiem, ale wybory to okazja szczególna. Przecież nawet osoby, które olały głosowanie, chcą wiedzieć, kto będzie rządził i kto wkrótce uwikła się w kolejne afery i skandale. Przygotowane z wielką pompą wieczory wyborcze przegrały oglądalność z meczem polskich siatkarek toczonym o mistrzostwo Europy. Nic w tym dziwnego, skoro polskie siatkarki miały piękne serwy, a to, co serwowano nam w wieczorach wyborczych, przypominało stare i niecelne zagrania.
W election show - obok sprawnych dziennikarzy - pojawiła się też liczna reprezentacja wybitnie antytelewizyjnych postaci. To, że ktoś ma niezłe pióro, nie oznacza, że nadaje się na komentatora telewizyjnego widowiska, jakim jest program typu wieczór wyborczy. Ewa Milewicz z "Gazety Wyborczej" prezentowała się jak osoba, której przed chwilą ktoś wymordował siekierą rodzinę. Widać było, że komentatorka cierpi z powodu przegranej partii Tadeusza Mazowieckiego. Na jej twarzy malował się ból przemieszany z niesmakiem i tragedią, co w sumie przypominało "Bitwę pod Grunwaldem" Jana Matejki. Momentami można było odnieść wrażenie, że Milewicz popada w totalne odrętwienie jak po wzięciu otępiających dragów.
Mistrzem nudziarstwa okazał się dawny naczelny "Trybuny", ciągle zapraszany do telewizji - Janusz Rolicki. Osobnik ten, przypominający nieco Breżniewa po imprezie, ma zdolność do uśpienia każdej, nawet najbardziej atrakcyjnej wymiany zdań. To już lepszy od niego był przed laty Broniarek, który mówił żywiej, ciekawiej i zawsze sypał anegdotami. Rolickiemu dać przed programem zastrzyk z testosteronem lub setkę wódki, a inaczej nie wpuszczać do studia. Drugim Wielkim Ospałym polskiej sceny komentarza politycznego jest Piotr Semka. Ten tyleż inteligentny, ile zarozumiały dziennikarz, niestety, w telewizji wypada jak siedząca za stołem reklama proszków nasennych. Istnym kuriozum polskiego komentarza politycznego jest obdarzona skrzekliwym głosem Janina Paradowska, która już dawno powinna się przestawić na robótki ręczne lub komentowanie odcinków serialu "Klan" czy "M jak Miłość". Jak trafia się ktoś, kto nie mówi bzdur i nie nudzi, jak np. Piotr Zaremba, to z kolei ma dykcję jak trzylatek, który wypadł rodzicom z balkonu.
Być może skończył się czas nie tylko przegranych polityków, ale także nudnych komentatorów. Takie rodzynki jak Rafał Ziemkiewicz, Maciej Rybiński czy Bronisław Wildstein rzadko goszczą na ekranach, a to właśnie oni mogliby skutecznie ożywić programy typu gadające głowy. Dziennikarzom prowadzącym programy publicystyczne pewnie zależy na zapraszaniu słabych komentatorów, bo wówczas sami wypadają korzystniej na ich tle. Przy Rolickim czy Paradowskiej nawet kilogram gwoździ wypadłby bardziej atrakcyjnie. Jak mówi stare telewizyjne przysłowie: gdy masz w programie same nogi, to już niech cię głowa o posadę nie boli.
Zdaniem obserwatorów życia politycznego, rola nogi rośnie nie tylko wśród producentów mebli. Powszechnie uważa się, że nogi, które zostały w domach, powiedziały więcej niż wszystkie gadające głowy. Analizując doniosłą rolę nogi, można połamać sobie głowę. Dla wszystkich było jednak widoczne, że wiele znanych głów prowadziło swoje kampanie wyborcze jak ostatnie nogi.
Nogi, mimo że zyskują na znaczeniu i bywa, że są niezwykle atrakcyjne, rzadko stają się głównymi bohaterkami programów telewizyjnych. Owszem, zdarzają się stacje i kanały, gdzie nogi (zwykle podniesione do góry lub seksownie rozłożone na kanapie) odgrywają ważne role dekoracyjne. Tak dzieje się w kodowanych, płatnych kanałach erotycznych lub w reklamówkach pasty do podłóg czy nowej kolekcji szpilek dla kierowców ciężarówek. Zwykle jednak bohaterami programów publicystycznych są nie zawsze mądrze i sensownie gadające głowy. Tuż po zakończeniu wyborów mogliśmy obserwować potop tego rodzaju programów. Wieczory wyborcze trzeba czymś wypełnić i - obok słupków z wynikami poszczególnych ugrupowań - gadające głowy stanowią naturalne mięso tego rodzaju produkcji. Normalny widz programy publicystyczne, w których ślinią się znani politycy, omija szerokim łukiem, ale wybory to okazja szczególna. Przecież nawet osoby, które olały głosowanie, chcą wiedzieć, kto będzie rządził i kto wkrótce uwikła się w kolejne afery i skandale. Przygotowane z wielką pompą wieczory wyborcze przegrały oglądalność z meczem polskich siatkarek toczonym o mistrzostwo Europy. Nic w tym dziwnego, skoro polskie siatkarki miały piękne serwy, a to, co serwowano nam w wieczorach wyborczych, przypominało stare i niecelne zagrania.
W election show - obok sprawnych dziennikarzy - pojawiła się też liczna reprezentacja wybitnie antytelewizyjnych postaci. To, że ktoś ma niezłe pióro, nie oznacza, że nadaje się na komentatora telewizyjnego widowiska, jakim jest program typu wieczór wyborczy. Ewa Milewicz z "Gazety Wyborczej" prezentowała się jak osoba, której przed chwilą ktoś wymordował siekierą rodzinę. Widać było, że komentatorka cierpi z powodu przegranej partii Tadeusza Mazowieckiego. Na jej twarzy malował się ból przemieszany z niesmakiem i tragedią, co w sumie przypominało "Bitwę pod Grunwaldem" Jana Matejki. Momentami można było odnieść wrażenie, że Milewicz popada w totalne odrętwienie jak po wzięciu otępiających dragów.
Mistrzem nudziarstwa okazał się dawny naczelny "Trybuny", ciągle zapraszany do telewizji - Janusz Rolicki. Osobnik ten, przypominający nieco Breżniewa po imprezie, ma zdolność do uśpienia każdej, nawet najbardziej atrakcyjnej wymiany zdań. To już lepszy od niego był przed laty Broniarek, który mówił żywiej, ciekawiej i zawsze sypał anegdotami. Rolickiemu dać przed programem zastrzyk z testosteronem lub setkę wódki, a inaczej nie wpuszczać do studia. Drugim Wielkim Ospałym polskiej sceny komentarza politycznego jest Piotr Semka. Ten tyleż inteligentny, ile zarozumiały dziennikarz, niestety, w telewizji wypada jak siedząca za stołem reklama proszków nasennych. Istnym kuriozum polskiego komentarza politycznego jest obdarzona skrzekliwym głosem Janina Paradowska, która już dawno powinna się przestawić na robótki ręczne lub komentowanie odcinków serialu "Klan" czy "M jak Miłość". Jak trafia się ktoś, kto nie mówi bzdur i nie nudzi, jak np. Piotr Zaremba, to z kolei ma dykcję jak trzylatek, który wypadł rodzicom z balkonu.
Być może skończył się czas nie tylko przegranych polityków, ale także nudnych komentatorów. Takie rodzynki jak Rafał Ziemkiewicz, Maciej Rybiński czy Bronisław Wildstein rzadko goszczą na ekranach, a to właśnie oni mogliby skutecznie ożywić programy typu gadające głowy. Dziennikarzom prowadzącym programy publicystyczne pewnie zależy na zapraszaniu słabych komentatorów, bo wówczas sami wypadają korzystniej na ich tle. Przy Rolickim czy Paradowskiej nawet kilogram gwoździ wypadłby bardziej atrakcyjnie. Jak mówi stare telewizyjne przysłowie: gdy masz w programie same nogi, to już niech cię głowa o posadę nie boli.
Więcej możesz przeczytać w 40/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.