W muzyce Bacha matematyka, uczucie i teologia łączą się w jedno
Rok 2000 UNESCO ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Bachowskim - 28 lipca minie 250 lat od śmierci Jana Sebastiana. W salach koncertowych częściej więc będzie można słuchać w tym roku kantat i fug, co zapewne potwierdzi przekonanie, że muzyka ta jest uniwersalna. W każdej epoce słuchacze odnajdywali w niej coś dla siebie, choć za każdym razem było to coś innego.
Publiczność warszawska mogła w ciągu ostatniego miesiąca wysłuchać kilku zespołów ze światowej czołówki. Brytyjski The Kings Consort wykonał wielką mszę h-moll, holenderska Amsterdam Baroque Orchestra pod dyrekcją Tona Koopmana zaprezentowała "Koncerty brandenburskie", belgijskie Collegium Vocale Gent pod batutą Philippea Herreweghego w Teatrze Wielkim zagrało "Pasję według św. Jana" i mszę h-moll. Z utworami Bacha wystąpią jeszcze w Warszawie takie sławy, jak wiolonczelista Mischa Maisky, organista Lionel Rogg, pianista i klawesynista Andreas Staier.
Płyty z muzyką lipskiego kantora zawsze były chętnie kupowane, teraz jednak są jeszcze bardziej popularne. O przemianach w obyczajowości polskich biznesmenów świadczy fakt, że kilkanaście sprowadzonych do kraju kompletów pierwszej edycji dzieł wszystkich kompozytora "Bach 2000" - wydanej przez Teldec (Warner Music Group Company) i zawierającej aż 153 płyty kompaktowe - sprzedano niemal na pniu. Nawet sygnały telefonów komórkowych najczęściej wykorzystują tematy z Bacha. Okazuje się, że motywy te są idealne: zwięzłe i wyraziste. Niemiecki muzyk jest więc wciąż en vogue, ale na swój sposób był zawsze. To właśnie jego twórczość zapoczątkowała pewien fenomen. Niegdyś ludzie słuchali tylko muzyki powstałej w ich czasach, do głowy by im nie przyszło zajmować się twórczością zmarłych kompozytorów. Jeszcze w czasach Beethovena koncert złożony z utworów nieżyjących muzyków był eksperymentem. Dziś w filharmoniach właśnie one stanowią podstawę repertuaru. Bacha ceniono zawsze. Jego synowie - nawet jeśli zdarzyło się im odnieść do muzyki ojca bardziej pobłażliwie - chronili pamięć o nim i potwierdzali jego geniusz. Utwory te grywał Mozart i kierując się gustem swych protektorów, skomponował nawet kilka fug naśladujących jego styl. Beethovenowi przypisuje się powiedzenie: "Nie potok, lecz morze powinno być jego nazwiskiem" (niem. Bach oznacza "potok"). Dzięki tej twórczości Chopin poznawał podstawy muzyki i pianistyki. Swoim uczniom zaś grywał z pamięci cały cykl "Das wohltemperierte Klavier". Na nowo monumentalne dzieła kantora z Lipska odkrył Mendelssohn-Bartholdy, który doprowadził do wykonania "Pasji według św. Mateusza". Wielu kompozytorów, choćby Liszt i Max Reger, poświęciło im fantazje. Do Bachowskich fug nawiązywali autorzy epoki neoklasycyzmu, od Paula Hindemitha po Igora Strawińskiego, ale i działający w tym czasie mistrz dodekafonii Anton Webern zinstrumentował "Ricercar" z "Musikalisches Opfer". Wreszcie kochali Bacha i wciąż kochają jazzmani, czując w jego muzyce drive, a czasem nawet swing.
Jak to możliwe, że tę samą muzykę podziwiano zarówno w czasach prymatu uczucia nad formą, jak i triumfu racjonalizmu? Odpowiedź jest prosta: ponieważ jest w niej głęboka uczuciowość i matematyczna precyzja. Problem polega na tym, że w czasach romantyzmu podkreślano w niej przede wszystkim element uczucia, a w chwili reakcji na romantyzm i odrzucenia emocji - precyzję. Dlatego zrodziły się dwie tradycje grania Bacha - obie już przebrzmiałe, choć można w nich także znaleźć interpretacje poruszające i dziś. Niemiecki zmonumentalizowany styl, według którego pasje czy mszę h-moll wykonują ogromne chóry i orkiestry (współczesnych instrumentów oczywiście), jest kontynuowany na przykład przez Helmutha Rillinga. Z drugiej strony, mistrzowska zobiektywizowana gra pianisty Glenna Goulda wciąż budzi zachwyt, choć dziś wykonywanie Bacha na instrumentach współczesnych budzi już niesmak purystów.
Dwadzieścia lat temu rozegrała się kolejna rewolucja. Pojawili się muzycy i muzykolodzy, którzy postanowili zrekonstruować nie istniejący już autentyczny wzorzec wykonawczy dzięki instrumentom z epoki i studiowaniu pochodzących z tych czasów teoretycznych traktatów. Początkowo świat muzyczny postrzegał owych "konserwatorów" jako sekciarzy, szybko jednak styl ten zdobył gorących zwolenników, a wreszcie stał się niemal obowiązujący. Tym bardziej że wielu dzisiejszych interpretatorów zaczęło uwzględniać rzecz podstawową - o której pisał jeszcze na początku XX w. jeden z najsłynniejszych biografów Bacha, Albert Schweitzer - że matematyka i uczucie wraz z teologią są u Bacha splecione, że jego utwory opierają się na ścisłej symbolice, a każdy motyw coś oznacza. I może na tym przede wszystkim polega wielkość tej muzyki, choć rzadko myślimy o tym, gdy telefon komórkowy odezwie się nam tematem organowej toccaty d-moll.
Publiczność warszawska mogła w ciągu ostatniego miesiąca wysłuchać kilku zespołów ze światowej czołówki. Brytyjski The Kings Consort wykonał wielką mszę h-moll, holenderska Amsterdam Baroque Orchestra pod dyrekcją Tona Koopmana zaprezentowała "Koncerty brandenburskie", belgijskie Collegium Vocale Gent pod batutą Philippea Herreweghego w Teatrze Wielkim zagrało "Pasję według św. Jana" i mszę h-moll. Z utworami Bacha wystąpią jeszcze w Warszawie takie sławy, jak wiolonczelista Mischa Maisky, organista Lionel Rogg, pianista i klawesynista Andreas Staier.
Płyty z muzyką lipskiego kantora zawsze były chętnie kupowane, teraz jednak są jeszcze bardziej popularne. O przemianach w obyczajowości polskich biznesmenów świadczy fakt, że kilkanaście sprowadzonych do kraju kompletów pierwszej edycji dzieł wszystkich kompozytora "Bach 2000" - wydanej przez Teldec (Warner Music Group Company) i zawierającej aż 153 płyty kompaktowe - sprzedano niemal na pniu. Nawet sygnały telefonów komórkowych najczęściej wykorzystują tematy z Bacha. Okazuje się, że motywy te są idealne: zwięzłe i wyraziste. Niemiecki muzyk jest więc wciąż en vogue, ale na swój sposób był zawsze. To właśnie jego twórczość zapoczątkowała pewien fenomen. Niegdyś ludzie słuchali tylko muzyki powstałej w ich czasach, do głowy by im nie przyszło zajmować się twórczością zmarłych kompozytorów. Jeszcze w czasach Beethovena koncert złożony z utworów nieżyjących muzyków był eksperymentem. Dziś w filharmoniach właśnie one stanowią podstawę repertuaru. Bacha ceniono zawsze. Jego synowie - nawet jeśli zdarzyło się im odnieść do muzyki ojca bardziej pobłażliwie - chronili pamięć o nim i potwierdzali jego geniusz. Utwory te grywał Mozart i kierując się gustem swych protektorów, skomponował nawet kilka fug naśladujących jego styl. Beethovenowi przypisuje się powiedzenie: "Nie potok, lecz morze powinno być jego nazwiskiem" (niem. Bach oznacza "potok"). Dzięki tej twórczości Chopin poznawał podstawy muzyki i pianistyki. Swoim uczniom zaś grywał z pamięci cały cykl "Das wohltemperierte Klavier". Na nowo monumentalne dzieła kantora z Lipska odkrył Mendelssohn-Bartholdy, który doprowadził do wykonania "Pasji według św. Mateusza". Wielu kompozytorów, choćby Liszt i Max Reger, poświęciło im fantazje. Do Bachowskich fug nawiązywali autorzy epoki neoklasycyzmu, od Paula Hindemitha po Igora Strawińskiego, ale i działający w tym czasie mistrz dodekafonii Anton Webern zinstrumentował "Ricercar" z "Musikalisches Opfer". Wreszcie kochali Bacha i wciąż kochają jazzmani, czując w jego muzyce drive, a czasem nawet swing.
Jak to możliwe, że tę samą muzykę podziwiano zarówno w czasach prymatu uczucia nad formą, jak i triumfu racjonalizmu? Odpowiedź jest prosta: ponieważ jest w niej głęboka uczuciowość i matematyczna precyzja. Problem polega na tym, że w czasach romantyzmu podkreślano w niej przede wszystkim element uczucia, a w chwili reakcji na romantyzm i odrzucenia emocji - precyzję. Dlatego zrodziły się dwie tradycje grania Bacha - obie już przebrzmiałe, choć można w nich także znaleźć interpretacje poruszające i dziś. Niemiecki zmonumentalizowany styl, według którego pasje czy mszę h-moll wykonują ogromne chóry i orkiestry (współczesnych instrumentów oczywiście), jest kontynuowany na przykład przez Helmutha Rillinga. Z drugiej strony, mistrzowska zobiektywizowana gra pianisty Glenna Goulda wciąż budzi zachwyt, choć dziś wykonywanie Bacha na instrumentach współczesnych budzi już niesmak purystów.
Dwadzieścia lat temu rozegrała się kolejna rewolucja. Pojawili się muzycy i muzykolodzy, którzy postanowili zrekonstruować nie istniejący już autentyczny wzorzec wykonawczy dzięki instrumentom z epoki i studiowaniu pochodzących z tych czasów teoretycznych traktatów. Początkowo świat muzyczny postrzegał owych "konserwatorów" jako sekciarzy, szybko jednak styl ten zdobył gorących zwolenników, a wreszcie stał się niemal obowiązujący. Tym bardziej że wielu dzisiejszych interpretatorów zaczęło uwzględniać rzecz podstawową - o której pisał jeszcze na początku XX w. jeden z najsłynniejszych biografów Bacha, Albert Schweitzer - że matematyka i uczucie wraz z teologią są u Bacha splecione, że jego utwory opierają się na ścisłej symbolice, a każdy motyw coś oznacza. I może na tym przede wszystkim polega wielkość tej muzyki, choć rzadko myślimy o tym, gdy telefon komórkowy odezwie się nam tematem organowej toccaty d-moll.
Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.