Alibi dla mas

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z ROBERTEM ZEMECKISEM
Kinga Dębska: - Film "Co kryje prawda" to klasyczny thriller. Pokusił się pan w nim również o zgłębienie ludzkiej psychiki.
Robert Zemeckis: - Społeczeństwo, rodzina przekonują nas nieustannie, że prawdą jest tylko to, co można udowodnić w sposób racjonalny, a w zachowaniu liczy się jedynie to, co wynika z kierowania się rozumem. Gdy jednak przyjrzymy się naszym decyzjom, okazuje się, że u ich podłoża leży właśnie instynkt. To sprawiło, że pomyślałem o takim scenariuszu.
- Jest pan miłośnikiem Hitchcocka. Czy pański thriller to hołd złożony mistrzowi?
- Hitchcock stworzył prototyp horroru, w dodatku nakręcił tak wiele filmów, że wszyscy możemy być posądzeni o kopiowanie mistrza. W moim scenariuszu znalazło się wiele elementów z jego obrazów: podglądanie sąsiadów przez główną bohaterkę, jej przekonanie, że ktoś chce ją zamordować. Postać grana przez Michelle Pfeiffer jest jakby wyjęta z jego twórczości. W trakcie pisania scenariusza musiałem zdecydować, czy na siłę odcinać się od mistrza suspensu, czy też nie. Stwierdziłem jednak, że lepiej mieć go po swojej stronie.
- I z powodu Hitchcocka większość dramatycznych scen pańskiego filmu rozgrywa się w łazience?
- U Hitchcocka łazienka jest głównym miejscem akcji tylko w "Psychozie". Ale pomieszczenie to jest w filmach grozy dość popularne, że przypomnę choćby "Fatalne zauroczenie". W łazience człowiek jest najbardziej bezbronny, nagi i sam. Można tutaj najłatwiej wystraszyć. Owszem, w kuchni jest więcej noży, ale to już nie to samo.
- Dlaczego główną rolę powierzył pan Michelle Pfeiffer, kojarzonej z postaciami kobiet pięknych i subtelnych?
- Bo ma w sobie magnes. Michelle potrafi pokazać nowoczesną kobietę w elegancki sposób. Umie być delikatna i silna równocześnie. Nigdy nie popada w skrajności, nie ma w niej nic z histeryczki. Osobowość Michelle ma wiarygodny rdzeń, nawet jeśli gra kobietę zagubioną i wrażliwą.
- Zarówno ona, jak i Harrison Ford to megagwiazdy. Jaka jest pańska definicja gwiazdy filmowej?
- To bardzo utalentowany aktor i błyskotliwy człowiek. Gwiazdy są także obdarzone czymś, co nazywam ekranową prezencją. To rzadki dar, który umożliwia im zaistnienie. I Michelle, i Harrison mają w sobie coś takiego, że widz nie może od nich oderwać wzroku. Proszę przypomnieć sobie inne gwiazdy - właśnie to je wyróżniało. Jeśli chodzi o mężczyznę, to - według mnie - powinien być atrakcyjny dla kobiet, ale nie powinien stanowić zagrożenia dla innych panów. To ideał. Męska gwiazda to facet, z którym chce się iść na piwo. Dopiero taka kombinacja może zrodzić megagwiazdę.
- Męską. A kobieca? Czy Michelle to ideał aktorki?
- Nie widzę w tym określeniu przesady. Gwiazda musi być piękna, ale nie w chłodny, nieprzystępny sposób. Niektóre piękne kobiety sprawiają wrażenie, że nie można do nich podejść, że są nie do zdobycia. Gwiazda musi być też otwarta, słodka. W naszych czasach jednak aktorki nie zdobywają takiej pozycji jak mężczyźni. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale to fakt bezdyskusyjny.
- Przecież społeczeństwo zdominowane przez mężczyzn powinno preferować kobiety.
- Powinno, ale nie chce. Może mężczyznom potrzebny jest raczej wzorzec do naśladowania w twardej walce o byt niż kobieta, która kojarzy się z odpoczynkiem i nagrodą po ciężkim dniu? W dodatku status gwiazdy filmowej zdobywa się nie tyle dzięki mistrzowskiemu opanowaniu aktorskiego rzemiosła, ile w rezultacie efektownego "bycia" na ekranie. To publiczność wybiera osobowości, które media lansują jako ikonę kultury masowej. Później miliony widzów wzorują się na nich, zapominając, że to nie gwiazdy kształtują ich sposób ubierania się i myślenia, lecz to oni wykreowali gwiazdy, poszukując alibi dla własnego stylu życia.

Więcej możesz przeczytać w 42/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: