Dobrze spotkać na swojej drodze przyjaciela, z którego wielkości nie zdajemy sobie sprawy, bo jest normalnym człowiekiem
Piętnasty dzień lutego zaczął się tego roku w Warszawie przyjaźnie i bezwietrznie. Do godziny czternastej pobłyskiwało nawet słońce. Gdy uroczystość na starych Powązkach dobiegała końca, zaczął prószyć śnieg i zrobiło się zimno. Wkrótce świat pociemniał spowity w śnieżną zadymkę. Jakby się czymś naprawdę zmartwił. Jasność i spokój były z nami tylko przez chwilę. Tak zapamiętam dzień pogrzebu Andrzeja Zakrzewskiego.
Co trzeba zrobić, aby zasłużyć na tyle dobrych i pięknych słów, które otrzymał po śmierci? Dobrze jest spotkać na swojej drodze przyjaciela, z którego wielkości nie zdajemy sobie sprawy, bo jest normalnym człowiekiem. Można z nim całkiem zwyczajnie pogadać o głupstwach, żartować i śmiać się. A gdy nagle odchodzi, otwieramy oczy ze zdumienia: skąd brał czas, siłę i w jaki sposób zdążył tego wszystkiego dokonać? Nie będę konkurował z wielkimi tego świata w opisywaniu zasług ministra Andrzeja Zakrzewskiego. Mam natomiast spóźniony prezent dla ojca chrzestnego mojego syna Mundka.
Posłuchaj więc Andrzeju - a jestem pewien, że mnie słyszysz. Nie masz pojęcia, jak Mundek Cię kochał i jaki był z Ciebie dumny. Miał najlepszego chrzestnego na świecie. Chcę Ci dzisiaj Andrzejku wyjawić, że Twój chrześniak wdał się w Ciebie bardziej niż w rodzonego ojca. Chyba z półtora roku temu Baśka znalazła w szkolnych bazgrołach Mundka dość niecodzienny utwór - opowiadanie, które przytoczę teraz w oryginalnym brzmieniu. Oczywiście za zgodą małego autora, który w czasie tworzenia dzieła miał dziesięć lat. Przepraszam Cię za ortografię, ale Mundzio był dopiero w czwartej klasie. "Dzwoni telefon tata podnosi słuchawkę i mówi tym swoim ważnym głosem przyjmowania telefonów 'Słucham, Simkins (? - uwaga moja)' Nagle robi się biały na twarzy, głos mu się zmienia i tata pyta 'Co? Kto taki?' a potem mówi 'tak jest, oczywiście rozumiem, ale chyba to ze mną rzyczy pan sobie rozmawiać, a nie z moim małym synkiem?' Tu mojemu tacie twarz z białej robi się ciemnofioletowa i tata się krztusi jagby mu ostryga uwięzła w gardle i wreszcie mówi 'Tak jest, oczywiście, kłaniam się uniżenie, zaraz go poproszę' i odwraca się do mnie i pyta tak jagby z szacunkiem 'Czy ty wiesz, że to sam prezydent Stanów Zjednoczonych?' a ja odpowiadam, że nie wiem, ale nic dziwnego, że dzwoni, widać coś o mnie słyszał. Potem długo rozmawiam przez telefon i mówie różne rzeczy, na przykład 'Sam się tym zajmę, panie prezydencie, bo jak pan to załatwi po swojemu to znów pan wszystko sknoci'. A tata wybrzusza (albo coś zbliżonego, miało być chyba wybałusza, ale słowo za długie - moja uwaga) oczy jakby (tym razem taka pisownia - uwaga moja) mu miały całkiem wyskoczyć z orbit i wtedy słysze, że naprawdę muwi wstawaj ty leniu patentowany, bo się spuźnisz do szkoły". Takie rzeczy wypisywał Andrzejku Twój synek chrzestny Mundek - tak jak Ty warszawiak i mokotowianin. Mieszkaliśmy od 1992 r. zaledwie kilkaset metrów od siebie - Ty przy Wiktorskiej, my przy Wiśniowej. Nie było czasu, aby widywać się częściej, ale zawsze pamiętałeś o chrześniaku i ważnych dla niego dniach. Gdy się spotkaliście, przytulał się mocno do Ciebie i długo nie chciał puścić, jakby przeczuwał, że jego wspaniały chrzestny tata niedługo go opuści. Mundek wiedział, że nie możesz częściej do niego wpadać ani częściej go zapraszać do siebie, bo masz dużo pracy i mało czasu. Wszystko miałeś u małego z góry wybaczone, bo wiedział, że jesteś, widywał Cię w telewizji, słyszał w radiu i był spokojny.
O Twojej śmierci dowiedział się w autokarze pełnym wesołej młodzieży wracającej z narciarskich ferii szkolnych. Popłakał się i długo nie mógł dojść do siebie. Wiedział, że jesteś chory, ale nie spodziewał się, że aż tak bardzo. Uśmiechnij się więc Andrzeju i powiedz tak: "Mundziu! Ja też cię kocham i jestem z ciebie dumny. Spróbuję do ciebie zadzwonić, tak jak prezydent Stanów Zjednoczonych. Twój stary znów się zdziwi, a ty to opiszesz. Tylko nie zrób tylu błędów ortograficznych".
Co trzeba zrobić, aby zasłużyć na tyle dobrych i pięknych słów, które otrzymał po śmierci? Dobrze jest spotkać na swojej drodze przyjaciela, z którego wielkości nie zdajemy sobie sprawy, bo jest normalnym człowiekiem. Można z nim całkiem zwyczajnie pogadać o głupstwach, żartować i śmiać się. A gdy nagle odchodzi, otwieramy oczy ze zdumienia: skąd brał czas, siłę i w jaki sposób zdążył tego wszystkiego dokonać? Nie będę konkurował z wielkimi tego świata w opisywaniu zasług ministra Andrzeja Zakrzewskiego. Mam natomiast spóźniony prezent dla ojca chrzestnego mojego syna Mundka.
Posłuchaj więc Andrzeju - a jestem pewien, że mnie słyszysz. Nie masz pojęcia, jak Mundek Cię kochał i jaki był z Ciebie dumny. Miał najlepszego chrzestnego na świecie. Chcę Ci dzisiaj Andrzejku wyjawić, że Twój chrześniak wdał się w Ciebie bardziej niż w rodzonego ojca. Chyba z półtora roku temu Baśka znalazła w szkolnych bazgrołach Mundka dość niecodzienny utwór - opowiadanie, które przytoczę teraz w oryginalnym brzmieniu. Oczywiście za zgodą małego autora, który w czasie tworzenia dzieła miał dziesięć lat. Przepraszam Cię za ortografię, ale Mundzio był dopiero w czwartej klasie. "Dzwoni telefon tata podnosi słuchawkę i mówi tym swoim ważnym głosem przyjmowania telefonów 'Słucham, Simkins (? - uwaga moja)' Nagle robi się biały na twarzy, głos mu się zmienia i tata pyta 'Co? Kto taki?' a potem mówi 'tak jest, oczywiście rozumiem, ale chyba to ze mną rzyczy pan sobie rozmawiać, a nie z moim małym synkiem?' Tu mojemu tacie twarz z białej robi się ciemnofioletowa i tata się krztusi jagby mu ostryga uwięzła w gardle i wreszcie mówi 'Tak jest, oczywiście, kłaniam się uniżenie, zaraz go poproszę' i odwraca się do mnie i pyta tak jagby z szacunkiem 'Czy ty wiesz, że to sam prezydent Stanów Zjednoczonych?' a ja odpowiadam, że nie wiem, ale nic dziwnego, że dzwoni, widać coś o mnie słyszał. Potem długo rozmawiam przez telefon i mówie różne rzeczy, na przykład 'Sam się tym zajmę, panie prezydencie, bo jak pan to załatwi po swojemu to znów pan wszystko sknoci'. A tata wybrzusza (albo coś zbliżonego, miało być chyba wybałusza, ale słowo za długie - moja uwaga) oczy jakby (tym razem taka pisownia - uwaga moja) mu miały całkiem wyskoczyć z orbit i wtedy słysze, że naprawdę muwi wstawaj ty leniu patentowany, bo się spuźnisz do szkoły". Takie rzeczy wypisywał Andrzejku Twój synek chrzestny Mundek - tak jak Ty warszawiak i mokotowianin. Mieszkaliśmy od 1992 r. zaledwie kilkaset metrów od siebie - Ty przy Wiktorskiej, my przy Wiśniowej. Nie było czasu, aby widywać się częściej, ale zawsze pamiętałeś o chrześniaku i ważnych dla niego dniach. Gdy się spotkaliście, przytulał się mocno do Ciebie i długo nie chciał puścić, jakby przeczuwał, że jego wspaniały chrzestny tata niedługo go opuści. Mundek wiedział, że nie możesz częściej do niego wpadać ani częściej go zapraszać do siebie, bo masz dużo pracy i mało czasu. Wszystko miałeś u małego z góry wybaczone, bo wiedział, że jesteś, widywał Cię w telewizji, słyszał w radiu i był spokojny.
O Twojej śmierci dowiedział się w autokarze pełnym wesołej młodzieży wracającej z narciarskich ferii szkolnych. Popłakał się i długo nie mógł dojść do siebie. Wiedział, że jesteś chory, ale nie spodziewał się, że aż tak bardzo. Uśmiechnij się więc Andrzeju i powiedz tak: "Mundziu! Ja też cię kocham i jestem z ciebie dumny. Spróbuję do ciebie zadzwonić, tak jak prezydent Stanów Zjednoczonych. Twój stary znów się zdziwi, a ty to opiszesz. Tylko nie zrób tylu błędów ortograficznych".
Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.