Bardzo dobry wynik Andrzeja Olechowskiego pokazuje, ilu wyborców odrzuca zarówno socjalistyczną lewicę, jak i socjalistyczną prawicę
Odsetek głosów oddanych na Aleksandra Kwaśniewskiego i Andrzeja Olechowskiego (ponad 70 proc.) każe wątpić w skuteczność strategii wyborczych opartych na eksponowaniu podziałów z przeszłości. W tym punkcie zgadzam się z innymi komentatorami. Różnice w "korzeniach" i życiorysach politycznych nie są - jak widać - na tyle mocno obecne w świadomości wyborców, by uczynienie z nich podstawy kampanii medialnej mogło przynieść wyborczy sukces. Jedną z głównych przyczyn (a może wręcz główną przyczyną) jest to, że wzrasta odsetek obywateli, dla których czasy PRL to prehistoria. Ten odsetek będzie rósł nadal, zatem skuteczność kampanii odwołujących się głównie do różnic w "korzeniach" powinna jeszcze bardziej maleć w miarę upływu czasu.
Przeszłość należy dobrze pamiętać, aby wyciągać z niej wnioski na przyszłość. Jednakże sądzę, że odrzucenie przez wyborców oferty politycznej opartej na podziale z przeszłości jest zjawiskiem pozytywnym. Jest to bowiem podział bezprogramowy: pomija propozycje, które zawsze - z istoty rzeczy - odnoszą się do przyszłości. Samo głoszenie, że ma się lepsze pochodzenie, nie zastąpi programu. Raczej trzeba powiedzieć: noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje) - właśnie do przedstawienia dobrych propozycji. Ale generalnie samo demonstrowanie wyższości nie jest dobrym sposobem na pozyskiwanie sympatii i poparcia wyborców. O tym było wiadomo przed wyborami, lecz niektórzy kandydaci musieli się o tym bardzo dotkliwie przekonać po wyborach.
Dobrze, że nieskuteczna okazała się kampania oparta na bezprogramowym podziale według klucza przeszłości. Pozostał jednak inny bezprogramowy podział, pewnie mocniej zakorzeniony, bo odwołujący się do przestrzennej wyobraźni. Chodzi mi o podział na "lewicę" i "prawicę". Jest on bardziej niebezpieczny, gdyż sugeruje - wbrew prawdzie - różnice w podstawowych sprawach programowych, do których należy koncepcja państwa: czy chcemy mieć państwo politycznego rozdzielnictwa - stanowisk, przywilejów prawnych, pieniędzy podatników - czy też państwo skupione na wyrównywaniu szans, tworzeniu i egzekwowaniu jasnego prawa, zapewnianiu ludziom elementarnego bezpieczeństwa, kształtowaniu warunków do uczciwej i porządnej pracy? Większość polskiej "lewicy" i polskiej "prawicy" opowiada się de facto za pierwszą wizją państwa. Dlatego należy odrzucić podział na "lewicę" i "prawicę" jako narzędzie dezinformacji i patrzeć na programy. Wybór oparty na etykietkach zawsze grozi nam tym, że padniemy ofiarą manipulacji.
W tej kampanii niczego właściwie wyborcom nie oszczędzono. Po raz kolejny usłyszeliśmy przesycone jadem lamenty nad rozkradanym majątkiem narodowym oraz utratą niepodległości. Straszono nas złą Unią Europejską oraz jeszcze gorszymi Niemcami, którzy odbiorą nam ziemie zachodnie. Ludziom biednym znowu wmawiano, że przyczyną ich biedy są bogaci. Większość kandydatów traktowała powtarzanie deklaracji dotyczących celów jako główny sposób ich osiągania. Bez ustanku podkreślali konieczność walki z bezrobociem, ubóstwem, nadmiernym rozwarstwieniem dochodów itp. Do listy tej należałoby dodać również walkę z hipokryzją, ale o tym niektórzy kandydaci woleli nie pamiętać. Praktycznie nie mówiono, w jaki sposób wspomniane wyżej cele miałyby zostać osiągnięte. Jeżeli ktoś już pokusił się o przedstawienie programu, zazwyczaj proponowane przez niego lekarstwo było gorsze od choroby. Mogliśmy obserwować szokujące ataki na elementarne prawa logiki oraz ekonomii. Na przykład z bezrobociem proponowano walczyć za pomocą skrócenia tygodniowego wymiaru czasu pracy, a dochody budżetu chciano zwiększyć poprzez zastopowanie prywatyzacji. Tym razem jednak wyborcy nie dali się zwieść propagandzie klęski oraz obietnicom bez pokrycia. Kandydaci, którzy celowali w takiej kampanii, ponieśli z ich rąk druzgocącą klęskę. To optymistyczny sygnał.
Myślę jednak, że nie można spokojnie przejść do porządku dziennego nad pewnymi ruchami, jakie zrobiono w toku ostatniej kampanii wyborczej, zwłaszcza jeżeli ich autorami byli ludzie reprezentujący znaczące siły polityczne. Jeśli walka o etykę i dobre obyczaje w życiu publicznym ma coś znaczyć, to pewne czyny wymagają napiętnowania. Do tej kategorii należy - w mojej opinii - straszenie Polaków Niemcami i wrogimi ziomkostwami, aby przeforsować oszukańczą wersję "uwłaszczenia". Przypomina mi to propagandę z najczarniejszych lat PRL. Najdelikatniej mówiąc, nie jest także powodem do chwały poparcie w Sejmie przez rząd Jerzego Buzka uwłaszczeniowej ustawy w wydaniu posłów Bieli i Wójcika. A jakaż imponująca dyscyplina zapanowała wówczas w AWS! Nagle zanikły podziały na skrzydła związkowe, "narodowo-katolickie" i liberalno-konserwatywne. Na listę obyczajowych aberracji należy też z pewnością wpisać uchwały zdominowanych przez AWS rad miejskich, uznające urzędującego prezydenta za persona non grata. I zdarzyło się to m.in. w Krakowie! Ważną wymowę ma wreszcie bardzo dobry wynik Andrzeja Olechowskiego. Kandydat ten bowiem konsekwentnie głosił program prorynkowy i prorozwojowy, nie odwołując się do żadnej socjalnej retoryki. Stawiał na rozwój, a nie na socjalno-polityczne rozdzielnictwo. Uznawał polski sukces po 1989 r. Pokazuje to, ilu jest wyborców, którzy odrzucają zarówno socjalistyczną lewicę, jak i socjalistyczną prawicę.
Przeszłość należy dobrze pamiętać, aby wyciągać z niej wnioski na przyszłość. Jednakże sądzę, że odrzucenie przez wyborców oferty politycznej opartej na podziale z przeszłości jest zjawiskiem pozytywnym. Jest to bowiem podział bezprogramowy: pomija propozycje, które zawsze - z istoty rzeczy - odnoszą się do przyszłości. Samo głoszenie, że ma się lepsze pochodzenie, nie zastąpi programu. Raczej trzeba powiedzieć: noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje) - właśnie do przedstawienia dobrych propozycji. Ale generalnie samo demonstrowanie wyższości nie jest dobrym sposobem na pozyskiwanie sympatii i poparcia wyborców. O tym było wiadomo przed wyborami, lecz niektórzy kandydaci musieli się o tym bardzo dotkliwie przekonać po wyborach.
Dobrze, że nieskuteczna okazała się kampania oparta na bezprogramowym podziale według klucza przeszłości. Pozostał jednak inny bezprogramowy podział, pewnie mocniej zakorzeniony, bo odwołujący się do przestrzennej wyobraźni. Chodzi mi o podział na "lewicę" i "prawicę". Jest on bardziej niebezpieczny, gdyż sugeruje - wbrew prawdzie - różnice w podstawowych sprawach programowych, do których należy koncepcja państwa: czy chcemy mieć państwo politycznego rozdzielnictwa - stanowisk, przywilejów prawnych, pieniędzy podatników - czy też państwo skupione na wyrównywaniu szans, tworzeniu i egzekwowaniu jasnego prawa, zapewnianiu ludziom elementarnego bezpieczeństwa, kształtowaniu warunków do uczciwej i porządnej pracy? Większość polskiej "lewicy" i polskiej "prawicy" opowiada się de facto za pierwszą wizją państwa. Dlatego należy odrzucić podział na "lewicę" i "prawicę" jako narzędzie dezinformacji i patrzeć na programy. Wybór oparty na etykietkach zawsze grozi nam tym, że padniemy ofiarą manipulacji.
W tej kampanii niczego właściwie wyborcom nie oszczędzono. Po raz kolejny usłyszeliśmy przesycone jadem lamenty nad rozkradanym majątkiem narodowym oraz utratą niepodległości. Straszono nas złą Unią Europejską oraz jeszcze gorszymi Niemcami, którzy odbiorą nam ziemie zachodnie. Ludziom biednym znowu wmawiano, że przyczyną ich biedy są bogaci. Większość kandydatów traktowała powtarzanie deklaracji dotyczących celów jako główny sposób ich osiągania. Bez ustanku podkreślali konieczność walki z bezrobociem, ubóstwem, nadmiernym rozwarstwieniem dochodów itp. Do listy tej należałoby dodać również walkę z hipokryzją, ale o tym niektórzy kandydaci woleli nie pamiętać. Praktycznie nie mówiono, w jaki sposób wspomniane wyżej cele miałyby zostać osiągnięte. Jeżeli ktoś już pokusił się o przedstawienie programu, zazwyczaj proponowane przez niego lekarstwo było gorsze od choroby. Mogliśmy obserwować szokujące ataki na elementarne prawa logiki oraz ekonomii. Na przykład z bezrobociem proponowano walczyć za pomocą skrócenia tygodniowego wymiaru czasu pracy, a dochody budżetu chciano zwiększyć poprzez zastopowanie prywatyzacji. Tym razem jednak wyborcy nie dali się zwieść propagandzie klęski oraz obietnicom bez pokrycia. Kandydaci, którzy celowali w takiej kampanii, ponieśli z ich rąk druzgocącą klęskę. To optymistyczny sygnał.
Myślę jednak, że nie można spokojnie przejść do porządku dziennego nad pewnymi ruchami, jakie zrobiono w toku ostatniej kampanii wyborczej, zwłaszcza jeżeli ich autorami byli ludzie reprezentujący znaczące siły polityczne. Jeśli walka o etykę i dobre obyczaje w życiu publicznym ma coś znaczyć, to pewne czyny wymagają napiętnowania. Do tej kategorii należy - w mojej opinii - straszenie Polaków Niemcami i wrogimi ziomkostwami, aby przeforsować oszukańczą wersję "uwłaszczenia". Przypomina mi to propagandę z najczarniejszych lat PRL. Najdelikatniej mówiąc, nie jest także powodem do chwały poparcie w Sejmie przez rząd Jerzego Buzka uwłaszczeniowej ustawy w wydaniu posłów Bieli i Wójcika. A jakaż imponująca dyscyplina zapanowała wówczas w AWS! Nagle zanikły podziały na skrzydła związkowe, "narodowo-katolickie" i liberalno-konserwatywne. Na listę obyczajowych aberracji należy też z pewnością wpisać uchwały zdominowanych przez AWS rad miejskich, uznające urzędującego prezydenta za persona non grata. I zdarzyło się to m.in. w Krakowie! Ważną wymowę ma wreszcie bardzo dobry wynik Andrzeja Olechowskiego. Kandydat ten bowiem konsekwentnie głosił program prorynkowy i prorozwojowy, nie odwołując się do żadnej socjalnej retoryki. Stawiał na rozwój, a nie na socjalno-polityczne rozdzielnictwo. Uznawał polski sukces po 1989 r. Pokazuje to, ilu jest wyborców, którzy odrzucają zarówno socjalistyczną lewicę, jak i socjalistyczną prawicę.
Więcej możesz przeczytać w 43/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.