Lincz dokonany przez tłum Palestyńczyków na izraelskich rezerwistach, którzy przez pomyłkę wjechali do Ramallah, okazał się punktem zwrotnym w obecnym kryzysie na Bliskim Wschodzie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ustały rozruchy w skupiskach ludności arabskiej w północnym Izraelu, a jednocześnie prezydent Egiptu Hosni Mubarak zgodził się zorganizować w Szarm el-Szejk szczyt bliskowschodni, przed czym uprzednio wzdragał się, mimo silnych nacisków USA.
Reakcje izraelskich Arabów i sposób postępowania ostrożnego z natury prezydenta Mubaraka są najlepszym testem nastrojów politycznych w świecie arabskim. Najwidoczniej samosąd w Ramallah oraz cisza, która zaraz potem zapadła w Izraelu, unaoczniły wszystkim, że dalsza spirala przemocy doprowadziłaby do krwawej łaźni w całym regionie.
W Egipcie, największym kraju arabskim, solidarność z "bitwą o Al-Aksa" - jak Palestyńczycy nazwali swoje szesnastodniowe walki z Izraelem - wywołała falę gwałtownych demonstracji islamskich. Jednym z haseł wznoszonych przez studentów uczestniczących w tych wystąpieniach było "Hitler good!". Władze egipskie, od dawna zmagające się z rosnącymi wpływami fundamentalistów, obawiały się, że antyizraelskie demonstracje przerodzą się w "rewolucję islamską". Najszybciej z egipskiego przykładu skorzystał młody król Jordanii Abdullah, który po prostu zakazał wszelkich demonstracji w swojej monarchii. Ewentualny ferment islamski mógłby się tam okazać jeszcze groźniejszy niż w Egipcie, gdyż w królestwie haszymidzkim ponad połowę ludności stanowią Palestyńczycy.
Wszystko to dzieje się w momencie, gdy w kierunku granicy jordańskiej - a więc także w stronę Izraela - posuwa się już wysłana przez Saddama Husajna zmotoryzowana dywizja tzw. gwardii republikańskiej. Formacja ta uzbrojona jest między innymi w głowice chemiczne, dlatego lotnictwo izraelskie otrzymało zawczasu rozkaz jej zniszczenia - donosił brytyjski "Sunday Times", powołując się na tajne służby Izraela.
Obawy przed wstrząsami wewnętrznymi sprawiły, że także reżim syryjski ostro rozprawił się z uczestnikami demonstracji przed ambasadą USA w Damaszku. Organizacjom palestyńskim, sprzeciwiającym się procesowi pokojowemu z Izraelem, nie zezwolono tam na żadne "gesty solidarnościowe" z Autonomią. Sterowana odgórnie prasa syryjska ostro potępiła zlinczowanie dwóch Izraelczyków w Ramallah.
Najbardziej zaskakujące jest jednak postępowanie uzależnionego nadal całkowicie od Syrii Libanu. Po raz pierwszy od wycofania się Izraelczyków z południowej części tego kraju rządowe wojsko libańskie wysłane zostało na pogranicze z Izraelem. Jego zadaniem jest blokowanie aktów dywersji zarówno ze strony Hezbollahu, jak i mieszkańców palestyńskich obozów dla uchodźców, których władze Autonomii chciały wciągnąć do walki z Izraelczykami.
Eksperci izraelscy twierdzą, że taktyka Jasera Arafata od początku zakładała, iż antyizraelski ferment ogarnie wiele krajów arabskich, poczynając od Jordanii i Libanu, gdzie znajdują się duże skupiska mniejszości palestyńskiej. Arafat przewidział, że będzie mógł wykorzystać dla swoich celów także "żywioł islamski" z chwilą, gdy Izrael zdecyduje się na podjęcie rokowań dotyczących przyszłości Jerozolimy wschodniej.
- Mówiłem zawsze, że sprawy Jerozolimy trzeba odłożyć na później, bo zarówno teraz, jak i w najbliższych latach nie da się ich rozwiązać - powtarza były premier Izraela, Szimon Peres. Ehud Barak sądził jednak inaczej i dlatego podczas lipcowego szczytu w Camp David zaproponował Palestyńczykom - w ramach ostatecznego układu pokojowego - ok. 90 proc. Zachodniego Brzegu i pełną suwerenność w kilku dzielnicach Jerozolimy wschodniej, z zapewnionym dostępem do Wzgórza Świątynnego.
- Żaden inny rząd izraelski nie zaproponuje Palestyńczykom więcej. Obejmując urząd premiera, zapowiedziałem, że w ciągu piętnastu miesięcy zrobię wszystko, by się przekonać, czy można zawrzeć pokój z Palestyńczykami. Dlatego wysunąłem tak daleko idące, z punktu widzenia Izraela, propozycje - tłumaczy Barak. Arafat odrzucił izraelską ofertę, a dwa miesiące później wykorzystał wizytę izraelskiego "jastrzębia" Ariela Szarona na Wzgórzu Świątynnym do rozpoczęcia batalii zbrojnej przeciw Izraelczykom.
Wypuszczenie dżina z butelki przyniosło tragiczne skutki. Nadzieję na zażegnanie otwartego konfliktu budzi jeszcze szczyt w egipskim Szarm el-Szejk. - Być może uda się zapobiec eskalacji przemocy, ale nic już nie będzie tak jak dawniej - ocenił Szlomo Ben-Ami, który pełni obowiązki szefa dyplomacji Izraela. W ciągu zaledwie kilku dni proces pokojowy na Bliskim Wschodzie cofnął się o całe lata.
W Egipcie, największym kraju arabskim, solidarność z "bitwą o Al-Aksa" - jak Palestyńczycy nazwali swoje szesnastodniowe walki z Izraelem - wywołała falę gwałtownych demonstracji islamskich. Jednym z haseł wznoszonych przez studentów uczestniczących w tych wystąpieniach było "Hitler good!". Władze egipskie, od dawna zmagające się z rosnącymi wpływami fundamentalistów, obawiały się, że antyizraelskie demonstracje przerodzą się w "rewolucję islamską". Najszybciej z egipskiego przykładu skorzystał młody król Jordanii Abdullah, który po prostu zakazał wszelkich demonstracji w swojej monarchii. Ewentualny ferment islamski mógłby się tam okazać jeszcze groźniejszy niż w Egipcie, gdyż w królestwie haszymidzkim ponad połowę ludności stanowią Palestyńczycy.
Wszystko to dzieje się w momencie, gdy w kierunku granicy jordańskiej - a więc także w stronę Izraela - posuwa się już wysłana przez Saddama Husajna zmotoryzowana dywizja tzw. gwardii republikańskiej. Formacja ta uzbrojona jest między innymi w głowice chemiczne, dlatego lotnictwo izraelskie otrzymało zawczasu rozkaz jej zniszczenia - donosił brytyjski "Sunday Times", powołując się na tajne służby Izraela.
Obawy przed wstrząsami wewnętrznymi sprawiły, że także reżim syryjski ostro rozprawił się z uczestnikami demonstracji przed ambasadą USA w Damaszku. Organizacjom palestyńskim, sprzeciwiającym się procesowi pokojowemu z Izraelem, nie zezwolono tam na żadne "gesty solidarnościowe" z Autonomią. Sterowana odgórnie prasa syryjska ostro potępiła zlinczowanie dwóch Izraelczyków w Ramallah.
Najbardziej zaskakujące jest jednak postępowanie uzależnionego nadal całkowicie od Syrii Libanu. Po raz pierwszy od wycofania się Izraelczyków z południowej części tego kraju rządowe wojsko libańskie wysłane zostało na pogranicze z Izraelem. Jego zadaniem jest blokowanie aktów dywersji zarówno ze strony Hezbollahu, jak i mieszkańców palestyńskich obozów dla uchodźców, których władze Autonomii chciały wciągnąć do walki z Izraelczykami.
Eksperci izraelscy twierdzą, że taktyka Jasera Arafata od początku zakładała, iż antyizraelski ferment ogarnie wiele krajów arabskich, poczynając od Jordanii i Libanu, gdzie znajdują się duże skupiska mniejszości palestyńskiej. Arafat przewidział, że będzie mógł wykorzystać dla swoich celów także "żywioł islamski" z chwilą, gdy Izrael zdecyduje się na podjęcie rokowań dotyczących przyszłości Jerozolimy wschodniej.
- Mówiłem zawsze, że sprawy Jerozolimy trzeba odłożyć na później, bo zarówno teraz, jak i w najbliższych latach nie da się ich rozwiązać - powtarza były premier Izraela, Szimon Peres. Ehud Barak sądził jednak inaczej i dlatego podczas lipcowego szczytu w Camp David zaproponował Palestyńczykom - w ramach ostatecznego układu pokojowego - ok. 90 proc. Zachodniego Brzegu i pełną suwerenność w kilku dzielnicach Jerozolimy wschodniej, z zapewnionym dostępem do Wzgórza Świątynnego.
- Żaden inny rząd izraelski nie zaproponuje Palestyńczykom więcej. Obejmując urząd premiera, zapowiedziałem, że w ciągu piętnastu miesięcy zrobię wszystko, by się przekonać, czy można zawrzeć pokój z Palestyńczykami. Dlatego wysunąłem tak daleko idące, z punktu widzenia Izraela, propozycje - tłumaczy Barak. Arafat odrzucił izraelską ofertę, a dwa miesiące później wykorzystał wizytę izraelskiego "jastrzębia" Ariela Szarona na Wzgórzu Świątynnym do rozpoczęcia batalii zbrojnej przeciw Izraelczykom.
Wypuszczenie dżina z butelki przyniosło tragiczne skutki. Nadzieję na zażegnanie otwartego konfliktu budzi jeszcze szczyt w egipskim Szarm el-Szejk. - Być może uda się zapobiec eskalacji przemocy, ale nic już nie będzie tak jak dawniej - ocenił Szlomo Ben-Ami, który pełni obowiązki szefa dyplomacji Izraela. W ciągu zaledwie kilku dni proces pokojowy na Bliskim Wschodzie cofnął się o całe lata.
Więcej możesz przeczytać w 43/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.