Czy klan Milosevicia odzyska władzę?
Slobodan Milosević zszedł z politycznej sceny wśród gwizdów. Możliwe jednak, że nie na długo. Wprawdzie Bill Clinton uznał, że po odejściu Milosević "nie ma już czarnych chmur nad Bałkanami", lecz najnowsza historia Europy Środkowej i Wschodniej zna przykłady powrotu skompromitowanych polityków po zaledwie kilkuletniej kwarantannie.
Po spotkaniu z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Milosević oświadczył, że ustępuje i zamierza się "zająć wyłącznie swoją partią oraz wnukiem". Po co obalony i upokorzony dyktator miałby się zabierać za konsolidację wczorajszej partii władzy? Mimo że trudno sobie wyobrazić powrót partii socjalistycznej do władzy już po grudniowych wyborach, sytuacja w Jugosławii przypomina taniec na kruchym lodzie. Nic nie wskazuje na to, by choć na krok ustąpić mieli mafijni poplecznicy Milosevicia, którzy mają zbyt wiele do stracenia.
Przeprowadzono wprawdzie czystki na najwyższych szczeblach władzy, ale pajęczyna byłego dyktatora sięga głębiej - swoich ludzi ma on jeszcze w armii, banku narodowym, w urzędach celnych i na lotniskach. Niemiecki wywiad (BND) uważa, że odsunięty prezydent Jugosławii wraz z otoczeniem tworzy strukturę zorganizowanej przestępczości, zajmującą się m.in. handlem narkotykami i praniem brudnych pieniędzy. Zdaniem niemieckich wywiadowców, całą gospodarkę Jugosławii kontrolowała do niedawna grupa 60 zauszników Milosevicia. W Szwajcarii zamrożono już konta, na których 30 jego współpracowników zdeponowało ponad 100 mln franków. Z kasy państwa wyciekło jednak o wiele więcej pieniędzy.
- Rozliczenie byłego reżimu i odbudowa struktur państwa będą trwały latami. Do zrobienia jest mnóstwo - trzeba rozbić powiązania gospodarczo-polityczne, przebudować cały system fiskalny. Nadal nie można wykluczyć niepokojów społecznych. Ludzie reżimu będą walczyli o wpływy, pieniądze i przetrwanie. Dysponują gigantycznymi pieniędzmi - twierdzi prof. Bogusław Zieliński, ekspert ds. spraw bałkańskich z UAM. - Gospodarka Jugosławii znajduje się w opłakanym stanie. Poza tym kraj musi się zaopiekować uchodźcami z dwóch utraconych prowincji (600 tys. Serbów z Krajiny w Chorwacji i prawie 300 tys. z Kosowa). To przekracza możliwości nowej władzy. Klucz do rozwiązania kwestii bałkańskiej znajduje się na Zachodzie. Wszystko zależy teraz od tego, w jakim stopniu będzie on zainteresowany odbudową Jugosławii, udzieleniem jej pomocy i ustabilizowaniem sytuacji w tym regionie. Jestem co do tego bardzo sceptyczny - uważa prof. Zieliński.
Prezydent Kostunica nie ukrywa, że oczekuje od Zachodu wyraźnego wsparcia. Jest jednak mało realne, by kraje zachodnie wzięły na siebie ciężar odbudowy zniszczonego i okradzionego państwa. Wielkie oczekiwania Jugosłowian niedługo mogą się przerodzić we frustrację. Amerykanie chcą wprawdzie przekazać Belgradowi w najbliższym czasie około 300 mln USD, a Komisja Europejska zamierza do 2006 r. wygospodarować dla Jugosławii 2,3 mld euro. Jednakże zaledwie kilka tygodni po wydarzeniach w Belgradzie wśród państw piętnastki nie ma w tej sprawie zgody. W Serbii trzeba tymczasem przywrócić normalne funkcjonowanie państwa i gospodarki, odbudować zburzone w trakcie nalotów zakłady i ponad 90 mostów. Niezależni ekonomiści z grupy G17 szacują, że tylko pierwsza faza odbudowy kraju pochłonie 30 mld USD. Następne etapy będą kosztować 70-100 mld USD. Jakkolwiek by liczyć, obiecywana dotychczas pomoc Zachodu to tylko kropla w morzu.
Prezydent Kostunica zdecydował się na "grubą kreskę" i nie wyklucza współpracy z socjalistami Milosevicia. Zoran Dzindzić, szef Partii Demokratycznej, twierdzi, że przyszłość Slobo "nie jest dziś priorytetem". Euforia Serbów może bardzo szybko zgasnąć w zetknięciu z rzeczywistością. - W ostatnich dniach cena chleba wzrosła trzykrotnie, ale gdy dotarła finansowa pomoc z Europy, piekarze dostali subwencje i zgodzili się nie zmieniać cen - mówi Mirko, student z Belgradu. - Teraz czekamy na dostawy ropy naftowej, aby normalnie mogła funkcjonować komunikacja miejska. Wierzymy, że sytuacja się poprawi. W grudniu opozycja prawdopodobnie znowu wygra, ale co będzie za rok, dwa?
Jeśli nowo wyłonionemu parlamentowi nie uda się przeprowadzić reform lub ich koszt społeczny okaże się zbyt wysoki, na fali niezadowolenia do władzy może wrócić stara "sprawdzona" gwardia. Niewykluczone, że Milosević będzie chciał startować w wyborach prezydenckich, tym razem w Serbii. Miałby szansę je wygrać, gdyż stać go na kupienie sobie zwolenników. Już teraz powstaje odłam partii socjalistycznej, skupiający ludzi z otoczenia Slobo. - Widmo Milosevicia niedługo znów może zacząć straszyć - ostrzega prof. Zieliński.
Na razie wydaje się, że były serbski dyktator jest osamotniony. Ale nie tylko o niego chodzi. Przez dziesięć lat do Jugosławii bez cła lub akcyzy sprowadzano ropę naftową, owoce cytrusowe, papierosy. Ludzie czerpiący zyski z działalności w szarej strefie będą zapewne walczyć z opozycją o utrzymanie wpływów. Poważnym zagrożeniem dla Kostunicy jest też sytuacja w Czarnogórze. Hołubiony przez Zachód Milo Djukanović nie jest postacią kryształową, znane są jego powiązania z lokalną mafią. Gdyby doszło do rozpadu Jugosławii na Serbię i Czarnogórę, wówczas Kostunica okazałby się niepotrzebnym prezydentem państwa, które nie istnieje.
"Obywatele Serbii po długiej zimie wybrali wiosnę" - entuzjazmował się niedawno Chris Patten, komisarz ds. zagranicznych Unii Europejskiej. To jednak wciąż za mało. Bez rozliczenia przeszłości, utrzymania jedności opozycji, przeprowadzenia koniecznych reform gospodarczych i pomocy Zachodu ostatnie wydarzenia w Jugosławii mogą się okazać zaledwie przejściowym ociepleniem.
Po spotkaniu z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Milosević oświadczył, że ustępuje i zamierza się "zająć wyłącznie swoją partią oraz wnukiem". Po co obalony i upokorzony dyktator miałby się zabierać za konsolidację wczorajszej partii władzy? Mimo że trudno sobie wyobrazić powrót partii socjalistycznej do władzy już po grudniowych wyborach, sytuacja w Jugosławii przypomina taniec na kruchym lodzie. Nic nie wskazuje na to, by choć na krok ustąpić mieli mafijni poplecznicy Milosevicia, którzy mają zbyt wiele do stracenia.
Przeprowadzono wprawdzie czystki na najwyższych szczeblach władzy, ale pajęczyna byłego dyktatora sięga głębiej - swoich ludzi ma on jeszcze w armii, banku narodowym, w urzędach celnych i na lotniskach. Niemiecki wywiad (BND) uważa, że odsunięty prezydent Jugosławii wraz z otoczeniem tworzy strukturę zorganizowanej przestępczości, zajmującą się m.in. handlem narkotykami i praniem brudnych pieniędzy. Zdaniem niemieckich wywiadowców, całą gospodarkę Jugosławii kontrolowała do niedawna grupa 60 zauszników Milosevicia. W Szwajcarii zamrożono już konta, na których 30 jego współpracowników zdeponowało ponad 100 mln franków. Z kasy państwa wyciekło jednak o wiele więcej pieniędzy.
- Rozliczenie byłego reżimu i odbudowa struktur państwa będą trwały latami. Do zrobienia jest mnóstwo - trzeba rozbić powiązania gospodarczo-polityczne, przebudować cały system fiskalny. Nadal nie można wykluczyć niepokojów społecznych. Ludzie reżimu będą walczyli o wpływy, pieniądze i przetrwanie. Dysponują gigantycznymi pieniędzmi - twierdzi prof. Bogusław Zieliński, ekspert ds. spraw bałkańskich z UAM. - Gospodarka Jugosławii znajduje się w opłakanym stanie. Poza tym kraj musi się zaopiekować uchodźcami z dwóch utraconych prowincji (600 tys. Serbów z Krajiny w Chorwacji i prawie 300 tys. z Kosowa). To przekracza możliwości nowej władzy. Klucz do rozwiązania kwestii bałkańskiej znajduje się na Zachodzie. Wszystko zależy teraz od tego, w jakim stopniu będzie on zainteresowany odbudową Jugosławii, udzieleniem jej pomocy i ustabilizowaniem sytuacji w tym regionie. Jestem co do tego bardzo sceptyczny - uważa prof. Zieliński.
Prezydent Kostunica nie ukrywa, że oczekuje od Zachodu wyraźnego wsparcia. Jest jednak mało realne, by kraje zachodnie wzięły na siebie ciężar odbudowy zniszczonego i okradzionego państwa. Wielkie oczekiwania Jugosłowian niedługo mogą się przerodzić we frustrację. Amerykanie chcą wprawdzie przekazać Belgradowi w najbliższym czasie około 300 mln USD, a Komisja Europejska zamierza do 2006 r. wygospodarować dla Jugosławii 2,3 mld euro. Jednakże zaledwie kilka tygodni po wydarzeniach w Belgradzie wśród państw piętnastki nie ma w tej sprawie zgody. W Serbii trzeba tymczasem przywrócić normalne funkcjonowanie państwa i gospodarki, odbudować zburzone w trakcie nalotów zakłady i ponad 90 mostów. Niezależni ekonomiści z grupy G17 szacują, że tylko pierwsza faza odbudowy kraju pochłonie 30 mld USD. Następne etapy będą kosztować 70-100 mld USD. Jakkolwiek by liczyć, obiecywana dotychczas pomoc Zachodu to tylko kropla w morzu.
Prezydent Kostunica zdecydował się na "grubą kreskę" i nie wyklucza współpracy z socjalistami Milosevicia. Zoran Dzindzić, szef Partii Demokratycznej, twierdzi, że przyszłość Slobo "nie jest dziś priorytetem". Euforia Serbów może bardzo szybko zgasnąć w zetknięciu z rzeczywistością. - W ostatnich dniach cena chleba wzrosła trzykrotnie, ale gdy dotarła finansowa pomoc z Europy, piekarze dostali subwencje i zgodzili się nie zmieniać cen - mówi Mirko, student z Belgradu. - Teraz czekamy na dostawy ropy naftowej, aby normalnie mogła funkcjonować komunikacja miejska. Wierzymy, że sytuacja się poprawi. W grudniu opozycja prawdopodobnie znowu wygra, ale co będzie za rok, dwa?
Jeśli nowo wyłonionemu parlamentowi nie uda się przeprowadzić reform lub ich koszt społeczny okaże się zbyt wysoki, na fali niezadowolenia do władzy może wrócić stara "sprawdzona" gwardia. Niewykluczone, że Milosević będzie chciał startować w wyborach prezydenckich, tym razem w Serbii. Miałby szansę je wygrać, gdyż stać go na kupienie sobie zwolenników. Już teraz powstaje odłam partii socjalistycznej, skupiający ludzi z otoczenia Slobo. - Widmo Milosevicia niedługo znów może zacząć straszyć - ostrzega prof. Zieliński.
Na razie wydaje się, że były serbski dyktator jest osamotniony. Ale nie tylko o niego chodzi. Przez dziesięć lat do Jugosławii bez cła lub akcyzy sprowadzano ropę naftową, owoce cytrusowe, papierosy. Ludzie czerpiący zyski z działalności w szarej strefie będą zapewne walczyć z opozycją o utrzymanie wpływów. Poważnym zagrożeniem dla Kostunicy jest też sytuacja w Czarnogórze. Hołubiony przez Zachód Milo Djukanović nie jest postacią kryształową, znane są jego powiązania z lokalną mafią. Gdyby doszło do rozpadu Jugosławii na Serbię i Czarnogórę, wówczas Kostunica okazałby się niepotrzebnym prezydentem państwa, które nie istnieje.
"Obywatele Serbii po długiej zimie wybrali wiosnę" - entuzjazmował się niedawno Chris Patten, komisarz ds. zagranicznych Unii Europejskiej. To jednak wciąż za mało. Bez rozliczenia przeszłości, utrzymania jedności opozycji, przeprowadzenia koniecznych reform gospodarczych i pomocy Zachodu ostatnie wydarzenia w Jugosławii mogą się okazać zaledwie przejściowym ociepleniem.
Więcej możesz przeczytać w 44/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.