Maszerować można osobno, ale uderzać trzeba razem - twierdzi Leszek Miller
U nas jak w mafii wołomińskiej: jest decyzja prezydium klubu, to trzeba wykonać, nie ma zmiłuj się" - żartuje jeden z posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Sondaże pokazują, że Polacy - choć sami kłótliwi - nie lubią awantur politycznych i wyznają zasadę, że brudy należy prać we własnym domu. Stratedzy lewicy - w myśl tej zasady - mogliby pisać poradniki dla innych ugrupowań, zwłaszcza dla AWS, jak przedstawić się jako zgrana drużyna. Wkrótce kierownictwo SLD ma ocenić swoich parlamentarzystów. Od tego, jak się sprawowali w mijającej kadencji, zależeć będzie, czy ich nazwiska zostaną umieszczone na listach sojuszu w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Weryfikację przeszli już radni i działacze samorządowi lewicy. SLD mówi jednym głosem i pełną parą przygotowuje się do przejęcia władzy.
- U nas też są kłótnie i to na wszystkich poziomach, nie wynosimy ich jednak poza klub - mówi jeden z posłów SLD. - Możemy zrealizować swój program tylko wtedy, gdy będziemy razem - dodaje Michał Tober, rzecznik prasowy sojuszu. - Kto się w SLD wychyli, nie ma szans, aby ponownie znaleźć się na liście. W takim klubie łatwo utrzymać dyscyplinę - ocenia poseł Andrzej Potocki, rzecznik Klubu Parlamentarnego Unii Wolności. Swego czasu dwóch posłów SLD zagłosowało niezgodnie z wytycznymi klubu w sprawie podziału kraju na województwa. Zostali wyrzuceni. - Napisali prośbę o przywrócenie, tłumacząc, że się pomylili, i zostali ponownie przyjęci - opowiada poseł Wacław Martyniuk, rzecznik dyscyplinarny SLD. Teraz - podobnie jak pozostali parlamentarzyści - zostaną poddani ocenie zgodnie z uchwałą zarządu SLD.
- Wszystkie osoby pełniące jakiekolwiek funkcje z ramienia SLD muszą mieć świadomość, że podlegają ocenie, czy realizują program partii, czy swoim postępowaniem przysparzają jej głosów, czy wręcz przeciwnie - tłumaczy Michał Tober. Wiosną tego roku ankiety rozdano radnym i działaczom samorządowym SLD, w tym burmistrzom i prezydentom miast. - Uznaliśmy, że półmetek kadencji samorządowej to dobry moment - wyjaśnia Tober. - Musieliśmy napisać samoocenę i tak wypełnione ankiety były weryfikowane przez kierownictwo partii. To bat na radnych - uważa Janusz Rolicki, były redaktor naczelny "Trybuny", radny sejmiku mazowieckiego z listy SLD.
Wobec dopuszczających się krytyki partia traci zaufanie. Rolicki musiał się pożegnać ze stanowiskiem naczelnego "Trybuny" po tekstach atakujących nową partię SLD i jej szefa Leszka Millera. Zarzucił sojuszowi powrót do zasady centralizmu demokratycznego, będącej "przekleństwem PZPR": "Nowa partia jest tworzona od góry, bez fundamentów, jej idea najpierw zrodziła się w głowie lidera: Neo-Zeusa gromowładnego". Na objęcie stanowisk wiceprzewodniczących w klubie parlamentarnym utracili szanse zbyt radykalni i wyraziści; z jednej strony Izabella Sierakowska, z drugiej - Wiesław Kaczmarek i Włodzimierz Cimoszewicz. "Nie pasowaliśmy do tego grona (...) i do koncepcji Leszka Millera, a szef ma prawo dobierać sobie ludzi" - powiedziała po przegranej Sierakowska. Rzadziej niż dawniej w imieniu partii występuje Zbigniew Siemiątkowski, co - zdaniem obserwatorów - "zawdzięcza" swojemu tekstowi o konieczności uczciwego rozliczenia się SLD z przeszłością.
Kierownictwo sojuszu dokłada starań, aby po lewej stronie sceny politycznej nie wyrosła inna siła. PPS Piotra Ikonowicza na pewno nie pokona sejmowego progu i odejdzie w niebyt. Z kolei umowa koalicyjna przed wyborami parlamentarnymi z Unią Pracy może oznaczać roztopienie się tej partii w strukturach sojuszu. Jak osiąga się upragniony przez Mariana Krzaklewskiego konsensus? - Tego się nie robi z dnia na dzień ani nawet z roku na rok. Układam te klocki już drugą kadencję - mówi Wacław Martyniuk. Do każdego projektu ustawy trafiającego do Sejmu wyznaczony zostaje koordynator. Ma on za zadanie zamówić analizy, opinie i przygotować wnioski. - Przedstawia je później na posiedzeniu klubu i rozpoczyna się dyskusja - mówi Jerzy Dziewulski, poseł SLD. - To nie jest tak, że wchodzi się na sejmową mównicę i gada, co chce. O nie, tezy swojego wystąpienia każdy musi uzgodnić z klubem - dodaje. Potem koordynator przygotowuje dla każdego posła SLD "rozpiskę", na której wpisani są mówcy, i "ściągę", jak głosować.
W sali sejmowej poseł-koordynator zajmuje miejsce obok Leszka Millera i podnosi rękę, jeśli klub popiera proponowane rozwiązanie. Każdy poseł może zagłosować inaczej, ale tylko w mniej ważnych sprawach. W istotnych obowiązuje dyscyplina partyjna. Posłowie OPZZ musieli więc zgodnie ze stanowiskiem SLD głosować przeciwko popieranemu przez AWS projektowi o stopniowym skracaniu czasu pracy i wprowadzeniu od 2000 r. wszystkich wolnych sobót. Nie mogli - jak im tłumaczono - zrobić prezentu "Solidarności" na jej dwudziestolecie i dopomóc w realizacji 21. postulatu porozumień gdańskich z 1980 r. Wbrew uchwale własnych związków branżowych nie poparli też rozwiązania, które gwarantowałoby zwiększenie wartości prywatyzowanych Polmosów, a tym samym akcji pracowniczych. Musieli się z tego gęsto tłumaczyć przed związkowcami.
Różnice zdań wśród polityków SLD najczęściej dotyczą problemów nie omówionych na posiedzeniach klubu. Po "sprawie kaliskiej" posłanka Aleksandra Jakubowska tłumaczyła zachowanie Marka Siwca, szefa BBN, bardzo trudnym, niebezpiecznym lotem. Inni politycy - umiłowaniem ziemi kaliskiej. Dymisji domagał się Miller, a prezydent sprawę odłożył. Poseł Wiesław Kaczmarek dowodził w Radiu Zet - wbrew stanowisku Kancelarii Prezydenta - że powinniśmy zabiegać o to, aby gazociąg z Rosji przebiegał przez Polskę, nawet gdyby miał ominąć Ukrainę. "Szanuję pogląd pana prezydenta Kwaśniewskiego, ale jeżeli miałbym wybierać między interesami gospodarczymi Ukrainy i Polski, nie mam najmniejszej wątpliwości, że wybrałbym interes Polski" - mówił Kaczmarek.
Czasami w SLD buntuje się młodzież, bo "nie chce być paprotką", czasami kobiety, bo "czują się dyskryminowane". Wszystkie protesty są jednak szybko wyciszane. Młoda posłanka Sylwia Pusz po tym, jak skrytykowała kierownictwo partii, została - wedle obserwatorów - "wyciszona". Manifestacją jedności polityków SdRP była "sprawa Oleksego". Podejrzany o działalność agenturalną, odsunięty od steru rządów, został wybrany - wbrew znacznej części opinii publicznej i głosom wielu doradców - na przewodniczącego partii. Sojusz jest jednak partią ludzi umiejących kalkulować, więc na kongresie SLD Oleksy nie został nawet wiceprzewodniczącym.
Dla większości redakcji praca z politykami lewicy nie nastręcza problemów.
- Są zdyscyplinowani. Dzwonię do rzecznika, mówię, z kim i kiedy chciałbym rozmawiać, i ten polityk przychodzi - opisuje Konrad Piasecki z RMF FM. - Świetnie czują media. Wystarczy im precyzyjnie powiedzieć, czego się od nich oczekuje, i oni to zrobią. Mogą podskakiwać, stawać na głowie i jednocześnie klaskać - dodaje Marcin Wójcicki z RMF FM.
- Kiedy rządzili, czasami unikali trudnych wywiadów. Odkąd są opozycją, doceniają rolę mediów i nie mam żadnych kłopotów z zaproszeniem ich do studia. Jedynym politykiem lewicy, który nie chciał przez trzy lata ze mną rozmawiać, był Aleksander Kwaśniewski, ale ostatnio się przemógł - mówi Monika Olejnik, dziennikarka radiowej "Trójki". - Wiedzą, że z dziennikarzami nie należy zadzierać, korzystają z każdej możliwości publicznego wystąpienia, nawet w mediach im nieprzychylnych - zauważa Bogdan Rymanowski z Radia Plus.
Przed wyborami parlamentarnymi politycy SLD przygotowują demonstrację jedności. - Leszek Miller mówi: "Maszerować można osobno, ale uderzać trzeba razem" - powtarza słowa przewodniczącego SLD Michał Tober. Politycy Unii Wolności, którzy proszą o zachowanie anonimowości, informują o kilku spotkaniach działaczy sojuszu z "uśpionym zapleczem", czyli lojalnymi pracownikami MSZ, Wojskowych Służb Informacyjnych i UOP. W styczniu tego roku Rada Krajowa SLD powołała czterdzieści zespołów roboczych, m.in. do spraw budżetu i finansów publicznych czy integracji europejskiej, a nawet równego statusu kobiet i mężczyzn. Zlecono im przygotowanie szczegółowych programów, w tym projektów aktów prawnych i proponowanych źródeł finansowania. Koordynacją prac zespołów zajął się Krajowy Komitet Wykonawczy SLD. Niektórzy szefowie ważniejszych zespołów są już wytypowani do objęcia resortów po wygranych wyborach parlamentarnych.
Podczas zorganizowanej we wrześniu konferencji programowej SLD zatwierdzono "koncepcję długofalowego rozwoju państwa". Wkrótce planowane są spotkania i seminaria w celu omówienia konkretnych spraw, na przykład możliwości rozwoju eksportu. - W sojuszu mamy wielu ludzi, którzy już pisali programy i mogliby stworzyć nowy w dwa dni, ale my chcemy, by program zrodził się w wyniku wewnętrznych dyskusji - wyjaśnia Tober. Zaprzecza, że jest to próba narzucenia "jedynej słusznej linii" wszystkim członkom SLD. - Nie usztywniamy stanowiska, lecz pobudzamy twórczy ferment. Jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy jedyną partią, która prowadzi tak szeroką dyskusję programową - dodaje rzecznik sojuszu. - Mój zespół polityki zagranicznej już finalizuje prace - zaznacza Longin Pastusiak, poseł SLD. Zdaniem politologów, kryzys w SLD może nastąpić dopiero po zwycięskich wyborach. - Wróg zawsze konsoliduje, a SLD od dziesięciu lat był jak w oblężonej twierdzy. Przypuszczam, że rysy na monolicie pojawią się wtedy, gdy zdobędą wszystko - uważa Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeśli nie będzie koalicjanta, któremu można by przypisać większość błędów i wpadek, różnice w SLD staną się bardziej widoczne. - Nie boję się przyznać, że dyscyplina polityków SLD wynika z przeszłości - mówi Dziewulski. Wielu posłów podkreśla ponadto, że nie wyobraża sobie, jak można zignorować polecenie szefa czy prezydium klubu. - Bycie posłem to też rodzaj pracy - mówi Martyniuk. Zdaniem Antoniego Dudka, różnice pomiędzy prawicą a lewicą w Polsce są również charakterologiczne: - W pracę opozycyjną angażowali się ludzie niepokorni, zdyscyplinowani szli do PZPR.
- U nas też są kłótnie i to na wszystkich poziomach, nie wynosimy ich jednak poza klub - mówi jeden z posłów SLD. - Możemy zrealizować swój program tylko wtedy, gdy będziemy razem - dodaje Michał Tober, rzecznik prasowy sojuszu. - Kto się w SLD wychyli, nie ma szans, aby ponownie znaleźć się na liście. W takim klubie łatwo utrzymać dyscyplinę - ocenia poseł Andrzej Potocki, rzecznik Klubu Parlamentarnego Unii Wolności. Swego czasu dwóch posłów SLD zagłosowało niezgodnie z wytycznymi klubu w sprawie podziału kraju na województwa. Zostali wyrzuceni. - Napisali prośbę o przywrócenie, tłumacząc, że się pomylili, i zostali ponownie przyjęci - opowiada poseł Wacław Martyniuk, rzecznik dyscyplinarny SLD. Teraz - podobnie jak pozostali parlamentarzyści - zostaną poddani ocenie zgodnie z uchwałą zarządu SLD.
- Wszystkie osoby pełniące jakiekolwiek funkcje z ramienia SLD muszą mieć świadomość, że podlegają ocenie, czy realizują program partii, czy swoim postępowaniem przysparzają jej głosów, czy wręcz przeciwnie - tłumaczy Michał Tober. Wiosną tego roku ankiety rozdano radnym i działaczom samorządowym SLD, w tym burmistrzom i prezydentom miast. - Uznaliśmy, że półmetek kadencji samorządowej to dobry moment - wyjaśnia Tober. - Musieliśmy napisać samoocenę i tak wypełnione ankiety były weryfikowane przez kierownictwo partii. To bat na radnych - uważa Janusz Rolicki, były redaktor naczelny "Trybuny", radny sejmiku mazowieckiego z listy SLD.
Wobec dopuszczających się krytyki partia traci zaufanie. Rolicki musiał się pożegnać ze stanowiskiem naczelnego "Trybuny" po tekstach atakujących nową partię SLD i jej szefa Leszka Millera. Zarzucił sojuszowi powrót do zasady centralizmu demokratycznego, będącej "przekleństwem PZPR": "Nowa partia jest tworzona od góry, bez fundamentów, jej idea najpierw zrodziła się w głowie lidera: Neo-Zeusa gromowładnego". Na objęcie stanowisk wiceprzewodniczących w klubie parlamentarnym utracili szanse zbyt radykalni i wyraziści; z jednej strony Izabella Sierakowska, z drugiej - Wiesław Kaczmarek i Włodzimierz Cimoszewicz. "Nie pasowaliśmy do tego grona (...) i do koncepcji Leszka Millera, a szef ma prawo dobierać sobie ludzi" - powiedziała po przegranej Sierakowska. Rzadziej niż dawniej w imieniu partii występuje Zbigniew Siemiątkowski, co - zdaniem obserwatorów - "zawdzięcza" swojemu tekstowi o konieczności uczciwego rozliczenia się SLD z przeszłością.
Kierownictwo sojuszu dokłada starań, aby po lewej stronie sceny politycznej nie wyrosła inna siła. PPS Piotra Ikonowicza na pewno nie pokona sejmowego progu i odejdzie w niebyt. Z kolei umowa koalicyjna przed wyborami parlamentarnymi z Unią Pracy może oznaczać roztopienie się tej partii w strukturach sojuszu. Jak osiąga się upragniony przez Mariana Krzaklewskiego konsensus? - Tego się nie robi z dnia na dzień ani nawet z roku na rok. Układam te klocki już drugą kadencję - mówi Wacław Martyniuk. Do każdego projektu ustawy trafiającego do Sejmu wyznaczony zostaje koordynator. Ma on za zadanie zamówić analizy, opinie i przygotować wnioski. - Przedstawia je później na posiedzeniu klubu i rozpoczyna się dyskusja - mówi Jerzy Dziewulski, poseł SLD. - To nie jest tak, że wchodzi się na sejmową mównicę i gada, co chce. O nie, tezy swojego wystąpienia każdy musi uzgodnić z klubem - dodaje. Potem koordynator przygotowuje dla każdego posła SLD "rozpiskę", na której wpisani są mówcy, i "ściągę", jak głosować.
W sali sejmowej poseł-koordynator zajmuje miejsce obok Leszka Millera i podnosi rękę, jeśli klub popiera proponowane rozwiązanie. Każdy poseł może zagłosować inaczej, ale tylko w mniej ważnych sprawach. W istotnych obowiązuje dyscyplina partyjna. Posłowie OPZZ musieli więc zgodnie ze stanowiskiem SLD głosować przeciwko popieranemu przez AWS projektowi o stopniowym skracaniu czasu pracy i wprowadzeniu od 2000 r. wszystkich wolnych sobót. Nie mogli - jak im tłumaczono - zrobić prezentu "Solidarności" na jej dwudziestolecie i dopomóc w realizacji 21. postulatu porozumień gdańskich z 1980 r. Wbrew uchwale własnych związków branżowych nie poparli też rozwiązania, które gwarantowałoby zwiększenie wartości prywatyzowanych Polmosów, a tym samym akcji pracowniczych. Musieli się z tego gęsto tłumaczyć przed związkowcami.
Różnice zdań wśród polityków SLD najczęściej dotyczą problemów nie omówionych na posiedzeniach klubu. Po "sprawie kaliskiej" posłanka Aleksandra Jakubowska tłumaczyła zachowanie Marka Siwca, szefa BBN, bardzo trudnym, niebezpiecznym lotem. Inni politycy - umiłowaniem ziemi kaliskiej. Dymisji domagał się Miller, a prezydent sprawę odłożył. Poseł Wiesław Kaczmarek dowodził w Radiu Zet - wbrew stanowisku Kancelarii Prezydenta - że powinniśmy zabiegać o to, aby gazociąg z Rosji przebiegał przez Polskę, nawet gdyby miał ominąć Ukrainę. "Szanuję pogląd pana prezydenta Kwaśniewskiego, ale jeżeli miałbym wybierać między interesami gospodarczymi Ukrainy i Polski, nie mam najmniejszej wątpliwości, że wybrałbym interes Polski" - mówił Kaczmarek.
Czasami w SLD buntuje się młodzież, bo "nie chce być paprotką", czasami kobiety, bo "czują się dyskryminowane". Wszystkie protesty są jednak szybko wyciszane. Młoda posłanka Sylwia Pusz po tym, jak skrytykowała kierownictwo partii, została - wedle obserwatorów - "wyciszona". Manifestacją jedności polityków SdRP była "sprawa Oleksego". Podejrzany o działalność agenturalną, odsunięty od steru rządów, został wybrany - wbrew znacznej części opinii publicznej i głosom wielu doradców - na przewodniczącego partii. Sojusz jest jednak partią ludzi umiejących kalkulować, więc na kongresie SLD Oleksy nie został nawet wiceprzewodniczącym.
Dla większości redakcji praca z politykami lewicy nie nastręcza problemów.
- Są zdyscyplinowani. Dzwonię do rzecznika, mówię, z kim i kiedy chciałbym rozmawiać, i ten polityk przychodzi - opisuje Konrad Piasecki z RMF FM. - Świetnie czują media. Wystarczy im precyzyjnie powiedzieć, czego się od nich oczekuje, i oni to zrobią. Mogą podskakiwać, stawać na głowie i jednocześnie klaskać - dodaje Marcin Wójcicki z RMF FM.
- Kiedy rządzili, czasami unikali trudnych wywiadów. Odkąd są opozycją, doceniają rolę mediów i nie mam żadnych kłopotów z zaproszeniem ich do studia. Jedynym politykiem lewicy, który nie chciał przez trzy lata ze mną rozmawiać, był Aleksander Kwaśniewski, ale ostatnio się przemógł - mówi Monika Olejnik, dziennikarka radiowej "Trójki". - Wiedzą, że z dziennikarzami nie należy zadzierać, korzystają z każdej możliwości publicznego wystąpienia, nawet w mediach im nieprzychylnych - zauważa Bogdan Rymanowski z Radia Plus.
Przed wyborami parlamentarnymi politycy SLD przygotowują demonstrację jedności. - Leszek Miller mówi: "Maszerować można osobno, ale uderzać trzeba razem" - powtarza słowa przewodniczącego SLD Michał Tober. Politycy Unii Wolności, którzy proszą o zachowanie anonimowości, informują o kilku spotkaniach działaczy sojuszu z "uśpionym zapleczem", czyli lojalnymi pracownikami MSZ, Wojskowych Służb Informacyjnych i UOP. W styczniu tego roku Rada Krajowa SLD powołała czterdzieści zespołów roboczych, m.in. do spraw budżetu i finansów publicznych czy integracji europejskiej, a nawet równego statusu kobiet i mężczyzn. Zlecono im przygotowanie szczegółowych programów, w tym projektów aktów prawnych i proponowanych źródeł finansowania. Koordynacją prac zespołów zajął się Krajowy Komitet Wykonawczy SLD. Niektórzy szefowie ważniejszych zespołów są już wytypowani do objęcia resortów po wygranych wyborach parlamentarnych.
Podczas zorganizowanej we wrześniu konferencji programowej SLD zatwierdzono "koncepcję długofalowego rozwoju państwa". Wkrótce planowane są spotkania i seminaria w celu omówienia konkretnych spraw, na przykład możliwości rozwoju eksportu. - W sojuszu mamy wielu ludzi, którzy już pisali programy i mogliby stworzyć nowy w dwa dni, ale my chcemy, by program zrodził się w wyniku wewnętrznych dyskusji - wyjaśnia Tober. Zaprzecza, że jest to próba narzucenia "jedynej słusznej linii" wszystkim członkom SLD. - Nie usztywniamy stanowiska, lecz pobudzamy twórczy ferment. Jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy jedyną partią, która prowadzi tak szeroką dyskusję programową - dodaje rzecznik sojuszu. - Mój zespół polityki zagranicznej już finalizuje prace - zaznacza Longin Pastusiak, poseł SLD. Zdaniem politologów, kryzys w SLD może nastąpić dopiero po zwycięskich wyborach. - Wróg zawsze konsoliduje, a SLD od dziesięciu lat był jak w oblężonej twierdzy. Przypuszczam, że rysy na monolicie pojawią się wtedy, gdy zdobędą wszystko - uważa Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeśli nie będzie koalicjanta, któremu można by przypisać większość błędów i wpadek, różnice w SLD staną się bardziej widoczne. - Nie boję się przyznać, że dyscyplina polityków SLD wynika z przeszłości - mówi Dziewulski. Wielu posłów podkreśla ponadto, że nie wyobraża sobie, jak można zignorować polecenie szefa czy prezydium klubu. - Bycie posłem to też rodzaj pracy - mówi Martyniuk. Zdaniem Antoniego Dudka, różnice pomiędzy prawicą a lewicą w Polsce są również charakterologiczne: - W pracę opozycyjną angażowali się ludzie niepokorni, zdyscyplinowani szli do PZPR.
Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.