"Wprost": - Dlaczego zdecydował się pan objąć urząd kanclerza i zawrzeć sojusz ze skrajnie prawicową Wolnościową Partią Austrii (FPÖ) w sytuacji, gdy było wiadomo, że pana ojczyźnie grozi w Europie izolacja polityczna?
Wolfgang Schüssel: - Czym innym jest izolacja, czym innym krytyka. Rządy tworzone są w państwach narodowych, a nie pod wpływem impulsów z zewnątrz. Nie rozumiem też swego rodzaju podwójnych standardów. Może ktoś mi wytłumaczy, dlaczego do Brukseli zapraszany jest libijski dyktator Kadafi, ale problematyczne staje się, gdy przedstawiciel Austrii chce złożyć oficjalną wizytę w stolicy Belgii. Dlaczego belgijski polityk nie waha się uścisnąć dłoni przywódcy jednego z państw afrykańskich, o którego ustroju demokratycznym można by długo dyskutować, natomiast demonstracyjnie odwraca się plecami do austriackiej minister spraw zagranicznych? Dla mnie prawa człowieka są globalne, a demokracja i państwo prawa nierozłączne. Dlatego nie mogę zaakceptować środków przedsięwziętych wobec Austrii i nigdy ich nie zaakceptuję. Co się czyni, gdy ma się problem w rodzinie? Przerywa się dialog? Przeciwnie, rozmawia się jeszcze więcej, by rozwiązać sporne kwestie. Rodzina europejska potraktowała nas niedorzecznie i niesprawiedliwie.
- Znał pan jednak opinię Europy o Jörgu Haiderze. Jego hasła były jawnie rasistowskie i ksenofobiczne.
- Dlatego najpierw szukaliśmy porozumienia z socjaldemokratami. Może ktoś zada sobie pytanie: dlaczego SPÖ nie podpisała wynegocjowanego i gotowego układu koalicyjnego? To SPÖ zerwała z nami rozmowy, więc co mieliśmy czynić? Socjaldemokraci nie byli w stanie zgodzić się na konieczne reformy. Wolnościowcy natomiast od 3 października ubiegłego roku zmienili swoje stanowisko wobec polityki europejskiej, odcięli się od niedorzecznych wypowiedzi na temat III Rzeszy, SS, polityki zatrudnienia w hitlerowskich Niemczech itd. Bez tej korektury kursu nie utworzylibyśmy z nimi koalicji. Zdaję sobie jednak sprawę, że wciąż istnieje ryzyko. Cóż, life is risk. Ale proszę być pewnym, że jako szef rządu będę stał na straży umów i prawa.
Socjaldemokraci próbowali utworzyć rząd mniejszościowy, tolerowany przez wolnościowców. Czy ktokolwiek słyszał wtedy jakąkolwiek reakcję europejską? Jeśli ma się zastrzeżenia, trzeba je wyrażać zawsze, a nie dopiero wtedy, gdy ÖVP - najbardziej proeuropejsko nastawiona partia Austrii, opowiadająca się za rozszerzeniem unii - tworzy koalicję. Gdyby jej nie zawiązano, koniecznością stałyby się nowe wybory i sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyż Haider zdobyłby dodatkowe głosy. Teraz współpracujemy w rządzie, co zmusi FPÖ do wzięcia odpowiedzialności za niepopularne decyzje. Jest to wielka szansa dla Austrii i ogromne wyzwanie dla FPÖ; nie może już ona grać roli opozycji, opowiadać się przeciwko UE i jej rozszerzeniu.
- Jak bardzo dotkliwy jest dla Austrii ostracyzm ze strony państw UE i międzynarodowej opinii publicznej?
- Oczekiwałem pytań i sceptycyzmu, także głosów krytycznych, ale środki przedsięwzięte przez czternastkę bez ostrzeżenia i konsultacji wywołały szok. Są nieuzasadnione, gdyż Austria niczemu nie zawiniła, zawsze wywiązywaliśmy się ze swoich obowiązków. Jesteśmy jednymi z większych płatników unii i tradycyjnie przychylnie nastawieni wobec integracji. Nie była to reakcja fair. Musimy sobie z tym jakoś poradzić i konkretną pracą dowiedziemy innym, że popełnili błąd.
- Jak wytłumaczyć fenomen popularności ugrupowania Haidera - nazywanego "partią protestu" - w jednym z bogatszych krajów naszego kontynentu?
- Jest to partia, która istniała dzięki temu, że przez wiele lat rządziła koalicja socjaldemokratów i ludowców. Przed piętnastu laty mieliśmy razem 80 proc. głosów, dzisiaj mielibyśmy ich ok. 60 proc. Utrata tych 20 proc. była wyrazem protestu, a nie różnic ideologicznych. Ludzie, którzy opuścili nasz elektorat nie są ani neonazistami, ani radykałami. Do tego protestu doszło, gdyż Austria była państwem zbyt uregulowanym, gdzie wiele konfliktów nie wychodziło na światło dzienne i gdzie od 30 lat rządził socjalistyczny kanclerz. W Austrii pojawiało się zatem coraz więcej ludzi, którzy chcieli przede wszystkim zmiany.
- Haider nie jest członkiem pana gabinetu, ale jest szefem wielkiej partii koalicyjnej i uczestniczy w pracach ośmioosobowej komisji koalicyjnej nazywanej "superrządem". Jakie są jego rzeczywiste wpływy i faktyczna pozycja polityczna w Austrii?
- Jak w każdej koalicji prowadzimy współpracę na szczeblu partyjnym - raz w miesiącu spotykamy się, by opracować strategię i zapewnić możliwie zgodną współpracę polityczną. Nie zauważyłem jednak jakiejkolwiek zależności rządu od jakiegokolwiek innego ośrodka politycznego.
- Gdy ostatnio zaprosił pan opozycję do rozmów, Haider błyskawicznie to skrytykował.
- Nie jesteśmy jednolitą partią. Odpowiada mi układ, w którym gram rolę nawiązującego kontakt z opozycją i zasiadającego do stołu rozmów.
- FPÖ przygotowuje się do wyborów parlamentarnych, które może zdecydowanie wygrać. Czy wyobraża pan sobie Jörga Haidera na fotelu kanclerza?
- Mogę go sobie dobrze wyobrazić jako szefa Karyntii. Do następnych wyborów jest jeszcze sporo czasu, dopiero trzy tygodnie temu zostaliśmy zaprzysiężeni jako nowy rząd, na razie staramy się realizować nasz program i przetrwać pierwsze sto dni, a potem cztery lata. Przyszłymi wyborami nie zaprzątam sobie głowy. Haider pozostaje szefem rządu krajowego, a ja kanclerzem federalnym.
I jest to dobry podział pracy.
- Czy nie uważa pan, że historycznym błędem Austrii i jej obywateli był brak moralnego rozliczenia się z przeszłością, brak zbiorowego "rachunku sumienia" za lata II wojny światowej?
- Nie zgadzam się z tą opinią - Austriacy bardzo wiele zrobili po zakończeniu wojny, aby rozliczyć się z nazistowską przeszłością. Wydano u nas więcej wyroków za przestępstwa popełnione przez esesmanów i więcej zakazów pracy niż w Niemczech. Uchwalono sześć ustaw kompensacyjnych, wiele uczyniliśmy też dla ofiar wojny. Ale zgadzam się, że mimo wszystko wciąż istnieją braki w tym zakresie. Symboliczny jest chyba jednak fakt, że nasz rząd w pierwszych trzech tygodniach swojej pracy wybrał kwestię robotników przymusowych jako temat priorytetowy. Być może oznacza to szansę skorygowania zaniedbań wcześniejszych rządów. Ktoś w Europie mógłby zauważyć, że ten rząd szybko chce naprawić to, co poprzedni przespał.
- Pana rząd deklaruje, że nie opóźni przystąpienia do UE krajów Europy Środkowej. Niedawno pojawiły się jednak głosy, że Austria będzie się domagać utrzymania kontroli granicznych między Polską a krajami UE w pierwszych latach członkostwa. Czy to oznacza, że pana gabinet chce, aby Polska stała się członkiem drugiej kategorii?
- Wobec Polski na pewno nie będziemy stawiać jakichkolwiek bilateralnych warunków, gdyż nie widzimy żadnego problemu. Wśród państw kandydackich istnieje kilka wrażliwych tematów, dotyczących na przykład ustalenia okresów przejściowych na produkty przemysłowe. Jest to ważne zagadnienie, gdyż w przeciwnym razie silny konkurencyjny przemysł zachodni zasypie swoimi produktami rynek polski, czeski czy węgierski. Parlamenty i społeczeństwa niektórych państw kandydackich domagają się też okresów przejściowych w nabywaniu przez obcokrajowców nieruchomości. Przy dużej różnicy w dochodach ludzie szybko mogą odnieść wrażenie, że Niemcy czy obywatele innych dużych państw przyjadą i wykupią najlepsze domy i grunty. Niektórzy kandydaci już teraz życzą sobie bardzo długich okresów przejściowych. Doskonale to rozumiem, gdyż będąc po drugiej stronie, też bym takie stanowisko reprezentował.
Naszym problemem są natomiast ludzie codziennie dojeżdżający do pracy po austriackiej stronie granicy. Jesteśmy małym krajem, mamy 3 mln miejsc pracy, a w pobliżu naszych granic żyje
2 mln ludzi, którzy codziennie mogliby dojeżdżać do Austrii. Dlatego w odniesieniu do naszego rynku pracy będziemy starali się uzyskać okresy przejściowe lub przynajmniej stopniowo likwidowany system kwotowy. Jest to bardzo rozsądne rozwiązanie także dla państw kandydujących, gdyż pierwszymi, którzy opuściliby swój kraj, byliby ludzie wykształceni. Możemy czekać z rozszerzeniem unii do momentu, gdy będziemy mogli całkowicie otworzyć nasze rynki pracy, ale sądzę, że mądrzej będzie szybciej ten proces przeprowadzić, a w dziedzinach wrażliwych - takich jak rynek nieruchomości, produktów przemysłowych czy pracy - zastosować okresy przejściowe. Austria na pewno nie będzie głównym problemem Polski, nie zagrodzi jej drogi do unii. Z Niemcami czy innymi państwami Polska będzie musiała prowadzić poważniejsze dyskusje.
- Wedle Eurobarometru, Austriacy są najbardziej niechętni przystąpieniu Polski do UE. Dlaczego tak się dzieje, skoro - jak powiedział Günter Verheugen - Austria należy do krajów, które najbardziej skorzystają na rozszerzeniu, a najwięcej stracą, jeśli do niego nie dojdzie?
- Taką samą opinię wyrażałem długo przedtem, nim Günter Verheugen został komisarzem. Zwykli ludzie są jednak sceptyczni, bo często obiecywano im coś, z czego się nie wywiązywano. Najpierw musimy więc przygotować odpowiedzi na kilka drażliwych pytań. Używanie niefortunnego określenia Osterweiterung, oznaczającego rozszerzenie na Wschód, sprawia, że niektórzy ludzie myślą, iż chodzi o włączenie także państw byłego Związku Radzieckiego. Ja mówię o rozszerzeniu unii o państwa sąsiednie, mając na myśli w szerokim tego słowa znaczeniu także Polskę. Wówczas okazuje się, że Austriacy natychmiast to popierają i notowania są o 10-15 proc. wyższe.
- Czy uważa pan, że data 1 stycznia 2003 r. jest realna jako termin wstąpienia Polski do UE?
- To bardzo ambitny termin, gdyż do tego czasu musiałyby zostać zakończone nie tylko negocjacje, ale i proces ratyfikacyjny w szesnastu parlamentach. Osobiście nie koncentrowałbym się na terminach, ale na negocjacjach dotyczących bardzo ważnych kwestii.
Wolfgang Schüssel: - Czym innym jest izolacja, czym innym krytyka. Rządy tworzone są w państwach narodowych, a nie pod wpływem impulsów z zewnątrz. Nie rozumiem też swego rodzaju podwójnych standardów. Może ktoś mi wytłumaczy, dlaczego do Brukseli zapraszany jest libijski dyktator Kadafi, ale problematyczne staje się, gdy przedstawiciel Austrii chce złożyć oficjalną wizytę w stolicy Belgii. Dlaczego belgijski polityk nie waha się uścisnąć dłoni przywódcy jednego z państw afrykańskich, o którego ustroju demokratycznym można by długo dyskutować, natomiast demonstracyjnie odwraca się plecami do austriackiej minister spraw zagranicznych? Dla mnie prawa człowieka są globalne, a demokracja i państwo prawa nierozłączne. Dlatego nie mogę zaakceptować środków przedsięwziętych wobec Austrii i nigdy ich nie zaakceptuję. Co się czyni, gdy ma się problem w rodzinie? Przerywa się dialog? Przeciwnie, rozmawia się jeszcze więcej, by rozwiązać sporne kwestie. Rodzina europejska potraktowała nas niedorzecznie i niesprawiedliwie.
- Znał pan jednak opinię Europy o Jörgu Haiderze. Jego hasła były jawnie rasistowskie i ksenofobiczne.
- Dlatego najpierw szukaliśmy porozumienia z socjaldemokratami. Może ktoś zada sobie pytanie: dlaczego SPÖ nie podpisała wynegocjowanego i gotowego układu koalicyjnego? To SPÖ zerwała z nami rozmowy, więc co mieliśmy czynić? Socjaldemokraci nie byli w stanie zgodzić się na konieczne reformy. Wolnościowcy natomiast od 3 października ubiegłego roku zmienili swoje stanowisko wobec polityki europejskiej, odcięli się od niedorzecznych wypowiedzi na temat III Rzeszy, SS, polityki zatrudnienia w hitlerowskich Niemczech itd. Bez tej korektury kursu nie utworzylibyśmy z nimi koalicji. Zdaję sobie jednak sprawę, że wciąż istnieje ryzyko. Cóż, life is risk. Ale proszę być pewnym, że jako szef rządu będę stał na straży umów i prawa.
Socjaldemokraci próbowali utworzyć rząd mniejszościowy, tolerowany przez wolnościowców. Czy ktokolwiek słyszał wtedy jakąkolwiek reakcję europejską? Jeśli ma się zastrzeżenia, trzeba je wyrażać zawsze, a nie dopiero wtedy, gdy ÖVP - najbardziej proeuropejsko nastawiona partia Austrii, opowiadająca się za rozszerzeniem unii - tworzy koalicję. Gdyby jej nie zawiązano, koniecznością stałyby się nowe wybory i sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyż Haider zdobyłby dodatkowe głosy. Teraz współpracujemy w rządzie, co zmusi FPÖ do wzięcia odpowiedzialności za niepopularne decyzje. Jest to wielka szansa dla Austrii i ogromne wyzwanie dla FPÖ; nie może już ona grać roli opozycji, opowiadać się przeciwko UE i jej rozszerzeniu.
- Jak bardzo dotkliwy jest dla Austrii ostracyzm ze strony państw UE i międzynarodowej opinii publicznej?
- Oczekiwałem pytań i sceptycyzmu, także głosów krytycznych, ale środki przedsięwzięte przez czternastkę bez ostrzeżenia i konsultacji wywołały szok. Są nieuzasadnione, gdyż Austria niczemu nie zawiniła, zawsze wywiązywaliśmy się ze swoich obowiązków. Jesteśmy jednymi z większych płatników unii i tradycyjnie przychylnie nastawieni wobec integracji. Nie była to reakcja fair. Musimy sobie z tym jakoś poradzić i konkretną pracą dowiedziemy innym, że popełnili błąd.
- Jak wytłumaczyć fenomen popularności ugrupowania Haidera - nazywanego "partią protestu" - w jednym z bogatszych krajów naszego kontynentu?
- Jest to partia, która istniała dzięki temu, że przez wiele lat rządziła koalicja socjaldemokratów i ludowców. Przed piętnastu laty mieliśmy razem 80 proc. głosów, dzisiaj mielibyśmy ich ok. 60 proc. Utrata tych 20 proc. była wyrazem protestu, a nie różnic ideologicznych. Ludzie, którzy opuścili nasz elektorat nie są ani neonazistami, ani radykałami. Do tego protestu doszło, gdyż Austria była państwem zbyt uregulowanym, gdzie wiele konfliktów nie wychodziło na światło dzienne i gdzie od 30 lat rządził socjalistyczny kanclerz. W Austrii pojawiało się zatem coraz więcej ludzi, którzy chcieli przede wszystkim zmiany.
- Haider nie jest członkiem pana gabinetu, ale jest szefem wielkiej partii koalicyjnej i uczestniczy w pracach ośmioosobowej komisji koalicyjnej nazywanej "superrządem". Jakie są jego rzeczywiste wpływy i faktyczna pozycja polityczna w Austrii?
- Jak w każdej koalicji prowadzimy współpracę na szczeblu partyjnym - raz w miesiącu spotykamy się, by opracować strategię i zapewnić możliwie zgodną współpracę polityczną. Nie zauważyłem jednak jakiejkolwiek zależności rządu od jakiegokolwiek innego ośrodka politycznego.
- Gdy ostatnio zaprosił pan opozycję do rozmów, Haider błyskawicznie to skrytykował.
- Nie jesteśmy jednolitą partią. Odpowiada mi układ, w którym gram rolę nawiązującego kontakt z opozycją i zasiadającego do stołu rozmów.
- FPÖ przygotowuje się do wyborów parlamentarnych, które może zdecydowanie wygrać. Czy wyobraża pan sobie Jörga Haidera na fotelu kanclerza?
- Mogę go sobie dobrze wyobrazić jako szefa Karyntii. Do następnych wyborów jest jeszcze sporo czasu, dopiero trzy tygodnie temu zostaliśmy zaprzysiężeni jako nowy rząd, na razie staramy się realizować nasz program i przetrwać pierwsze sto dni, a potem cztery lata. Przyszłymi wyborami nie zaprzątam sobie głowy. Haider pozostaje szefem rządu krajowego, a ja kanclerzem federalnym.
I jest to dobry podział pracy.
- Czy nie uważa pan, że historycznym błędem Austrii i jej obywateli był brak moralnego rozliczenia się z przeszłością, brak zbiorowego "rachunku sumienia" za lata II wojny światowej?
- Nie zgadzam się z tą opinią - Austriacy bardzo wiele zrobili po zakończeniu wojny, aby rozliczyć się z nazistowską przeszłością. Wydano u nas więcej wyroków za przestępstwa popełnione przez esesmanów i więcej zakazów pracy niż w Niemczech. Uchwalono sześć ustaw kompensacyjnych, wiele uczyniliśmy też dla ofiar wojny. Ale zgadzam się, że mimo wszystko wciąż istnieją braki w tym zakresie. Symboliczny jest chyba jednak fakt, że nasz rząd w pierwszych trzech tygodniach swojej pracy wybrał kwestię robotników przymusowych jako temat priorytetowy. Być może oznacza to szansę skorygowania zaniedbań wcześniejszych rządów. Ktoś w Europie mógłby zauważyć, że ten rząd szybko chce naprawić to, co poprzedni przespał.
- Pana rząd deklaruje, że nie opóźni przystąpienia do UE krajów Europy Środkowej. Niedawno pojawiły się jednak głosy, że Austria będzie się domagać utrzymania kontroli granicznych między Polską a krajami UE w pierwszych latach członkostwa. Czy to oznacza, że pana gabinet chce, aby Polska stała się członkiem drugiej kategorii?
- Wobec Polski na pewno nie będziemy stawiać jakichkolwiek bilateralnych warunków, gdyż nie widzimy żadnego problemu. Wśród państw kandydackich istnieje kilka wrażliwych tematów, dotyczących na przykład ustalenia okresów przejściowych na produkty przemysłowe. Jest to ważne zagadnienie, gdyż w przeciwnym razie silny konkurencyjny przemysł zachodni zasypie swoimi produktami rynek polski, czeski czy węgierski. Parlamenty i społeczeństwa niektórych państw kandydackich domagają się też okresów przejściowych w nabywaniu przez obcokrajowców nieruchomości. Przy dużej różnicy w dochodach ludzie szybko mogą odnieść wrażenie, że Niemcy czy obywatele innych dużych państw przyjadą i wykupią najlepsze domy i grunty. Niektórzy kandydaci już teraz życzą sobie bardzo długich okresów przejściowych. Doskonale to rozumiem, gdyż będąc po drugiej stronie, też bym takie stanowisko reprezentował.
Naszym problemem są natomiast ludzie codziennie dojeżdżający do pracy po austriackiej stronie granicy. Jesteśmy małym krajem, mamy 3 mln miejsc pracy, a w pobliżu naszych granic żyje
2 mln ludzi, którzy codziennie mogliby dojeżdżać do Austrii. Dlatego w odniesieniu do naszego rynku pracy będziemy starali się uzyskać okresy przejściowe lub przynajmniej stopniowo likwidowany system kwotowy. Jest to bardzo rozsądne rozwiązanie także dla państw kandydujących, gdyż pierwszymi, którzy opuściliby swój kraj, byliby ludzie wykształceni. Możemy czekać z rozszerzeniem unii do momentu, gdy będziemy mogli całkowicie otworzyć nasze rynki pracy, ale sądzę, że mądrzej będzie szybciej ten proces przeprowadzić, a w dziedzinach wrażliwych - takich jak rynek nieruchomości, produktów przemysłowych czy pracy - zastosować okresy przejściowe. Austria na pewno nie będzie głównym problemem Polski, nie zagrodzi jej drogi do unii. Z Niemcami czy innymi państwami Polska będzie musiała prowadzić poważniejsze dyskusje.
- Wedle Eurobarometru, Austriacy są najbardziej niechętni przystąpieniu Polski do UE. Dlaczego tak się dzieje, skoro - jak powiedział Günter Verheugen - Austria należy do krajów, które najbardziej skorzystają na rozszerzeniu, a najwięcej stracą, jeśli do niego nie dojdzie?
- Taką samą opinię wyrażałem długo przedtem, nim Günter Verheugen został komisarzem. Zwykli ludzie są jednak sceptyczni, bo często obiecywano im coś, z czego się nie wywiązywano. Najpierw musimy więc przygotować odpowiedzi na kilka drażliwych pytań. Używanie niefortunnego określenia Osterweiterung, oznaczającego rozszerzenie na Wschód, sprawia, że niektórzy ludzie myślą, iż chodzi o włączenie także państw byłego Związku Radzieckiego. Ja mówię o rozszerzeniu unii o państwa sąsiednie, mając na myśli w szerokim tego słowa znaczeniu także Polskę. Wówczas okazuje się, że Austriacy natychmiast to popierają i notowania są o 10-15 proc. wyższe.
- Czy uważa pan, że data 1 stycznia 2003 r. jest realna jako termin wstąpienia Polski do UE?
- To bardzo ambitny termin, gdyż do tego czasu musiałyby zostać zakończone nie tylko negocjacje, ale i proces ratyfikacyjny w szesnastu parlamentach. Osobiście nie koncentrowałbym się na terminach, ale na negocjacjach dotyczących bardzo ważnych kwestii.
Więcej możesz przeczytać w 10/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.