Zarówno kampania urzędującego prezydenta, jak i przewodniczącego AWS oparte zostały na dychotomii "lewica-prawica"
"To nie jest prawica"
Paweł Hertz
Śledząc debaty rozgryzające wynik wyborów prezydenckich, uświadomiłem sobie, jak wiele szumu i w efekcie mylących przesłanek dostarcza elektom i elektorom uparte używanie określenia, które powinno porządkować ład polityki. Szkoda miejsca na opowieść, od kiedy i po co użyto kiedyś określenia "prawica" i "lewica", bo o tym uczą się studenci pierwszego roku politologii. Jest natomiast coraz bardziej palącą potrzebą powszechne rozumienie, o czym mówimy, gdy się nimi posiłkujemy.
Zarówno kampania urzędującego prezydenta, jak i przewodniczącego AWS oparte zostały na dychotomii "lewica-prawica". Nie da się tego zakwestionować w odniesieniu do kandydata operującego hasłem "Polska - dom wszystkich", gdyż zarówno w powszechnym odczuciu, jak i w logistyce jego kampania była oparta na wsparciu jednego jedynie obozu - SLD. Wyniki wyborów sugerowałyby więc, że preferencje polskiego społeczeństwa poszły w lewo. Czy jest tak w rzeczywistości? Odsuwam na bok obserwacje wskazujące na personalny par excellence charakter tych wyborów (a więc nie muszących odzwierciedlać nastrojów wobec partii), a także wątek wyboru negatywnego, który tłumaczy popularność Andrzeja Olechowskiego, będącego zarazem nie-Kwaśniewskim i nie-Krzaklewskim. Na bok wreszcie odkładam stosunek do historii PRL i RP, zasługujący na studium innej natury. Wywodzę moją refleksję wyłącznie z faktu, że potencjalni wyborcy Mariana Krzaklewskiego - zgodnie z intencją jego sztabu wyborczego - mieli uwierzyć, że to on reprezentuje polską prawicowość. Służyć temu miały liczne zabiegi nie tylko retoryczne, opisujące kandydata wraz z zestawem postulatów i obietnic kojarzonych powszechnie z prawicą. Dwa z nich wybito na czoło, a mianowicie wzięte z prawicowo-konserwatywnej klasyki prawo do własności indywidualnej (uwłaszczenie powszechne) oraz szacunek dla religii i dla życia rodzinnego.
Niektóre niedoskonałości samej AWS (ujmijmy to jak najdelikatniej) i pewne mankamenty osobowościowe kandydata (tu również spuszczamy zasłonę miłosierdzia) nie tłumaczą - moim zdaniem - w dostateczny sposób jego klęski. Używam słowa "klęska" w ślad za cytowanym wcześniej Hertzem, który w opisie prezydenckich wyników uznał, że jedynie to słowo odpowiada rzeczywistości, właśnie w przeciwieństwie do słowa "prawica", które zdaniem Hertza, do rzeczywistości nie przystaje. Hertz uważa, że polityczne zaplecze Krzaklewskiego (więc i on sam) po prostu nie było prawicowe.
Z hertzowskiej gry słów wywodzę wniosek, z którym się zgadzam, że klęska Krzaklewskiego bynajmniej nie była przegraną prawicy - a jedynie AWS i samego Mariana Krzaklewskiego. Ergo - że ani kandydat, ani jego obóz polityczny jako całość wcale nie są prawicą, choć taki sobie szyld na drzwiach wywiesili. Bądźmy ściśli: prawica przegrała wybory, bo nie była w stanie wyłonić prawicowego kandydata. I dodajmy szybko na marginesie, że ta klęska nie była podyktowana wystawieniem wielu kandydatów prawicowych w miejsce jednego wspólnego. Po prostu partie w ogóle nie wystawiły prawicowego kandydata. W puste pole wszedł Andrzej Olechowski, ale w opinii wielu obserwatorów zagospodarowywał on elektorat "pozapartyjny", czyli niechętny partiom (albo taki, który nie znalazł "porządnej" partii prawicowej). Niestety, pogłębione dane statystyczne komplikują i tak już niejasny obraz. Okazuje się bowiem, że w elektoracie Olechowskiego "niepartyjny" elektorat wraz z tymi, którzy nie uczestniczyli w wyborach z 1997 r., stanowił zaledwie 11 proc. ogółu oddanych na niego głosów, a w wypadku Kwaśniewskiego ten sam elektorat liczył sobie aż 47 proc.
Bądź mądry i pisz wiersze. Zwłaszcza gdy się sądzi, że - na Boga - przecież prawicowo nastawieni bezpartyjni obywatele nie głosowali na urzędującego prezydenta, któremu SLD wniosło w wianie 35 proc. głosów, AWS - 6 proc., UW - 5 proc., PSL i UP po 3 proc., a ROP - 1 proc.
Paweł Hertz
Śledząc debaty rozgryzające wynik wyborów prezydenckich, uświadomiłem sobie, jak wiele szumu i w efekcie mylących przesłanek dostarcza elektom i elektorom uparte używanie określenia, które powinno porządkować ład polityki. Szkoda miejsca na opowieść, od kiedy i po co użyto kiedyś określenia "prawica" i "lewica", bo o tym uczą się studenci pierwszego roku politologii. Jest natomiast coraz bardziej palącą potrzebą powszechne rozumienie, o czym mówimy, gdy się nimi posiłkujemy.
Zarówno kampania urzędującego prezydenta, jak i przewodniczącego AWS oparte zostały na dychotomii "lewica-prawica". Nie da się tego zakwestionować w odniesieniu do kandydata operującego hasłem "Polska - dom wszystkich", gdyż zarówno w powszechnym odczuciu, jak i w logistyce jego kampania była oparta na wsparciu jednego jedynie obozu - SLD. Wyniki wyborów sugerowałyby więc, że preferencje polskiego społeczeństwa poszły w lewo. Czy jest tak w rzeczywistości? Odsuwam na bok obserwacje wskazujące na personalny par excellence charakter tych wyborów (a więc nie muszących odzwierciedlać nastrojów wobec partii), a także wątek wyboru negatywnego, który tłumaczy popularność Andrzeja Olechowskiego, będącego zarazem nie-Kwaśniewskim i nie-Krzaklewskim. Na bok wreszcie odkładam stosunek do historii PRL i RP, zasługujący na studium innej natury. Wywodzę moją refleksję wyłącznie z faktu, że potencjalni wyborcy Mariana Krzaklewskiego - zgodnie z intencją jego sztabu wyborczego - mieli uwierzyć, że to on reprezentuje polską prawicowość. Służyć temu miały liczne zabiegi nie tylko retoryczne, opisujące kandydata wraz z zestawem postulatów i obietnic kojarzonych powszechnie z prawicą. Dwa z nich wybito na czoło, a mianowicie wzięte z prawicowo-konserwatywnej klasyki prawo do własności indywidualnej (uwłaszczenie powszechne) oraz szacunek dla religii i dla życia rodzinnego.
Niektóre niedoskonałości samej AWS (ujmijmy to jak najdelikatniej) i pewne mankamenty osobowościowe kandydata (tu również spuszczamy zasłonę miłosierdzia) nie tłumaczą - moim zdaniem - w dostateczny sposób jego klęski. Używam słowa "klęska" w ślad za cytowanym wcześniej Hertzem, który w opisie prezydenckich wyników uznał, że jedynie to słowo odpowiada rzeczywistości, właśnie w przeciwieństwie do słowa "prawica", które zdaniem Hertza, do rzeczywistości nie przystaje. Hertz uważa, że polityczne zaplecze Krzaklewskiego (więc i on sam) po prostu nie było prawicowe.
Z hertzowskiej gry słów wywodzę wniosek, z którym się zgadzam, że klęska Krzaklewskiego bynajmniej nie była przegraną prawicy - a jedynie AWS i samego Mariana Krzaklewskiego. Ergo - że ani kandydat, ani jego obóz polityczny jako całość wcale nie są prawicą, choć taki sobie szyld na drzwiach wywiesili. Bądźmy ściśli: prawica przegrała wybory, bo nie była w stanie wyłonić prawicowego kandydata. I dodajmy szybko na marginesie, że ta klęska nie była podyktowana wystawieniem wielu kandydatów prawicowych w miejsce jednego wspólnego. Po prostu partie w ogóle nie wystawiły prawicowego kandydata. W puste pole wszedł Andrzej Olechowski, ale w opinii wielu obserwatorów zagospodarowywał on elektorat "pozapartyjny", czyli niechętny partiom (albo taki, który nie znalazł "porządnej" partii prawicowej). Niestety, pogłębione dane statystyczne komplikują i tak już niejasny obraz. Okazuje się bowiem, że w elektoracie Olechowskiego "niepartyjny" elektorat wraz z tymi, którzy nie uczestniczyli w wyborach z 1997 r., stanowił zaledwie 11 proc. ogółu oddanych na niego głosów, a w wypadku Kwaśniewskiego ten sam elektorat liczył sobie aż 47 proc.
Bądź mądry i pisz wiersze. Zwłaszcza gdy się sądzi, że - na Boga - przecież prawicowo nastawieni bezpartyjni obywatele nie głosowali na urzędującego prezydenta, któremu SLD wniosło w wianie 35 proc. głosów, AWS - 6 proc., UW - 5 proc., PSL i UP po 3 proc., a ROP - 1 proc.
Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.