Jednoręki bokser

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polska gospodarka nie jest - jak uważa Michał Zieliński ("Stan przedzawałowy", nr 44) - gospodarką boomu konsumpcyjnego, napędzanego ekspansywną polityką makroekonomiczną.
Przeciwnie, wzrost PKB o 5 proc. rocznie dokonuje się w warunkach szybszego wzrostu inwestycji niż konsumpcji. W tym roku zaś eksport rośnie szybciej niż inwestycje. Wydajność pracy zwiększa się jeszcze szybciej, zwłaszcza w przemyśle przetwórczym.
Tym, co niepokoi Michała Zielińskiego, mnie i prawie wszystkich innych, jest duży deficyt bilansu płatniczego na rachunku bieżącym. Ale akurat od marca tego roku sytuacja się ustabilizowała i na koniec roku 2000 deficyt może być niższy niż w końcówce roku ubiegłego, choć trzeba przyznać, że jest to stabilizacja na zbyt wysokim poziomie (około 7,5 proc. PKB). Przy obecnych trendach jakiekolwiek poważniejsze zagrożenia nie pojawią się wcześniej niż w drugiej połowie przyszłego roku (jeśli nie bierze się pod uwagę na przykład naftowej katastrofy).
Niepokoi wysokie i rosnące bezrobocie, ale ono akurat nie jest kryzysogenne. Zmniejszeniu zatrudnienia o 5 proc. w przemyśle przetwórczym towarzyszy wzrost produkcji o 10 proc. i wzrost wydajności pracy o 15 proc. Paradoksalnie, te relacje nie osłabiają bilansu płatności bieżących, lecz je wzmacniają, gdyż poprawiają opłacalność produkcji, w tym produkcji eksportowej. Przychodzi mi na myśl słowo aberracja, gdy słyszę wiceprezesa GUS, mówiącego, że Polska potrzebuje dziesięcioprocentowego wzrostu gospodarczego w skali roku, aby zmniejszyć bezrobocie o procent.
Ale to politycy zafundowali nam gospodarkę, która ugina się pod ciężarem przywilejów pracowniczych, nie do udźwignięcia dla przeciętnej firmy. Dlatego wzrasta bezrobocie i będzie się zwiększać dopóty, dopóki nie nastąpi otrzeźwienie. Jeśli chodzi o diagnozę, zgadzam się z Michałem Zielińskim; jestem tylko bardziej pesymistycznie nastawiony co do tego, czy i kiedy zwalniani podziękują politykom. Przyswajanie friedmanowskiej prawdy, że nie ma nic za darmo, trwało w napędzanych Keynesem gospodarkach zachodnich ponad 20 lat.
Niepokoi też inflacja, na którą - ponieważ nie ma polityki fiskalnej - reaguje tylko polityka monetarna. Inflacja ma swoje przyczyny zewnętrzne, ale często i wewnętrzne. Znowu polityczne: ochrona rynku rolnego i będąca jej następstwem inflacja cen żywności to konsekwencje przymilania się AWS elektoratowi wiejskiemu (z niewielkim zresztą wyborczym skutkiem). W gospodarce otwartej nieurodzaj odbija się na rachunku bieżącym, a nie na cenach. Jak widać, jeśli chodzi o płody rolne i przetworzoną żywność nie jesteśmy gospodarką otwartą.
Najsłabszym elementem polityki gospodarczej jest polityka fiskalna. Przeżywamy już dziesiąty rok deficytu budżetowego, którego skala prawie się nie zmienia od 1993 r. W tym roku i w następnym nie będzie lepiej. I nie należy oczekiwać, że przedterminowe wybory przyczynią się do sensownego ograniczenia deficytu budżetowego.
A przecież eliminacja deficytu budżetowego jest potrzebna nie tylko w celu zmniejszenia zagrożenia kryzysem bilansu płatniczego. W wydatkach budżetowych musimy zrobić miejsce dla nowych lub zwiększonych obciążeń w nadchodzących latach.
No dobrze, mógłby się zirytować Michał Zieliński, grozi nam kryzys czy nie grozi? Grozi, oczywiście. Sam o tym pisałem już jesienią 1997 r. Każda gospodarka, nawet szybko rosnąca, z dużymi inwestycjami zagranicznymi, ciesząca się zaufaniem rynków finansowych, kiedyś może przekroczyć poziom alarmowy deficytu. Wtedy trzeba zastosować ostre restrykcje makroekonomiczne na krótką metę i - rozluźniające obręcz regulacji - posunięcia propodażowe w dłuższej perspektywie. Tymczasem nasza polityka makroekonomiczna jest jak bokser, który walczy tylko jedną ręką (monetarną), a i tak przypomina to machanie na oślep, z przypadkowymi skutkami. Dopiero od niedawna zyskała ona na jednoznaczności. A na razie zamiast działań propodażowych mamy od wielu lat rosnące przeregulowanie gospodarki, czyli działania antypodażowe. Dlatego kryzysu nie można wykluczyć z rozważań o przyszłości.
Wreszcie dla kogoś, kto interesuje się nie tylko makroekonomią, jest sprawą interesującą, dlaczego tyle mówi się i pisze o kryzysie właśnie teraz. W końcu rok temu deficyt na rachunku bieżącym był nieco wyższy, a eksport spadał, zamiast - jak teraz - rosnąć. Jeden z mentorów-ekonomistów, którzy uformowali moje widzenie gospodarki, Herbert Giersch z Kilonii, zwykł mawiać, że kiedy wzrasta poczucie niepewności, kiedy ludzie nie są pewni swojej oceny sytuacji bieżącej i mają kłopoty z przewidywaniem tego, co niesie przyszłość, wtedy mówią o kryzysie. Wydaje mi się, że ta ocena ma zastosowanie do sytuacji w końcu roku 2000. Środowisko zewnętrzne polskiej gospodarki charakteryzuje się zwiększoną niepewnością (wzrost cen ropy; niepewność co do tempa wzrostu gospodarczego u naszych głównych partnerów handlowych), środowisko wewnętrzne jest jeszcze bardziej niejasne, zarówno ekonomicznie, jak i politycznie. A to właśnie polityka stanowi podglebie naszych ekonomicznych problemów.

Więcej możesz przeczytać w 46/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.