Wydawnictwo Znak już tydzień po pojawieniu się tej książki na rynku planuje dodruk.
Rozliczne telefony do warszawskiego Radia dla Ciebie, które nadawało ją czytaną w odcinkach przez syna autora, spowodowały, że czytana jest po raz drugi. Roman Polański wybierał właśnie w Warszawie miejsca do kręcenia filmu na podstawie tych wspomnień; scenariusz napisał wybitny dramatopisarz Ronald Harwood. Sukces "Pianisty" Władysława Szpilmana - opowieści, która wcześniej trafiła na światowe listy bestsellerów, zdobywając tytuł Książki Roku 1999 w kategorii literatury faktu, przyznawany przez "Los Angeles Times" - objawił się w końcu w Polsce, miejscu powstania i akcji książki.
Dlaczego właśnie "Pianista"? Tyle już przecież ukazało się wspomnień o wojnie, o getcie, o Holocauście. Wydawałoby się, że odczuwamy przesyt tą tematyką. Co sprawia, że książka ta ma inny odbiór i że sam Polański postanowił przenieść ją na ekran? Przede wszystkim osoba autora. Zmarły w lipcu w wieku 89 lat Władysław Szpilman był znakomitym pianistą, znanym już przed wojną, autorem popularnych szlagierów i muzyki filmowej. Przez większość życia związany był z Polskim Radiem - mówił o sobie, że jest patriotą radia. Nic więc dziwnego, że instytucja ta włączyła akcję promocyjną "Pianisty" do obchodów 75. rocznicy swego istnienia, organizując koncert piosenek Szpilmana i wydając pięciopłytowy album poświęcony jego muzycznej działalności. Są tam piosenki, o których jakości Wojciech Kilar mówi: "Szpilman to nasz Cole Porter, Gershwin i McCartney razem wzięci". Ale to tylko jedna z płyt - na pozostałych znajdują się nagrania solowe artysty (w tym jego "Concertino na fortepian i orkiestrę"), utwory grane w duecie ze słynnym skrzypkiem Bronisławem Gimplem oraz z założonym przezeń wspaniałym Kwintetem Warszawskim, z którym objechał prawie cały świat (część tych nagrań znajduje się też na płycie dołączonej do książki przez wydawnictwo Znak). W albumie są też piosenki dla dzieci, powstałe w latach 60. do tekstów najwybitniejszych polskich poetów. "Lubiłem je pisać, bo musiały mieć zwięzłą formę i przejrzystą harmonię" - powiedział o nich kompozytor.
W tej właśnie wypowiedzi ujawnia się cecha, która sprawiła, że "Pianista" jest tak wstrząsający. Szpilman jako wspaniały muzyk i radiowiec miał intuicyjne poczucie chwili, wiedział, co kiedy powiedzieć i kiedy zamilknąć. Jego książka nie zawiera jednego zbędnego słowa, prawie nie ma w niej przymiotników, jest przede wszystkim zwięzły i ścisły opis, który sprawia, że autorowi się wierzy. A czasem trzeba wierzyć w rzeczy nieprawdopodobne. Szpilman spisał wspomnienia zaraz po wojnie, jeszcze na świeżo, stąd tyle szczegółów, które dziś zaskakują i porażają, na przykład śmierć chłopczyka wślizgującego się z powrotem do getta (Szpilman próbował go wciągnąć do środka, a po drugiej stronie muru katowali go Niemcy), rywalizacja elegantek z getta, wychodzących z restauracji prosto na zwłoki kobiety (jedna wpada w szok, druga macha banknotem, który postanowiła przeznaczyć na godny pochówek ciała), czy wracająca z robót kolumna skatowanych Żydów, którym esesman sadysta każe jeszcze śpiewać, dodając, że zostali pobici, ponieważ jest Nowy Rok. Ofiary zaintonowały... polską pieśń żołnierską "Hej, strzelcy wraz", a działo się to w mieście, w którym od paru już lat przejawy polskiego patriotyzmu karane były śmiercią. Szpilman widział też drogę Janusza Korczaka z dziećmi na Umschlagplatz i choć trudno uwierzyć, że naprawdę pierwszy w tym pochodzie szedł chłopiec grający na skrzypcach, wiemy, iż autor wspomnień mówi prawdę.
W getcie Szpilman poznał wszystkie rodzaje egzystencji - występował jako pianista w wytwornych lokalach dla kolaborantów, zarabiając na całą rodzinę (i tak niedługo potem wywiezioną na śmierć), a w drodze do domu potykał się o trupy, których nikt nie chował, i oglądał takie sceny jak ta: nędzarz wyrywa kobiecinie garnek niesionej dla rodziny zupy, w szamotaninie zupa się wylewa, a napastnik rzuca się na ziemię i chłepcze jej resztki. Niewiele było dotychczas podobnych opisów w literaturze faktu.
Nie było też opisu życia, jakie przyszło wieść niedobitkom powstania warszawskiego, próbującym przetrwać w ruinach miasta aż do jego wyzwolenia. Szpilman, który zdołał opuścić getto przed jego likwidacją i uratował się dzięki pomocy przyjaciół, po powstaniu spędził samotnie ponad sto dni w mieście widmie. Opowieść o sposobach, jakich się imał, by przeżyć i nie popaść w obłęd, to prawdziwa lekcja w szkole przetrwania.
W wypalonych ruinach Warszawy Szpilman spotkał Niemca, który - choć wystąpił w książce epizodycznie - stał się jej drugim bohaterem. Wilm Hosenfeld, oficer Wehrmachtu, z wykształcenia nauczyciel, uratował Szpilmana od głodowej śmierci, przynosząc mu jedzenie i ciepły płaszcz. Figura "dobrego Niemca" - jeśli już się pojawiała w literaturze wojennej czasu PRL (na przykład w "Niemcach" Kruczkowskiego) - dziwnie przypominała przyszłego enerdowca. W światowej literaturze o "dobrych Niemcach" czytało się rzadziej, dopiero niedawno powstało zapotrzebowanie na tego typu postaci. Oskar Schindler, ratujący Żydów, by ich zatrudniać, był typem gracza. Hosenfeld był po prostu prawym człowiekiem. "Na takiego bohatera czekaliśmy" - powtarzali recenzenci książki.
Wymiaru bliskiego greckiej tragedii nadała spotkaniu w ruinach Warszawy okoliczność, że choć Szpilman - przewidując, iż los ich obu może się odwrócić - wyraził wolę pomocy swemu wybawcy w nieznanej przyszłości, nie udało mu się Hosenfelda uratować: zginął w sowieckim obozie jenieckim w roku 1952. Fakt, że po latach Szpilman nawiązał kontakt z rodziną Hosenfelda, a fragment pamiętników oficera mógł dołączyć do nowego wydania swych wspomnień, graniczy z cudem. To jednak zaledwie o jeden cud więcej w życiorysie Szpilmana.
Pisarz Wolf Biermann, który ma swój udział w niemieckim wydaniu "Pianisty", w posłowiu pisze o spotkaniu Szpilmana z Hosenfeldem: "Brzmi to jak bajeczka z Hollywood". Fakt, że w pierwszej swej powojennej audycji Szpilman zagrał ten sam "Nokturn cis-moll" Chopina, który grał w warszawskim studiu chwilę przed zniszczeniem nadajnika Polskiego Radia we wrześniu 1939 r., Biermann komentuje podobnie: "Brzmi to jak kiczowaty scenariusz filmowy". Te dwa zdarzenia mają być osią filmu Polańskiego, by podkreślić, iż bohater wspomnień ocalał właśnie dzięki muzyce. Zważywszy na nazwisko reżysera, który zresztą sam przeżył getto (krakowskie), można sądzić, że kiczu raczej nie będzie.
Dlaczego właśnie "Pianista"? Tyle już przecież ukazało się wspomnień o wojnie, o getcie, o Holocauście. Wydawałoby się, że odczuwamy przesyt tą tematyką. Co sprawia, że książka ta ma inny odbiór i że sam Polański postanowił przenieść ją na ekran? Przede wszystkim osoba autora. Zmarły w lipcu w wieku 89 lat Władysław Szpilman był znakomitym pianistą, znanym już przed wojną, autorem popularnych szlagierów i muzyki filmowej. Przez większość życia związany był z Polskim Radiem - mówił o sobie, że jest patriotą radia. Nic więc dziwnego, że instytucja ta włączyła akcję promocyjną "Pianisty" do obchodów 75. rocznicy swego istnienia, organizując koncert piosenek Szpilmana i wydając pięciopłytowy album poświęcony jego muzycznej działalności. Są tam piosenki, o których jakości Wojciech Kilar mówi: "Szpilman to nasz Cole Porter, Gershwin i McCartney razem wzięci". Ale to tylko jedna z płyt - na pozostałych znajdują się nagrania solowe artysty (w tym jego "Concertino na fortepian i orkiestrę"), utwory grane w duecie ze słynnym skrzypkiem Bronisławem Gimplem oraz z założonym przezeń wspaniałym Kwintetem Warszawskim, z którym objechał prawie cały świat (część tych nagrań znajduje się też na płycie dołączonej do książki przez wydawnictwo Znak). W albumie są też piosenki dla dzieci, powstałe w latach 60. do tekstów najwybitniejszych polskich poetów. "Lubiłem je pisać, bo musiały mieć zwięzłą formę i przejrzystą harmonię" - powiedział o nich kompozytor.
W tej właśnie wypowiedzi ujawnia się cecha, która sprawiła, że "Pianista" jest tak wstrząsający. Szpilman jako wspaniały muzyk i radiowiec miał intuicyjne poczucie chwili, wiedział, co kiedy powiedzieć i kiedy zamilknąć. Jego książka nie zawiera jednego zbędnego słowa, prawie nie ma w niej przymiotników, jest przede wszystkim zwięzły i ścisły opis, który sprawia, że autorowi się wierzy. A czasem trzeba wierzyć w rzeczy nieprawdopodobne. Szpilman spisał wspomnienia zaraz po wojnie, jeszcze na świeżo, stąd tyle szczegółów, które dziś zaskakują i porażają, na przykład śmierć chłopczyka wślizgującego się z powrotem do getta (Szpilman próbował go wciągnąć do środka, a po drugiej stronie muru katowali go Niemcy), rywalizacja elegantek z getta, wychodzących z restauracji prosto na zwłoki kobiety (jedna wpada w szok, druga macha banknotem, który postanowiła przeznaczyć na godny pochówek ciała), czy wracająca z robót kolumna skatowanych Żydów, którym esesman sadysta każe jeszcze śpiewać, dodając, że zostali pobici, ponieważ jest Nowy Rok. Ofiary zaintonowały... polską pieśń żołnierską "Hej, strzelcy wraz", a działo się to w mieście, w którym od paru już lat przejawy polskiego patriotyzmu karane były śmiercią. Szpilman widział też drogę Janusza Korczaka z dziećmi na Umschlagplatz i choć trudno uwierzyć, że naprawdę pierwszy w tym pochodzie szedł chłopiec grający na skrzypcach, wiemy, iż autor wspomnień mówi prawdę.
W getcie Szpilman poznał wszystkie rodzaje egzystencji - występował jako pianista w wytwornych lokalach dla kolaborantów, zarabiając na całą rodzinę (i tak niedługo potem wywiezioną na śmierć), a w drodze do domu potykał się o trupy, których nikt nie chował, i oglądał takie sceny jak ta: nędzarz wyrywa kobiecinie garnek niesionej dla rodziny zupy, w szamotaninie zupa się wylewa, a napastnik rzuca się na ziemię i chłepcze jej resztki. Niewiele było dotychczas podobnych opisów w literaturze faktu.
Nie było też opisu życia, jakie przyszło wieść niedobitkom powstania warszawskiego, próbującym przetrwać w ruinach miasta aż do jego wyzwolenia. Szpilman, który zdołał opuścić getto przed jego likwidacją i uratował się dzięki pomocy przyjaciół, po powstaniu spędził samotnie ponad sto dni w mieście widmie. Opowieść o sposobach, jakich się imał, by przeżyć i nie popaść w obłęd, to prawdziwa lekcja w szkole przetrwania.
W wypalonych ruinach Warszawy Szpilman spotkał Niemca, który - choć wystąpił w książce epizodycznie - stał się jej drugim bohaterem. Wilm Hosenfeld, oficer Wehrmachtu, z wykształcenia nauczyciel, uratował Szpilmana od głodowej śmierci, przynosząc mu jedzenie i ciepły płaszcz. Figura "dobrego Niemca" - jeśli już się pojawiała w literaturze wojennej czasu PRL (na przykład w "Niemcach" Kruczkowskiego) - dziwnie przypominała przyszłego enerdowca. W światowej literaturze o "dobrych Niemcach" czytało się rzadziej, dopiero niedawno powstało zapotrzebowanie na tego typu postaci. Oskar Schindler, ratujący Żydów, by ich zatrudniać, był typem gracza. Hosenfeld był po prostu prawym człowiekiem. "Na takiego bohatera czekaliśmy" - powtarzali recenzenci książki.
Wymiaru bliskiego greckiej tragedii nadała spotkaniu w ruinach Warszawy okoliczność, że choć Szpilman - przewidując, iż los ich obu może się odwrócić - wyraził wolę pomocy swemu wybawcy w nieznanej przyszłości, nie udało mu się Hosenfelda uratować: zginął w sowieckim obozie jenieckim w roku 1952. Fakt, że po latach Szpilman nawiązał kontakt z rodziną Hosenfelda, a fragment pamiętników oficera mógł dołączyć do nowego wydania swych wspomnień, graniczy z cudem. To jednak zaledwie o jeden cud więcej w życiorysie Szpilmana.
Pisarz Wolf Biermann, który ma swój udział w niemieckim wydaniu "Pianisty", w posłowiu pisze o spotkaniu Szpilmana z Hosenfeldem: "Brzmi to jak bajeczka z Hollywood". Fakt, że w pierwszej swej powojennej audycji Szpilman zagrał ten sam "Nokturn cis-moll" Chopina, który grał w warszawskim studiu chwilę przed zniszczeniem nadajnika Polskiego Radia we wrześniu 1939 r., Biermann komentuje podobnie: "Brzmi to jak kiczowaty scenariusz filmowy". Te dwa zdarzenia mają być osią filmu Polańskiego, by podkreślić, iż bohater wspomnień ocalał właśnie dzięki muzyce. Zważywszy na nazwisko reżysera, który zresztą sam przeżył getto (krakowskie), można sądzić, że kiczu raczej nie będzie.
Więcej możesz przeczytać w 46/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.