Jeszcze w lipcu 1980 r. prasa donosiła o "przekroczeniu o 110 proc. planu produkcji proszku 'Ixi'", a załoga pewnej kopalni, która miesiąc później odznaczyła się niezwykłą wojowniczością wobec władzy, deklarowała oficjalnie na łamach: "Przy Was, Towarzyszu Gierek, i przy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej stać będziemy niezłomnie, tak jak niewzruszenie trwać będziemy przy nieśmiertelnej idei socjalizmu".
Jeszcze pod koniec lipca 1980 r. nazwisko "towarzysza Gierka" pojawiło się na pierwszej stronie "Trybuny Ludu" trzykrotnie, zawsze w kontekście niezwykle krzepiących wieści. A to I sekretarz przecinał wstęgę w nowej szkole im. Nowotki, a to wylewnie powitany został przez "dumne ze swej pozycji zawodowej i życiowej milicjantki", a to doradzał rolnikom, "jak pomnażać plony dla dobra rozkwitającej ojczyzny".
Później wiadomo: pewien elektryk przeskoczył przez płot Stoczni im. Lenina, niemal w całym kraju wystąpiły "przerwy w pracy" i wybuchnął Sierpień ’80. Na oczach większości zdumionego chyba jeszcze wtedy społeczeństwa i wielu analityków zachodnich pękła mydlana bańka "dziesiątej potęgi gospodarczej świata". Nie przeszkodziło to wszakże komentatorowi naczelnego organu PZPR surowo zganić "siewców anarchii i defetyzmu, którzy nie wiedzą, co znaczy patriotyzm i jak negatywnie ich destrukcyjne slogany oraz poczynania mogą wpłynąć na obraz Polski Ludowej na arenie międzynarodowej".
Nieco ponad 20 lat później tygodnik "Wprost" wylał kubeł zimnej wody na łeb "gospodarczego tygrysa Europy Środkowej", wyliczając: wysoka inflacja, wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących, spadające wpływy z VAT i akcyzy, rosnące bezrobocie i słabnący złoty, bessa na giełdzie, malejące wpływy z prywatyzacji. Jednocześnie zadaliśmy w okładkowym tekście "Stan przedzawałowy" pytanie wprost: czy nie są to symptomy narastającego, bardzo poważnego kryzysu finansowego? W odpowiedzi zawrzało. Że nieodpowiedzialnie "straszymy zachodnich inwestorów, co może zagrozić naszym interesom", że to jeszcze nie jest "sytuacja przedkryzysowa", a co najwyżej "stan nierównowagi ekonomicznej", że wyrażamy "samospełniające się przepowiednie" itd., itp. Nieważne są w tym momencie nazwiska polemistów, choć przyznam, że podziwiam szpagat, jaki na antenie radiowej "Trójki" wykonał prof. Marek Belka, z jednej strony chcąc ofiarować świeczkę prezydentowi i jego politycznemu zapleczu, a z drugiej - usiłując zachować ogarek dla swej reptacji ekonomisty, który nie może ignorować faktów.
Mimo że trudno o proste analogie pomiędzy wspomnianą końcówką PRL - kiedy ludzie dowiadywali się z "Trybuny Ludu", że wciąż "Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej", po czym często używali jej jako papieru toaletowego z powodu braku takowego w wersji zrolowanej i bardziej przyjaznej pośladkom - a statusem i rolą mediów w III RP, trudno się oprzeć wrażeniu, że pojęcie "wolnej prasy" to termin jeszcze dość abstrakcyjny dla wielu postaci publicznych. Bo czyż zadaniem i wręcz obowiązkiem wolnej prasy nie jest pełnienie funkcji swego rodzaju stacji wczesnego ostrzegania? Jakżeż nadto słaba musi być dziś Rzeczpospolita, jeśli owe rzekome "samospełniające się przepowiednie" w wydaniu najbardziej nawet opiniotwórczego z tygodników mogą wstrząsnąć fundamentami państwa?
Czyż mamy zatem nie pisać, że konsumenci w naszym kraju są oszukiwani na niewyobrażalną skalę przez handlowców (cover story tego numeru), bo urażeni tą konstatacją mogą się poczuć na przykład właściciele obecnych u nas zachodnich supermarketów, którzy w związku z tym zwiną interesy, pozbawiając wielu rodaków miejsc pracy? Czyż mamy nie pisać w tym numerze o przyczynach fatalnych notowań euro tylko dlatego, że zaszkodzić to może naszym prounijnym aspiracjom?
Rzecz jasna, możemy przymknąć oczy i zatkać nos. Przymknąć oczy na buty buble, które zwraca nam się po nieuwzględnieniu przez "rzeczoznawcę" reklamacji, gdyż "chodzono w nich po mokrej powierzchni". I zatkać nos w sytuacji, gdy euro definiuje się dziś jako "przejrzałe awokado: w środku duża twarda pestka, ale na zewnątrz już zbyt miękkie, z pierwszymi objawami rozkładu". Możemy, tylko jak wtedy pojmować słowo "wprost"?
Później wiadomo: pewien elektryk przeskoczył przez płot Stoczni im. Lenina, niemal w całym kraju wystąpiły "przerwy w pracy" i wybuchnął Sierpień ’80. Na oczach większości zdumionego chyba jeszcze wtedy społeczeństwa i wielu analityków zachodnich pękła mydlana bańka "dziesiątej potęgi gospodarczej świata". Nie przeszkodziło to wszakże komentatorowi naczelnego organu PZPR surowo zganić "siewców anarchii i defetyzmu, którzy nie wiedzą, co znaczy patriotyzm i jak negatywnie ich destrukcyjne slogany oraz poczynania mogą wpłynąć na obraz Polski Ludowej na arenie międzynarodowej".
Nieco ponad 20 lat później tygodnik "Wprost" wylał kubeł zimnej wody na łeb "gospodarczego tygrysa Europy Środkowej", wyliczając: wysoka inflacja, wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących, spadające wpływy z VAT i akcyzy, rosnące bezrobocie i słabnący złoty, bessa na giełdzie, malejące wpływy z prywatyzacji. Jednocześnie zadaliśmy w okładkowym tekście "Stan przedzawałowy" pytanie wprost: czy nie są to symptomy narastającego, bardzo poważnego kryzysu finansowego? W odpowiedzi zawrzało. Że nieodpowiedzialnie "straszymy zachodnich inwestorów, co może zagrozić naszym interesom", że to jeszcze nie jest "sytuacja przedkryzysowa", a co najwyżej "stan nierównowagi ekonomicznej", że wyrażamy "samospełniające się przepowiednie" itd., itp. Nieważne są w tym momencie nazwiska polemistów, choć przyznam, że podziwiam szpagat, jaki na antenie radiowej "Trójki" wykonał prof. Marek Belka, z jednej strony chcąc ofiarować świeczkę prezydentowi i jego politycznemu zapleczu, a z drugiej - usiłując zachować ogarek dla swej reptacji ekonomisty, który nie może ignorować faktów.
Mimo że trudno o proste analogie pomiędzy wspomnianą końcówką PRL - kiedy ludzie dowiadywali się z "Trybuny Ludu", że wciąż "Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej", po czym często używali jej jako papieru toaletowego z powodu braku takowego w wersji zrolowanej i bardziej przyjaznej pośladkom - a statusem i rolą mediów w III RP, trudno się oprzeć wrażeniu, że pojęcie "wolnej prasy" to termin jeszcze dość abstrakcyjny dla wielu postaci publicznych. Bo czyż zadaniem i wręcz obowiązkiem wolnej prasy nie jest pełnienie funkcji swego rodzaju stacji wczesnego ostrzegania? Jakżeż nadto słaba musi być dziś Rzeczpospolita, jeśli owe rzekome "samospełniające się przepowiednie" w wydaniu najbardziej nawet opiniotwórczego z tygodników mogą wstrząsnąć fundamentami państwa?
Czyż mamy zatem nie pisać, że konsumenci w naszym kraju są oszukiwani na niewyobrażalną skalę przez handlowców (cover story tego numeru), bo urażeni tą konstatacją mogą się poczuć na przykład właściciele obecnych u nas zachodnich supermarketów, którzy w związku z tym zwiną interesy, pozbawiając wielu rodaków miejsc pracy? Czyż mamy nie pisać w tym numerze o przyczynach fatalnych notowań euro tylko dlatego, że zaszkodzić to może naszym prounijnym aspiracjom?
Rzecz jasna, możemy przymknąć oczy i zatkać nos. Przymknąć oczy na buty buble, które zwraca nam się po nieuwzględnieniu przez "rzeczoznawcę" reklamacji, gdyż "chodzono w nich po mokrej powierzchni". I zatkać nos w sytuacji, gdy euro definiuje się dziś jako "przejrzałe awokado: w środku duża twarda pestka, ale na zewnątrz już zbyt miękkie, z pierwszymi objawami rozkładu". Możemy, tylko jak wtedy pojmować słowo "wprost"?
Więcej możesz przeczytać w 46/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.