Odchodzących polityków należy wysoko cenić
Polskim parlamentarzystom należy przyznać godziwą, na przykład dwunastomiesięczną, odprawę lub umożliwić im wcześniejsze przechodzenie na emeryturę. Nie martwiąc się nie spłaconymi pożyczkami poselskimi i mając czas na poszukanie sobie innej pracy, nie przedłużaliby na siłę kadencji. Tymczasem dla wielu polityków, szczególnie posłów, służba publiczna jest tylko epizodem. Przypadkowość i przemijalność karier w polityce sprawiają, że jedni działacze kurczowo trzymają się stołków, inni zaś większość czasu tracą na przygotowanie sobie miękkiego lądowania. Ani jedna, ani druga postawa nie służy państwu i wyborcom.
- Polityka jest niewdzięczną kochanką. Gdy odchodzi się ze stanowiska lub dobiega końca kadencja parlamentu, milknie telefon. Nagle okazuje się, że nikomu nie jesteśmy potrzebni - mówi były rzecznik rządu i były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Andrzej Zarębski, obecnie prywatny przedsiębiorca. - Najważniejsi politycy mają zapewniony byt, mniej znanym jest już trudniej. Po przegranych przez prawicę wyborach w 1993 r. wielu przeżywało autentyczne dramaty. Byli bezrobotni wojewodowie, ministrowie, posłowie - mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier, obecnie dyrektor w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. - W USA firmy zabiegają o byłych kongresmanów, bo to dodaje im splendoru. W Polsce to wstyd dla przedsiębiorstwa. Przyjęcie do pracy byłego polityka kojarzy się z kumoterstwem - zauważa Jacek Janiszewski, poseł AWS-SKL, były minister rolnictwa.
W Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii ten, kto dostał się na wyżyny partyjnego aparatu, zawsze znajdzie w nim jakieś zajęcie. Będzie przygotowywał analizy, syntezy bądź pracował nad sobą, aby w razie potrzeby wystartować w wyborach lub objąć państwowe stanowisko. W krajach z długim stażem demo-kratycznym o swoich ludzi dbają partie. Tworzą przeróżne fundacje (na przykład niemiecka fundacja CDU Konrada Adenauera), stowarzyszenia, biura analiz, które są przechowalnią dla ważnych polityków i dają im podstawy godziwej egzystencji.
W Polsce też są już takie biura. Ośrodek Studiów i Analiz Ignacego Paderewskiego należy do PPChD, choć na razie pracuje się w nim społecznie. Wygodną poczekalnią są też prywatne szkoły wyższe. Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe pomagało swoim ludziom przetrwać w Europejskim Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej. Zatrudnienie znaleźli tu między innymi Artur Balazs i Krzysztof Oksiuta.
- Tylko w Polsce, Czechach i na Węgrzech nie ma systemu świadczeń dla byłych parlamentarzystów - zwraca uwagę Paweł Łączkowski, poseł AWS-PPChD, przewodniczący Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. - Najlepszym rozwiązaniem byłaby możliwość wcześniejszej emerytury. Trudno po pięćdziesiątce wracać do zawodu, gdy wiele lat pracowało się w Sejmie - mówi Jan Krzysztof Bielecki.
Na razie tylko prezydent RP może liczyć na dożywotnie uposażenie. Wszelkie rozwiązania dotyczące parlamentarzystów, z których na ogół wywodzą się członkowie rządu, niszczone są w zarodku. Przedstawiciele narodu rezygnują z nich w obawie przed potępieniem opinii publicznej. Tak było z pomysłem specjalnego funduszu emerytalnego. - Pomógłby on byłym parlamentarzystom odnaleźć się w nowej sytuacji. W trakcie kadencji nie powinni bowiem załatwiać sobie posad w radach nadzorczych - uważa poseł Paweł Łączkowski.
- Od dziesięciu lat uczestniczę w życiu publicznym i wiem, że taka działalność przynosi profity, ale nie gwarantuje stałego zatrudnienia. Dlaczego mielibyśmy być w sytuacji uprzywilejowanej? - pyta Grzegorz Walendzik, poseł AWS-RS. Jerzy Wierchowicz, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Unii Wolności, zwraca uwagę, że posłowie, dla których praca w Sejmie jest zwieńczeniem kariery, nie boją się przegranej, bo mają dokąd odejść. Gorzej jest z młodymi działaczami. - W Polsce "Solidarność" odwróciła porządek rzeczy: zamiast piąć się po szczeblach kariery, młodzi ludzie szybko objęli wysokie stanowiska, a potem okazało się, że nie ma już przed nimi możliwości awansu - dodaje Andrzej Zarębski.
Wielu posłów przyznaje, że to partia powinna dbać o swoje kadry. - Wtedy będziemy oskarżani o to, że upychamy po radach i fundacjach nieudaczników - uważa Jerzy Wierchowicz. Ale to właśnie sympatycy Unii Wolności piastują stanowiska w fundacjach, na przykład Stefana Batorego czy Roberta Schumana. "Stare" partie (PSL, Stronnictwo Demokratyczne czy SLD jako następca PZPR) zarabiają na wynajmowaniu pomieszczeń biurowych w należących do nich lokalach. Najgorszym rozwiązaniem jest upartyjnianie państwa, a więc wpychanie "swoich" na państwowe posady - począwszy od listonoszy, a na członkach zarządów i rad nadzorczych skończywszy.
Publiczne radio i telewizja są na przykład od lat przystanią dla działaczy PSL i SLD. Gdy w 1998 r. Ryszard Miazek stracił posadę prezesa TVP, został rzecznikiem prasowym PSL, a na początku tego roku objął stanowisko prezesa zarządu publicznego radia. Rzecznikami ludowców byli też inni politycy, którzy nie weszli do Sejmu - Jacek Soska i Janusz Piechociński. Wiesława Ziółkowska, polityk Unii Pracy, która w 1997 r. nie dostała się do Sejmu, wróciła do wielkiej polityki dzięki temu, że Aleksander Kwaśniewski powołał ją do Rady Polityki Pieniężnej. Zbigniew Bujak - już jako członek UW - dzięki rekomendacji swojej partii został prezesem Głównego Urzędu Ceł.
Ryszard Bugaj, były przewodniczący UP, poświęcił się pracy w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Aleksander Małachowski, były poseł UP i wicemarszałek Sejmu, jest szefem PCK oraz felietonistą. Jacek Kozłowski z KLD, szef biura prasowego w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, jest dyrektorem biura public relations w Pekao SA. Edmund Krasowski, były poseł Porozumienia Centrum, został szefem oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Jacek Merkel, członek UW i były poseł KLD, prowadzi firmę Caravana, handlującą z krajami arabskimi.
Przeważa pogląd, że tylko poseł zawodowy może dobrze wykonywać pracę par-lamentarną. Mamy więc aż 414 zawodowych parlamentarzystów wśród 460 posłów i 76 wśród 100 senatorów. Poseł najczęściej otrzymuje urlop bezpłatny w swojej firmie i bez zgody prezydium Sejmu nie może być zwolniony przed upływem dwóch lat od zakończenia kadencji. Im mniejsza miejscowość, tym powroty są jednak trudniejsze. Były parlamentarzysta czy członek rządu jest często szykanowany, obśmiewany, a jak już nie można go wyrzucić, bo działa dwuletnia karencja, to likwiduje się jego miejsce pracy.
Na odchodzących z polityki działa też syndrom nagłego zubożenia. Dochody posłanki wracającej do zawodu nauczycielki z dnia na dzień spadają dziesięciokrotnie. Dlatego posłowie postępują czasami jak Henryk Goryszewski, wicepremier w rządzie Hanny Suchockiej. Gdy w 1997 r. po raz drugi został posłem, nie zrezygnował z prowadzenia kancelarii. W efekcie doszło do skandalu: Goryszewski, przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych, doradzał firmie Agros, jak uzyskać zwolnienie od podatku VAT.
- W Wielkiej Brytanii byli politycy są zatrudniani w charakterze door opener. Są cennym nabytkiem nie dlatego, że opracują strukturę finansową czy produkcyjną firmy, lecz ze względu na swoje kontakty - otwierają wszystkie drzwi - mówi Bielecki.
Z jego obserwacji wynika jednak, że o takie stanowiska jest coraz trudniej. Dostają je tylko najlepsi.
- Polityka jest niewdzięczną kochanką. Gdy odchodzi się ze stanowiska lub dobiega końca kadencja parlamentu, milknie telefon. Nagle okazuje się, że nikomu nie jesteśmy potrzebni - mówi były rzecznik rządu i były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Andrzej Zarębski, obecnie prywatny przedsiębiorca. - Najważniejsi politycy mają zapewniony byt, mniej znanym jest już trudniej. Po przegranych przez prawicę wyborach w 1993 r. wielu przeżywało autentyczne dramaty. Byli bezrobotni wojewodowie, ministrowie, posłowie - mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier, obecnie dyrektor w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. - W USA firmy zabiegają o byłych kongresmanów, bo to dodaje im splendoru. W Polsce to wstyd dla przedsiębiorstwa. Przyjęcie do pracy byłego polityka kojarzy się z kumoterstwem - zauważa Jacek Janiszewski, poseł AWS-SKL, były minister rolnictwa.
W Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii ten, kto dostał się na wyżyny partyjnego aparatu, zawsze znajdzie w nim jakieś zajęcie. Będzie przygotowywał analizy, syntezy bądź pracował nad sobą, aby w razie potrzeby wystartować w wyborach lub objąć państwowe stanowisko. W krajach z długim stażem demo-kratycznym o swoich ludzi dbają partie. Tworzą przeróżne fundacje (na przykład niemiecka fundacja CDU Konrada Adenauera), stowarzyszenia, biura analiz, które są przechowalnią dla ważnych polityków i dają im podstawy godziwej egzystencji.
W Polsce też są już takie biura. Ośrodek Studiów i Analiz Ignacego Paderewskiego należy do PPChD, choć na razie pracuje się w nim społecznie. Wygodną poczekalnią są też prywatne szkoły wyższe. Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe pomagało swoim ludziom przetrwać w Europejskim Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej. Zatrudnienie znaleźli tu między innymi Artur Balazs i Krzysztof Oksiuta.
- Tylko w Polsce, Czechach i na Węgrzech nie ma systemu świadczeń dla byłych parlamentarzystów - zwraca uwagę Paweł Łączkowski, poseł AWS-PPChD, przewodniczący Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. - Najlepszym rozwiązaniem byłaby możliwość wcześniejszej emerytury. Trudno po pięćdziesiątce wracać do zawodu, gdy wiele lat pracowało się w Sejmie - mówi Jan Krzysztof Bielecki.
Na razie tylko prezydent RP może liczyć na dożywotnie uposażenie. Wszelkie rozwiązania dotyczące parlamentarzystów, z których na ogół wywodzą się członkowie rządu, niszczone są w zarodku. Przedstawiciele narodu rezygnują z nich w obawie przed potępieniem opinii publicznej. Tak było z pomysłem specjalnego funduszu emerytalnego. - Pomógłby on byłym parlamentarzystom odnaleźć się w nowej sytuacji. W trakcie kadencji nie powinni bowiem załatwiać sobie posad w radach nadzorczych - uważa poseł Paweł Łączkowski.
- Od dziesięciu lat uczestniczę w życiu publicznym i wiem, że taka działalność przynosi profity, ale nie gwarantuje stałego zatrudnienia. Dlaczego mielibyśmy być w sytuacji uprzywilejowanej? - pyta Grzegorz Walendzik, poseł AWS-RS. Jerzy Wierchowicz, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Unii Wolności, zwraca uwagę, że posłowie, dla których praca w Sejmie jest zwieńczeniem kariery, nie boją się przegranej, bo mają dokąd odejść. Gorzej jest z młodymi działaczami. - W Polsce "Solidarność" odwróciła porządek rzeczy: zamiast piąć się po szczeblach kariery, młodzi ludzie szybko objęli wysokie stanowiska, a potem okazało się, że nie ma już przed nimi możliwości awansu - dodaje Andrzej Zarębski.
Wielu posłów przyznaje, że to partia powinna dbać o swoje kadry. - Wtedy będziemy oskarżani o to, że upychamy po radach i fundacjach nieudaczników - uważa Jerzy Wierchowicz. Ale to właśnie sympatycy Unii Wolności piastują stanowiska w fundacjach, na przykład Stefana Batorego czy Roberta Schumana. "Stare" partie (PSL, Stronnictwo Demokratyczne czy SLD jako następca PZPR) zarabiają na wynajmowaniu pomieszczeń biurowych w należących do nich lokalach. Najgorszym rozwiązaniem jest upartyjnianie państwa, a więc wpychanie "swoich" na państwowe posady - począwszy od listonoszy, a na członkach zarządów i rad nadzorczych skończywszy.
Publiczne radio i telewizja są na przykład od lat przystanią dla działaczy PSL i SLD. Gdy w 1998 r. Ryszard Miazek stracił posadę prezesa TVP, został rzecznikiem prasowym PSL, a na początku tego roku objął stanowisko prezesa zarządu publicznego radia. Rzecznikami ludowców byli też inni politycy, którzy nie weszli do Sejmu - Jacek Soska i Janusz Piechociński. Wiesława Ziółkowska, polityk Unii Pracy, która w 1997 r. nie dostała się do Sejmu, wróciła do wielkiej polityki dzięki temu, że Aleksander Kwaśniewski powołał ją do Rady Polityki Pieniężnej. Zbigniew Bujak - już jako członek UW - dzięki rekomendacji swojej partii został prezesem Głównego Urzędu Ceł.
Ryszard Bugaj, były przewodniczący UP, poświęcił się pracy w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Aleksander Małachowski, były poseł UP i wicemarszałek Sejmu, jest szefem PCK oraz felietonistą. Jacek Kozłowski z KLD, szef biura prasowego w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, jest dyrektorem biura public relations w Pekao SA. Edmund Krasowski, były poseł Porozumienia Centrum, został szefem oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Jacek Merkel, członek UW i były poseł KLD, prowadzi firmę Caravana, handlującą z krajami arabskimi.
Przeważa pogląd, że tylko poseł zawodowy może dobrze wykonywać pracę par-lamentarną. Mamy więc aż 414 zawodowych parlamentarzystów wśród 460 posłów i 76 wśród 100 senatorów. Poseł najczęściej otrzymuje urlop bezpłatny w swojej firmie i bez zgody prezydium Sejmu nie może być zwolniony przed upływem dwóch lat od zakończenia kadencji. Im mniejsza miejscowość, tym powroty są jednak trudniejsze. Były parlamentarzysta czy członek rządu jest często szykanowany, obśmiewany, a jak już nie można go wyrzucić, bo działa dwuletnia karencja, to likwiduje się jego miejsce pracy.
Na odchodzących z polityki działa też syndrom nagłego zubożenia. Dochody posłanki wracającej do zawodu nauczycielki z dnia na dzień spadają dziesięciokrotnie. Dlatego posłowie postępują czasami jak Henryk Goryszewski, wicepremier w rządzie Hanny Suchockiej. Gdy w 1997 r. po raz drugi został posłem, nie zrezygnował z prowadzenia kancelarii. W efekcie doszło do skandalu: Goryszewski, przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych, doradzał firmie Agros, jak uzyskać zwolnienie od podatku VAT.
- W Wielkiej Brytanii byli politycy są zatrudniani w charakterze door opener. Są cennym nabytkiem nie dlatego, że opracują strukturę finansową czy produkcyjną firmy, lecz ze względu na swoje kontakty - otwierają wszystkie drzwi - mówi Bielecki.
Z jego obserwacji wynika jednak, że o takie stanowiska jest coraz trudniej. Dostają je tylko najlepsi.
Więcej możesz przeczytać w 47/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.