Każdy może być milionerem, jeżeli tylko się odważy...
Szybko pięli się po szczeblach kariery. Pieniądze, stanowiska, międzynarodowa sława... Brakowało im tylko jednego - żeby być na swoim. Niepewnym, często skromniejszym, ale własnym. Kim są Polacy gotowi zaprzepaścić karierę i dorobek całego życia, byle pracować na własny rachunek?
Pewnie nigdy nie powstałyby ani tygodnik "News-week", ani telekomunikacyjny gigant MCI, gdyby nie sfrustrowany inżynier AT&T i ambitny edytor "Timea", który chciał mieć własne pismo. Nie byłoby największego na świecie sklepu internetowego Amazon.com, gdyby jego twórca Jeff Bezos nie zrezygnował z ciepłej posadki w banku inwestycyjnym. Z ponad stu milionerów, którzy każdego tygodnia pojawiają się w amerykańskiej Dolinie Krzemowej, większość to emigranci z wielkich korporacji. Jedni czują się nie doceniani i pomijani w awansach, inni zakładają własne przedsiębiorstwa, bo nie mogli realizować swoich projektów.
- Zrzucamy złote kajdanki - mówi Tomasz Chełmecki, swego czasu dyrektor w największych firmach medialnych w Polsce - Ammirati Puris Lintas i Ogilvy&Mather. Przy okazji tworzenia przedsiębiorstwa zajmującego się reklamą w kinach ("Nikt się tym wtedy nie zajmował. Ziemia niczyja, cudnie!") poznał Jarosława Roszkowskiego, wówczas dyrektora w jednym z medialnych gigantów polskiego rynku. Roszkowski miał już bilet na samolot do Amsterdamu, gdzie zaproponowano mu pracę w centrali firmy. Coś go tknęło. Po co dzielić się z innymi tym, co mamy najlepszego? Po co sprzedawać swoje pomysły, skoro można na nich budować własne przedsiębiorstwo? Tak powstał dom mediowy Remedia. - Wszyscy nam mówili, że nie uda się walka z uznanymi firmami. Przekonywali, że duży może więcej. A my pokazaliśmy, że mały jest szybszy, kreatywniejszy, dynamiczniejszy i po prostu lepszy. Oddaje do dyspozycji klientów większą wiedzę - mówi Roszkowski. - Korporacja oczaruje klienta wspaniałą prezentacją, ale do realizacji pomysłu wyznacza pracowników stojących najniżej w hierarchii. My dbamy o niego do końca - dodaje Chełmecki. Wejście firmy Remedia na polski rynek zbulwersowało największe agencje, które już podzieliły między siebie tort. Dziś w ślady Roszkowskiego i Chełmeckiego idą inni, dowodząc, że branżą nie muszą rządzić giganty.
- Czas to najcenniejsze, co mamy - przekonuje Włodzimierz Laskowski. Także on przeniósł się w ramach awansu z Merrill Lynch do National Westminster Bank w londyńskim City. - Czułem, jak się starzeję. Szybko następowało wypalenie - mówi. Jego przyjaciel, zatrudniony w Salomon Brothers Bank, z dnia na dzień zrezygnował z pracy. W trzydziestym szóstym roku życia postanowił zmienić wszystko i zostać doktorem medycyny. Mówił o odnajdywaniu siebie i prawdziwych wartościach, czego Laskowski nie do końca pojmował. Awansował na dyrektora w ważnym dziale integracji General Electric Capital. Zajmował się przejmowaniem kolejnych banków. - Pojawiła się rutyna. Zarabiałem ogromne pieniądze, luksusowo żyłem, moje résumé wyglądało imponująco. Czułem jednak, że stoję w miejscu. Ciągnęły mnie nowoczesne technologie, marzyłem, by dzięki nim dokonać czegoś fantastycznego. Szukałem pomysłu na dalsze życie. Wziąłem trzymiesięczny bezpłatny urlop w GE Capital. Wiedziałem, że uciec z korporacji próbuje wielu, ale nie wszystkim się to udaje.
Poleciał do Stanów Zjednoczonych, w których przedsiębiorstwa internetowe przeżywały niesłychany boom. Nowa technologia dusiła się wtedy od pieniędzy, nerwowo szukano rynków.
- "Stwórzmy firmę internetową w Krakowie! Zbudujmy tu solidny, lojalny zespół" - namawiałem - wspomina Laskowski. Przekonał amerykańskich partnerów. Jeden z nich był twórcą Fine.com, pierwszego tego typu przedsiębiorstwa na świecie, które wprowadził na giełdę. Drugi to emerytowany generał marynarki wojennej, który dowodził największą światową flotą (pół milionem żołnierzy na dwóch oceanach). Krakowska spółka Bot.Net zatrudnia 68 osób. Każdy pracownik został współwłaścicielem. Przyciągnął ludzi opcjami na akcje, zarobkami wyższymi o 20-30 proc. od konkurencji i atmosferą. Bot.Net stworzył od podstaw. - To był typowy garażowy start-up. Latem, kiedy członkowie zarządów krakowskich przedsiębiorstw rozjechali się na urlopy, przyszli do nas do pracy najlepsi ludzie - śmieje się Laskowski. Sposób funkcjonowania jego firmy różni się od korporacji. Płaska struktura, brak kadry kierowniczej, menedżerów, dyrektorów. - To najciekawsze wyzwanie. Sami określamy sobie zadania, sami jesteśmy odpowiedzialni za ich wykonanie. Sami się sprawdzamy i rozliczamy.
- I w USA, i w Polsce specjaliści, którzy zakładają własne przedsiębiorstwa, zmieniają rynek - ocenia Halina Frańczak, socjolog. - Sprawiają, że staje się on bardziej profesjonalny. Energia, zaangażowanie i kreatywność ustalają nowe standardy pracy, przyjmowane jako obowiązujące. Widać to szczególnie w takich branżach, jak szkolenia, doradztwo, marketing czy public relations. - mówi Frańczak. Czyli wszędzie tam, gdzie liczą się nie maszyny, ale własna głowa. - Żadna korporacja nie daje możliwości realizowania własnych pomysłów, natychmiastowej reakcji na zmieniającą się sytuację, dopasowywania zachowań do oczekiwań klientów - potwierdza Jarosław Gdański, współwłaściciel TMT Group zajmującej się promocją, reklamą oraz badaniami rynku i opinii publicznej.
Początek zawsze jest trudny. Praca na własny rachunek to przede wszystkim ciągła nauka. Nie tylko kontaktu z klientami i pracownikami, ale też systemów księgowania, poruszania się na rynku nieruchomości, reklamy i marketingu. Nie wystarczy być specjalistą w jednej branży, trzeba się znać na wszystkim. Tu korporacja nie pomoże. - W ciągu kilku miesięcy moja wiedza stała się niezwykle interdyscyplinarna - mówi Jarosław Gdański.
- Po prostu trzeba zrobić pierwszy krok - zachęca Sebastian Popiel. Przez kilka lat był konsultantem w największych firmach doradczych. Piął się po szczeblach kariery w Neumann Management Institute, później Hay Management Consultants. - W pewnym momencie się zatrzymałem. Zrobiłem rzetelną analizę wszystkich za i przeciw pozostania homo corporatus. Miałem wrażenie, że niewiele się uczę, że godzę się na bezsensowne kompromisy. W korporacjach pracujesz z ludźmi, z którymi najchętniej w ogóle byś się nie spotykał, nie rozmawiał, nie wymieniał poglądów - bo niby o czym? Jednego dnia człowiek jest dla nich ważny, czuje się potrzebny i szanowany, a drugiego okazuje się, że przez miesiąc robił coś bez znaczenia, bo tak zadecydowali szefowie. To podważa poczucie własnej wartości - podkreśla Popiel. Dziś jest współwłaścicielem firmy People - Human Resources Services. Podjęcie decyzji o odejściu na swoje zajęło mu kilka miesięcy. Długo ważył wszystkie za i przeciw. - Podobnie jak większość ludzi, którzy decydują się na taki krok. Teraz pracuję równie ciężko albo i ciężej niż wtedy, ale czuję się znacznie lepiej. Sam dobieram ludzi, wytyczam ścieżki rozwoju firmy. To daje ogromny napęd.
- Osoby opuszczające korporacje zwykle długo dojrzewają do decyzji, ale później rzadko jej żałują - ocenia Halina Frańczak. - Wychodzenie z firmy ujawnia najbardziej poszukiwany w gospodarce talent: przedsiębiorczość - dodaje Janusz Lewandowski z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Andrzej Horoszczak studiował w USA informatykę, biznes, matematykę. Szybko wszedł w machinę korporacyjną. Po pięciu latach był już klasyfikowany wysoko w Alliance Capital, czwartej firmie zarządzającej funduszami emerytalnymi na świecie. Zajmował się rynkami wschodzącymi od Władywostoku po Cape Town. - Gdy zacząłem pracować na własny rachunek, najbardziej brakowało mi RPA, kilku ulubionych miejsc, knajpek, wzgórza, z którego mogłem patrzeć jednocześnie na Atlantyk i Ocean Indyjski - wspomina Horoszczak.
Korporacja płaciła mu za to, aby bez przerwy się uczył. Płaciła coraz więcej, bo i też coraz większymi pieniędzmi obracał. - Za dwa czy trzy lata nie chciałoby mi się ruszyć. Miałem wrażenie, że w korporacyjnej strukturze kroczę ścieżkami wydeptanymi przez innych, pokonuję kolejne szczeble podręcznikowej kariery. Na wszystko były procedury i podpowiedzi. Traciłem poczucie własnej wartości - wspomina Horoszczak. Stworzył PharmaNet. Dyrektorem finansowym został w niej analityk Dresdner Bank, wcześniej pracujący w firmie Arthur Andersen. On też miał dość korporacji. Podobnie jak szef marketingu robiący karierę w Procter & Gamble. PharmaNet zatrudnia kolejne osoby, kupuje duże wydawnictwo prasowe, znajduje partnerów w krajach Europy Środkowej.
- Największym problemem Polaków jest asekuranctwo, brak ambicji w wyznaczaniu celów - ocenia Horoszczak.
- Przyzwyczailiśmy się, że mówią nam, co mamy zrobić. Pasywność wynosimy z domu, potem utrwalamy ją w szkołach i pracy. Tkwimy w dużych firmach, bo tak chcą nasze rodziny i kredytodawcy.
Przejście na swoje to nie tylko kwestia talentu, odporności psychicznej i przełamania stereotypów. W rozmowach z usamodzielnionymi i tymi, którzy dopiero się przygotowują do odejścia z firmy, często słyszeliśmy: "Ja się duszę, po prostu się duszę, pracując dla korporacji, ale żona powtarza, żebym nie ryzykował, bo przegram..." albo: "Moja decyzja wstrząsnęła domową małą stabilizacją". - Nie przychodzi nam do głowy, że nawet do najodleglejszego celu można dojść małymi krokami. Można opuścić macierzystą firmę na chwilę, nie paląc mostów, można z nią współpracować z zewnątrz, można wrócić - rozwiązań jest wiele - mówi Laskowski.
- Już nie potrafiłbym wrócić do pracy najemnej - deklaruje Maciej Wielkopolan. Odniósł sukces - jest szefem spółki Centrum TeleMarketingowe. Po studiach we Francji razem z trzema współpracownikami tworzył w Polsce Canal Plus. Po sześciu latach awansów objął stanowisko dyrektora zarządzającego jedną z powiązanych ze stacją spółek. Dostawał ogromne pieniądze. Dziś - na własne życzenie - zarabia dziesięciokrotnie mniej niż w Canal Plus. Mniej niż większość jego pracowników. - Na pieniądze przyjdzie czas. Teraz walczymy o pozycję na rynku. Dajemy z siebie wszystko nie dlatego, że ktoś nad nami stoi - mówi Wielkopolan. Zdaje sobie sprawę, że ma mało czasu dla rodziny i pracuje praktycznie cały czas. - Wcześniej myślałem, że więcej poświęcenia niż dla Canal Plus nie umiem z siebie wykrzesać, ale teraz wiem, że mogę i chcę.
I na tym polega zasadnicza różnica. - Do założenia własnej firmy na pewno nie nadaje się ktoś, kto pracuje od dziewiątej do siedemnastej, a po pracy nic go nie interesuje - przekonuje Jarosław Gdański. Kto twierdzi, że decyzję o odejściu na swoje podejmuje się pod wpływem emocji, mija się z prawdą. - Ja, moi znajomi, wszyscy mieliśmy wątpliwości, wszystkim było trudno - mówią nasi kolejni rozmówcy. Rozmawiali z rodzinami, przygotowywali je na tę decyzję, tłumaczyli, że standard życia może się obniżyć; chwilowo, choć tak naprawdę nie wiadomo, na jak długo - Cholerna odpowiedzialność, ale jak to mobilizuje - mówi Horoszczak.
- Dwie cechy charakteryzują menedżerów: umiejętność zarządzania ludźmi i przedsiębiorczość. Nie zawsze idą one w parze - zauważa Jacek Santorski, psycholog biznesu. - Bywa, że osoba awansująca w korporacji ze względu na swoje zdolności w zarządzaniu ludźmi jest jednocześnie przedsiębiorcza. Oczywiście korporacja próbuje to neutralizować, powierzając jej ważne projekty z dużym budżetem. Ale często to nie wystarcza. Człowiek przedsiębiorczy zawsze będzie dążył do realizacji własnych aspiracji. Ci, którym jest ciasno, będą odchodzić. To kolejny etap przemian na rynku pracy.
- Wszystko, i sukces, i porażka, zależy od tego, jak ciężko pracujemy i jak szybko myślimy - mówi Paweł Konecki, niegdyś menedżer Teatru Ekspresji w Gdańsku, dziś szef agencji AMS zajmującej się organizacją imprez. Amerykański miliarder George Buffet, który niegdyś porzucił pracę w korporacji, żeby zacząć własny biznes, powiedział: "Każdy mógłby zostać miliarderem, gdyby tylko odważył się zaryzykować". Pytanie, ilu zdecyduje się zrezygnować z opieki medycznej, basenu, bonusów, wakacji na Karaibach - i zakomunikować to żonie.
Pewnie nigdy nie powstałyby ani tygodnik "News-week", ani telekomunikacyjny gigant MCI, gdyby nie sfrustrowany inżynier AT&T i ambitny edytor "Timea", który chciał mieć własne pismo. Nie byłoby największego na świecie sklepu internetowego Amazon.com, gdyby jego twórca Jeff Bezos nie zrezygnował z ciepłej posadki w banku inwestycyjnym. Z ponad stu milionerów, którzy każdego tygodnia pojawiają się w amerykańskiej Dolinie Krzemowej, większość to emigranci z wielkich korporacji. Jedni czują się nie doceniani i pomijani w awansach, inni zakładają własne przedsiębiorstwa, bo nie mogli realizować swoich projektów.
- Zrzucamy złote kajdanki - mówi Tomasz Chełmecki, swego czasu dyrektor w największych firmach medialnych w Polsce - Ammirati Puris Lintas i Ogilvy&Mather. Przy okazji tworzenia przedsiębiorstwa zajmującego się reklamą w kinach ("Nikt się tym wtedy nie zajmował. Ziemia niczyja, cudnie!") poznał Jarosława Roszkowskiego, wówczas dyrektora w jednym z medialnych gigantów polskiego rynku. Roszkowski miał już bilet na samolot do Amsterdamu, gdzie zaproponowano mu pracę w centrali firmy. Coś go tknęło. Po co dzielić się z innymi tym, co mamy najlepszego? Po co sprzedawać swoje pomysły, skoro można na nich budować własne przedsiębiorstwo? Tak powstał dom mediowy Remedia. - Wszyscy nam mówili, że nie uda się walka z uznanymi firmami. Przekonywali, że duży może więcej. A my pokazaliśmy, że mały jest szybszy, kreatywniejszy, dynamiczniejszy i po prostu lepszy. Oddaje do dyspozycji klientów większą wiedzę - mówi Roszkowski. - Korporacja oczaruje klienta wspaniałą prezentacją, ale do realizacji pomysłu wyznacza pracowników stojących najniżej w hierarchii. My dbamy o niego do końca - dodaje Chełmecki. Wejście firmy Remedia na polski rynek zbulwersowało największe agencje, które już podzieliły między siebie tort. Dziś w ślady Roszkowskiego i Chełmeckiego idą inni, dowodząc, że branżą nie muszą rządzić giganty.
- Czas to najcenniejsze, co mamy - przekonuje Włodzimierz Laskowski. Także on przeniósł się w ramach awansu z Merrill Lynch do National Westminster Bank w londyńskim City. - Czułem, jak się starzeję. Szybko następowało wypalenie - mówi. Jego przyjaciel, zatrudniony w Salomon Brothers Bank, z dnia na dzień zrezygnował z pracy. W trzydziestym szóstym roku życia postanowił zmienić wszystko i zostać doktorem medycyny. Mówił o odnajdywaniu siebie i prawdziwych wartościach, czego Laskowski nie do końca pojmował. Awansował na dyrektora w ważnym dziale integracji General Electric Capital. Zajmował się przejmowaniem kolejnych banków. - Pojawiła się rutyna. Zarabiałem ogromne pieniądze, luksusowo żyłem, moje résumé wyglądało imponująco. Czułem jednak, że stoję w miejscu. Ciągnęły mnie nowoczesne technologie, marzyłem, by dzięki nim dokonać czegoś fantastycznego. Szukałem pomysłu na dalsze życie. Wziąłem trzymiesięczny bezpłatny urlop w GE Capital. Wiedziałem, że uciec z korporacji próbuje wielu, ale nie wszystkim się to udaje.
Poleciał do Stanów Zjednoczonych, w których przedsiębiorstwa internetowe przeżywały niesłychany boom. Nowa technologia dusiła się wtedy od pieniędzy, nerwowo szukano rynków.
- "Stwórzmy firmę internetową w Krakowie! Zbudujmy tu solidny, lojalny zespół" - namawiałem - wspomina Laskowski. Przekonał amerykańskich partnerów. Jeden z nich był twórcą Fine.com, pierwszego tego typu przedsiębiorstwa na świecie, które wprowadził na giełdę. Drugi to emerytowany generał marynarki wojennej, który dowodził największą światową flotą (pół milionem żołnierzy na dwóch oceanach). Krakowska spółka Bot.Net zatrudnia 68 osób. Każdy pracownik został współwłaścicielem. Przyciągnął ludzi opcjami na akcje, zarobkami wyższymi o 20-30 proc. od konkurencji i atmosferą. Bot.Net stworzył od podstaw. - To był typowy garażowy start-up. Latem, kiedy członkowie zarządów krakowskich przedsiębiorstw rozjechali się na urlopy, przyszli do nas do pracy najlepsi ludzie - śmieje się Laskowski. Sposób funkcjonowania jego firmy różni się od korporacji. Płaska struktura, brak kadry kierowniczej, menedżerów, dyrektorów. - To najciekawsze wyzwanie. Sami określamy sobie zadania, sami jesteśmy odpowiedzialni za ich wykonanie. Sami się sprawdzamy i rozliczamy.
- I w USA, i w Polsce specjaliści, którzy zakładają własne przedsiębiorstwa, zmieniają rynek - ocenia Halina Frańczak, socjolog. - Sprawiają, że staje się on bardziej profesjonalny. Energia, zaangażowanie i kreatywność ustalają nowe standardy pracy, przyjmowane jako obowiązujące. Widać to szczególnie w takich branżach, jak szkolenia, doradztwo, marketing czy public relations. - mówi Frańczak. Czyli wszędzie tam, gdzie liczą się nie maszyny, ale własna głowa. - Żadna korporacja nie daje możliwości realizowania własnych pomysłów, natychmiastowej reakcji na zmieniającą się sytuację, dopasowywania zachowań do oczekiwań klientów - potwierdza Jarosław Gdański, współwłaściciel TMT Group zajmującej się promocją, reklamą oraz badaniami rynku i opinii publicznej.
Początek zawsze jest trudny. Praca na własny rachunek to przede wszystkim ciągła nauka. Nie tylko kontaktu z klientami i pracownikami, ale też systemów księgowania, poruszania się na rynku nieruchomości, reklamy i marketingu. Nie wystarczy być specjalistą w jednej branży, trzeba się znać na wszystkim. Tu korporacja nie pomoże. - W ciągu kilku miesięcy moja wiedza stała się niezwykle interdyscyplinarna - mówi Jarosław Gdański.
- Po prostu trzeba zrobić pierwszy krok - zachęca Sebastian Popiel. Przez kilka lat był konsultantem w największych firmach doradczych. Piął się po szczeblach kariery w Neumann Management Institute, później Hay Management Consultants. - W pewnym momencie się zatrzymałem. Zrobiłem rzetelną analizę wszystkich za i przeciw pozostania homo corporatus. Miałem wrażenie, że niewiele się uczę, że godzę się na bezsensowne kompromisy. W korporacjach pracujesz z ludźmi, z którymi najchętniej w ogóle byś się nie spotykał, nie rozmawiał, nie wymieniał poglądów - bo niby o czym? Jednego dnia człowiek jest dla nich ważny, czuje się potrzebny i szanowany, a drugiego okazuje się, że przez miesiąc robił coś bez znaczenia, bo tak zadecydowali szefowie. To podważa poczucie własnej wartości - podkreśla Popiel. Dziś jest współwłaścicielem firmy People - Human Resources Services. Podjęcie decyzji o odejściu na swoje zajęło mu kilka miesięcy. Długo ważył wszystkie za i przeciw. - Podobnie jak większość ludzi, którzy decydują się na taki krok. Teraz pracuję równie ciężko albo i ciężej niż wtedy, ale czuję się znacznie lepiej. Sam dobieram ludzi, wytyczam ścieżki rozwoju firmy. To daje ogromny napęd.
- Osoby opuszczające korporacje zwykle długo dojrzewają do decyzji, ale później rzadko jej żałują - ocenia Halina Frańczak. - Wychodzenie z firmy ujawnia najbardziej poszukiwany w gospodarce talent: przedsiębiorczość - dodaje Janusz Lewandowski z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Andrzej Horoszczak studiował w USA informatykę, biznes, matematykę. Szybko wszedł w machinę korporacyjną. Po pięciu latach był już klasyfikowany wysoko w Alliance Capital, czwartej firmie zarządzającej funduszami emerytalnymi na świecie. Zajmował się rynkami wschodzącymi od Władywostoku po Cape Town. - Gdy zacząłem pracować na własny rachunek, najbardziej brakowało mi RPA, kilku ulubionych miejsc, knajpek, wzgórza, z którego mogłem patrzeć jednocześnie na Atlantyk i Ocean Indyjski - wspomina Horoszczak.
Korporacja płaciła mu za to, aby bez przerwy się uczył. Płaciła coraz więcej, bo i też coraz większymi pieniędzmi obracał. - Za dwa czy trzy lata nie chciałoby mi się ruszyć. Miałem wrażenie, że w korporacyjnej strukturze kroczę ścieżkami wydeptanymi przez innych, pokonuję kolejne szczeble podręcznikowej kariery. Na wszystko były procedury i podpowiedzi. Traciłem poczucie własnej wartości - wspomina Horoszczak. Stworzył PharmaNet. Dyrektorem finansowym został w niej analityk Dresdner Bank, wcześniej pracujący w firmie Arthur Andersen. On też miał dość korporacji. Podobnie jak szef marketingu robiący karierę w Procter & Gamble. PharmaNet zatrudnia kolejne osoby, kupuje duże wydawnictwo prasowe, znajduje partnerów w krajach Europy Środkowej.
- Największym problemem Polaków jest asekuranctwo, brak ambicji w wyznaczaniu celów - ocenia Horoszczak.
- Przyzwyczailiśmy się, że mówią nam, co mamy zrobić. Pasywność wynosimy z domu, potem utrwalamy ją w szkołach i pracy. Tkwimy w dużych firmach, bo tak chcą nasze rodziny i kredytodawcy.
Przejście na swoje to nie tylko kwestia talentu, odporności psychicznej i przełamania stereotypów. W rozmowach z usamodzielnionymi i tymi, którzy dopiero się przygotowują do odejścia z firmy, często słyszeliśmy: "Ja się duszę, po prostu się duszę, pracując dla korporacji, ale żona powtarza, żebym nie ryzykował, bo przegram..." albo: "Moja decyzja wstrząsnęła domową małą stabilizacją". - Nie przychodzi nam do głowy, że nawet do najodleglejszego celu można dojść małymi krokami. Można opuścić macierzystą firmę na chwilę, nie paląc mostów, można z nią współpracować z zewnątrz, można wrócić - rozwiązań jest wiele - mówi Laskowski.
- Już nie potrafiłbym wrócić do pracy najemnej - deklaruje Maciej Wielkopolan. Odniósł sukces - jest szefem spółki Centrum TeleMarketingowe. Po studiach we Francji razem z trzema współpracownikami tworzył w Polsce Canal Plus. Po sześciu latach awansów objął stanowisko dyrektora zarządzającego jedną z powiązanych ze stacją spółek. Dostawał ogromne pieniądze. Dziś - na własne życzenie - zarabia dziesięciokrotnie mniej niż w Canal Plus. Mniej niż większość jego pracowników. - Na pieniądze przyjdzie czas. Teraz walczymy o pozycję na rynku. Dajemy z siebie wszystko nie dlatego, że ktoś nad nami stoi - mówi Wielkopolan. Zdaje sobie sprawę, że ma mało czasu dla rodziny i pracuje praktycznie cały czas. - Wcześniej myślałem, że więcej poświęcenia niż dla Canal Plus nie umiem z siebie wykrzesać, ale teraz wiem, że mogę i chcę.
I na tym polega zasadnicza różnica. - Do założenia własnej firmy na pewno nie nadaje się ktoś, kto pracuje od dziewiątej do siedemnastej, a po pracy nic go nie interesuje - przekonuje Jarosław Gdański. Kto twierdzi, że decyzję o odejściu na swoje podejmuje się pod wpływem emocji, mija się z prawdą. - Ja, moi znajomi, wszyscy mieliśmy wątpliwości, wszystkim było trudno - mówią nasi kolejni rozmówcy. Rozmawiali z rodzinami, przygotowywali je na tę decyzję, tłumaczyli, że standard życia może się obniżyć; chwilowo, choć tak naprawdę nie wiadomo, na jak długo - Cholerna odpowiedzialność, ale jak to mobilizuje - mówi Horoszczak.
- Dwie cechy charakteryzują menedżerów: umiejętność zarządzania ludźmi i przedsiębiorczość. Nie zawsze idą one w parze - zauważa Jacek Santorski, psycholog biznesu. - Bywa, że osoba awansująca w korporacji ze względu na swoje zdolności w zarządzaniu ludźmi jest jednocześnie przedsiębiorcza. Oczywiście korporacja próbuje to neutralizować, powierzając jej ważne projekty z dużym budżetem. Ale często to nie wystarcza. Człowiek przedsiębiorczy zawsze będzie dążył do realizacji własnych aspiracji. Ci, którym jest ciasno, będą odchodzić. To kolejny etap przemian na rynku pracy.
- Wszystko, i sukces, i porażka, zależy od tego, jak ciężko pracujemy i jak szybko myślimy - mówi Paweł Konecki, niegdyś menedżer Teatru Ekspresji w Gdańsku, dziś szef agencji AMS zajmującej się organizacją imprez. Amerykański miliarder George Buffet, który niegdyś porzucił pracę w korporacji, żeby zacząć własny biznes, powiedział: "Każdy mógłby zostać miliarderem, gdyby tylko odważył się zaryzykować". Pytanie, ilu zdecyduje się zrezygnować z opieki medycznej, basenu, bonusów, wakacji na Karaibach - i zakomunikować to żonie.
Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.