Starannie przygotowane wina z Kalifornii, Nowej Zelandii i RPA stały się bardziej francuskie od francuskich
W roku 1976 brytyjski handlarz win Steven Spurrier urządził w Paryżu wielkie zawody. Zaprosił najsłynniejszych francuskich kiperów, producentów renomowanych win z Bordeaux i Burgundii, a nawet generalnego inspektora Institut National des Apellations dOrigine, instytucji nadzorującej produkcję win francuskich. Specjaliści musieli oceniać wina w ciemno, nie mając pojęcia, czego próbują. Rezultaty okazały się sensacją i wstrząsem: wśród białych win wygrało kalifornijskie Chardonnay Chateau Montelena z Napa Valley, wśród czerwonych także kalifornijskie Cabernet Stags Leap z tej samej doliny. Eksperymentu nigdy nie powtórzono. Zwykle w tego rodzaju próbach podsuwa się uczestnikom najwyżej jednego tak zwanego bękarta spoza puli tradycyjnych wielkości. Europa, a zwłaszcza Francja, broni się przed zamorską konkurencją. Wynik konkursu potwierdził bowiem bardzo groźny fakt: wina z Kalifornii (ale nie tylko), przygotowane starannie wedle europejskich standardów, mają cechy win francuskich z wielkich roczników, to znaczy win wyjątkowych.
Jest to kwestia warunków klimatycznych, kapryśnych w Europie, stałych zaś w Kalifornii czy australijskiej Nowej Południowej Walii. Nawiasem mówiąc, my, Polacy, mieliśmy swój udział w triumfie kalifornijskiego Cabernet w 1976 r.: właścicielami winnicy Stags Leap Wine Cellary są Barbara i Warren Winiarscy. Winiarski porzucił dla niej katedrę filologii greckiej. Polak potrafi!
Początkiem światowej ofen-sywy win kalifornijskich były lata 70. Najpierw jednak wino musiało zdobyć Amerykę. Prohibicja całkowicie zniszczyła zaczątki amerykańskiego winiarstwa. Po jej zniesieniu Amerykanie starali się nadrabiać zaniedbania w piciu, jednak wino nie odgrywało tu żadnej roli. Delektowali się nim tylko dziwacy o podejrzanych gustach. Dopiero 30 lat temu Amerykanie zaczęli się zastanawiać nad swoim zdrowiem, odkrywając przy okazji najsmaczniejszy i najzdrowszy napój świata. W roku 1970 w Kalifornii było 220 winnic; w 1990 r. - ponad 700. Dziś znajdują się one w 42 stanach USA.
Wino kalifornijskie można dziś kupić w każdym sklepie w Polsce, nawet na stacjach benzynowych, przez okrągłą dobę. Bez trudu można dostać wina do niedawna uznawane w Europie za egzotyczne - australijskie, nowoelandzkie, chilijskie, argentyńskie, południowoafrykańskie. Kraje, z których pochodzą, przeszły w latach 70. i 80. rewolucję technologiczną, wprowadzono nowe odmiany winorośli i techniki produkcji. Tamtejsze tereny idealnie nadają się do uprawy winorośli pod względem klimatycznym i glebowym. To jednak nie tłumaczy komercyjnego sukcesu egzotycznych win. Wyjaśnienie jest inne - mamy do czynienia ze skutkami globalizacji gospodarki i liberalizacji przepływu kapitału. Wśród właścicieli winnic w krajach pozaeuropejskich są międzynarodowe grupy kapitałowe i giganty alkoholowe. A także zakony jezuitów i franciszkanów. Globalizacja powoduje kurczenie się świata - i wyciskanie z niego tego, co najlepsze.
Polska również powinna się w proces winnej globalizacji włączyć, przynajmniej przyjmując do wiadomości opinię wygłoszoną w 1791 r. przez wielkiego polityka i moralistę Thomasa Jeffersona: "Żaden naród nie jest pijacki tam, gdzie wino jest tanie. I żaden nie jest trzeźwy tam, gdzie wysoka cena wina czyni powszechnym napitkiem spirytus".
Jest to kwestia warunków klimatycznych, kapryśnych w Europie, stałych zaś w Kalifornii czy australijskiej Nowej Południowej Walii. Nawiasem mówiąc, my, Polacy, mieliśmy swój udział w triumfie kalifornijskiego Cabernet w 1976 r.: właścicielami winnicy Stags Leap Wine Cellary są Barbara i Warren Winiarscy. Winiarski porzucił dla niej katedrę filologii greckiej. Polak potrafi!
Początkiem światowej ofen-sywy win kalifornijskich były lata 70. Najpierw jednak wino musiało zdobyć Amerykę. Prohibicja całkowicie zniszczyła zaczątki amerykańskiego winiarstwa. Po jej zniesieniu Amerykanie starali się nadrabiać zaniedbania w piciu, jednak wino nie odgrywało tu żadnej roli. Delektowali się nim tylko dziwacy o podejrzanych gustach. Dopiero 30 lat temu Amerykanie zaczęli się zastanawiać nad swoim zdrowiem, odkrywając przy okazji najsmaczniejszy i najzdrowszy napój świata. W roku 1970 w Kalifornii było 220 winnic; w 1990 r. - ponad 700. Dziś znajdują się one w 42 stanach USA.
Wino kalifornijskie można dziś kupić w każdym sklepie w Polsce, nawet na stacjach benzynowych, przez okrągłą dobę. Bez trudu można dostać wina do niedawna uznawane w Europie za egzotyczne - australijskie, nowoelandzkie, chilijskie, argentyńskie, południowoafrykańskie. Kraje, z których pochodzą, przeszły w latach 70. i 80. rewolucję technologiczną, wprowadzono nowe odmiany winorośli i techniki produkcji. Tamtejsze tereny idealnie nadają się do uprawy winorośli pod względem klimatycznym i glebowym. To jednak nie tłumaczy komercyjnego sukcesu egzotycznych win. Wyjaśnienie jest inne - mamy do czynienia ze skutkami globalizacji gospodarki i liberalizacji przepływu kapitału. Wśród właścicieli winnic w krajach pozaeuropejskich są międzynarodowe grupy kapitałowe i giganty alkoholowe. A także zakony jezuitów i franciszkanów. Globalizacja powoduje kurczenie się świata - i wyciskanie z niego tego, co najlepsze.
Polska również powinna się w proces winnej globalizacji włączyć, przynajmniej przyjmując do wiadomości opinię wygłoszoną w 1791 r. przez wielkiego polityka i moralistę Thomasa Jeffersona: "Żaden naród nie jest pijacki tam, gdzie wino jest tanie. I żaden nie jest trzeźwy tam, gdzie wysoka cena wina czyni powszechnym napitkiem spirytus".
Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.