Włosi są zmęczeni rządami lewicy, ale prawica nie oferuje im wiele więcej
Może to zabrzmieć paradoksalnie, ale przez 50 lat Włochy były najbardziej stabilnym politycznie państwem Europy. Mimo że rządy zmieniały się nawet kilka razy w roku, układ sił pozostawał z grubsza ten sam: 35 proc. głosów zyskiwała chadecja, 30 proc. komuniści, a resztą dzieliła się grupka partyjek. Od kiedy jednak akcja "Czyste ręce" zmiotła socjalistów i doprowadziła do podziału chadecji, Włochy nie potrafią odzyskać równowagi politycznej. Nieustannie trwają przegrupowania: w ciągu ostatnich sześciu lat niektóre partie czterokrotnie zmieniały obóz polityczny.
Według sondaży, w zaplanowanych na wiosnę przyszłego roku wyborach parlamentarnych we Włoszech wygra prawicowy blok Dom Wolności. Silvio Berlusconi twierdzi, że wraz z sojusznikami zdobędzie ponad 60 proc. głosów. Europa obawia się jednak jego rządów, bowiem obok Jörga Haidera właśnie Berlusconi i jego sprzymierzeńcy (wśród których znajdują się postfaszystowskie Przymierze Narodowe i rasistowska Liga Północna) wymieniani są jako uosobienie ksenofobii.
Kierowana przez Berlusconiego Forza Italia nie jest partią w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, lecz raczej "książęcym dworem". Nie działają w niej mechanizmy demokratyczne. Funkcjonariusze terenowi pochodzą z nominacji "księcia" - Berlusconiego. Jedyny kongres Forza Italia, jaki odbył się w ciągu sześciu lat jej istnienia, był starannie wyreżyserowanym widowiskiem, z którego zostały wyeliminowane wszelkie głosy odbiegające od wizji wodza. We władzach zasiadły osoby przez niego mianowane. Tylko presidente (jak każe się nazywać Berlusconi) ma prawo przemawiać w imieniu partii, on też sam decyduje o wszystkim. W Forza Italia nie zbiera się składek. Za wszystko płaci "książę", a jak wiadomo - kto płaci, ten wymaga. Brak wewnętrznej demokracji spowodował, że presidente otoczony jest wyłącznie bezbarwnymi postaciami.
Do dzisiaj w Forza Italia nie działa żadne biuro międzynarodowe, ugrupowanie to nie wypracowało żadnej polityki zagranicznej, nie zajęło też żadnego stanowiska w sprawie polityki imigracyjnej. To zagadnienie od dawna należy do kompetencji Przymierza Narodowego. Mimo że oficjalnie Forza Italia tego nie popiera, jej przedstawiciele biorą udział w groteskowych marszach przeciwko budowie meczetów i muzułmańskich cmentarzy dla imigrantów, organizowanych przez Ligę Północną.
W otoczeniu Berlusconiego panuje przekonanie, że presidente nie znosi państw Europy Środkowej i Wschodniej, na przykład od dwóch lat odmawia spotkania z przedstawicielami AWS. Nieformalny monopol na kontakty z Polską na włoskiej prawicy ma Rocco Buttiglione, teolog, lider nieco operetkowego ugrupowania klerykalnego CDU, które co najmniej raz w roku zmienia obóz, przechodząc to do prawicy, to do postkomunistów. Nie należy zapominać, że Forza Italia i jej sprzymierzeńcy byli jedynym liczącym się ugrupowaniem europejskim, które wstrzymało się od głosu podczas debaty na temat przyjęcia Polski, Czech i Węgier do NATO. Przedstawiciele Forza Italia (m.in. Antonio Tajani, członek Parlamentu Europejskiego) wypowiadali się przeciwko rozszerzeniu UE na Wschód.
Paradoksalnie, najmniej wątpliwości budzi demokratyczny charakter Przymierza Narodowego. Powstało ono w wyniku rozpadu postfaszystowskiego Włoskiego Ruchu Społecznego. Nawet skrajna lewica docenia demokratyczne zmiany, jakie lider przymierza Gianfranco Fini wprowadził w niewielkim niegdyś ugrupowaniu tęskniącym za Mussolinim. Fini powszechnie uważany jest za najzdolniejszego z włoskich polityków. Niestety, nie da się tego powiedzieć o jego współpracownikach, wciąż związanych z ideologią faszystowską. Przymierze Narodowe powoli zaczyna wyznaczać politykę zagraniczną Domu Wolności, czego dowodem było zorganizowane niedawno sympozjum na temat państw Europy Środkowej. Przedstawiciele wszystkich (poza Ligą Północną) ugrupowań Domu Wolności prześcigali się w popieraniu przystąpienia "państw Wschodu" do UE, choć chyba nie wszys-cy mówcy odróżniali Polskę od Albanii, a Węgry od Ukrainy.
Nikt nie próbuje rozpatrywać demokratycznego charakteru Ligi Północnej. Ugrupowanie to nie ma nic wspólnego nie tylko z demokracją, ale i z polityczną powagą. Jej lider Umberto Bossi już kilkakrotnie proklamował niepodległość "Padanii". Liga domaga się natychmiastowego wydalenia wszystkich imigrantów, jest przeciwna integracji europejskiej, a jej kontakty międzynarodowe ograniczają się do Żyrinowskiego, Haidera i kilku posłów polskiego PSL. Bossiego możnaby uznać za nieszkodliwego dziwaka, gdyby nie fakt, że na północy Włoch zyskiwał on poparcie 20 proc. wyborców.
Postkomuniści z partii Lewicowych Demokratów - świadomi, że bez wsparcia centrum nigdy nie będą w stanie wygrać - montują naprędce fasadowe ugrupowanie o nazwie Margherita (Stokrotka), na którego czele stoi burmistrz Rzymu Francesco Rutelli, oficjalnie nie związany z komunistami. Rutelli, kandydat lewicy na premiera, nazywany jest powszechnie "człowiekiem bez właściwości", bowiem poglądy polityczne zmienia w zależności od doraźnych potrzeb. Karierę zaczynał w Partii Radykalnej, potem przeszedł do zielonych. Jako administrator Wiecznego Miasta okazał się fatalny. Nie dość, że nie zrealizował żadnej z wyborczych obietnic, to jeszcze pogorszył i tak już dramatyczny stan miejskiej infrastruktury.
We Włoszech trwa zawzięty "bój o centrum", bo mimo przemian, jakie zaszły, właśnie tam tkwi klucz do wyborczego sukcesu. Obserwatorzy polityczni coraz częściej pytają wprost, czy warto się nadal upierać przy obowiązującej ordynacji wyborczej, faworyzującej sztuczny podział na lewicę i prawicę, skoro coraz wyraźniej widać, że Włochom najbardziej odpowiadałyby rządy umiarkowanego centrum.
Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.