Co czwarta peseta będąca w obiegu w Hiszpanii pochodzi z szarej strefy - twierdzą ekonomiści. W bankowych sejfach oraz w domowych pończochach na możliwość legalnego wejścia na rynek wciąż czeka wiele miliardów peset.
Czasu ich właścicielom zostało niewiele, bo za niespełna dwa lata do obiegu wejdzie euro i brudne pieniądze staną się bezwartościowe. W Hiszpanii trwa więc wielkie pranie. Ludzie pozbywają się nielegalnych oszczędności, kupując mieszkania i dzieła sztuki, a firmy czy handlarze narkotyków często w wymyślny sposób inwestują w pośpiechu miliardy peset.
Jeszcze niedawno nikogo nie dziwiła praca na czarno. Początkowo, kiedy pensje niewiele różniły się od polskich, decydowano się na nią ze zwykłej konieczności. Pieniądze, które omijały fiskusa, wydawano na życie. Nie było zatem kłopotu z wprowadzeniem ich do legalnego obiegu. Z czasem, gdy poziom życia zaczął się podnosić, coraz większą część nielegalnych zarobków odkładano. Dziś Hiszpanie mają problem z ich wydaniem. Podobne trudności muszą pokonać przedsiębiorcy, którzy w oszukiwaniu urzędu skarbowego doszli do perfekcji. Spieszą się także narkotykowi bossowie (Hiszpania uznawana jest za punkt przerzutowy z Europy do Ameryki Południowej).
- Piorą prawie wszyscy. Robią to jednak na różne sposoby i skalę - mówi z przekonaniem prawnik, którego położona w centrum Madrytu kancelaria zajmuje się przestępstwami podatkowymi. Za brudne pieniądze uznaje się te, które ominęły fiskusa - nieważne, czy zarobione legalnie, czy nielegalnie. Trzeba umieć przekonać bank, że zasilające konto kwoty pochodzą z legalnych źródeł. Według prawa, przestępcą jest osoba, która nie zadeklarowała zarobku w wysokości 15 mln peset (ponad 100 tys. USD).
Gdy przespacerujemy się główną ulicą Madrytu, zobaczymy lokale wiecznie świecące pustkami, mimo to nie upadające. Ich prawdziwa działalność polega bowiem nie na serwowaniu obiadów, ale legalizowaniu nie opodatkowanych pieniędzy. Najłatwiej proceder ten przeprowadzić w restauracjach, gdyż trudno wskazać ich faktyczne obroty.
Na pomysł utworzenia takich firm przykrywek wpadło tak wiele osób, że w Hiszpanii powstała nawet profesja testaferro (człowiek ze słomy). Właścicielem biznesu, który ma splajtować, zostaje zwykle bezrobotny. Gdy przedsiębiorstwo bankrutuje, testaferro znika i - jak na słomianego człowieka przystało - nie zostawia po sobie śladu. Odpowiednio wysoka pensja zwykle pozwala mu zapomnieć o ryzyku związanym z tym przedsięwzięciem. Zdarza się, że w proceder ów włączane są osoby chore psychicznie, gdyż zgodnie z hiszpańskim prawem, nie ponoszą one odpowiedzialności karnej za swoje czyny. Zgodę wydają w ich imieniu członkowie rodziny i najczęściej to oni czerpią z tego korzyść. Fikcyjny zarządca dostaje co miesiąc pensję albo otrzymuje pieniądze za każdy złożony podpis. Wielu z nich nigdy nawet nie widziało "swoich" przedsiębiorstw.
Nowością jest pranie pieniędzy poprzez odkupywanie wygranych w państwowych loteriach. Zwyczaj ten tak się rozpowszechnił, że zwycięzcę z potrzebującymi nieoficjalnie kontaktują same kolektury. Za przekazanie kuponu szczęśliwiec dostaje na ogół 5-10 proc. premii. Dokument potwierdzający wygraną można też kupić, ale wtedy przelicznik jest wyższy. Loterie umożliwiają pranie pieniędzy na wiele sposobów. Niedawno w Madrycie wybuchła w związku z tym afera rodem z filmu "Żądło". Kilku oszustów nie tylko sprzedawało, ale nawet... produkowało kupony ze szczęśliwymi numerami. W celu zrealizowania dwóch transakcji wynajęli biuro, umówili się z klientami, za wiele milionów peset sprzedali podrobione kupony i zniknęli. Oszukani nie mogą się nawet odwołać do sądu.
Na mniejszą skalę piorą swoje nielegalne oszczędności zwykli obywatele. - Niektórych klientów nie obchodzi ani kolor, ani nawet marka auta. Przychodzą, pytają o najdroższe i płacą gotówką - opowiada właściciel salonu używanych luksusowych samochodów. W ciągu ostatnich czterech lat liczba aut kupowanych w Hiszpanii za gotówkę wzrosła dwukrotnie. Podobne zmiany zaszły na rynku dzieł sztuki. Zanim ogłoszono datę wprowadzenia do obrotu euro, obrazy i rzeźby wywozili z tego kraju przede wszystkim Niemcy, Francuzi i Skandynawowie. Teraz najczęstszymi klientami drogich galerii stali się Hiszpanie.
Kolejnym sposobem na zalegalizowanie oszczędności jest kupno nieruchomości. Najlepiej znaleźć dom albo działkę oficjalnie wycenioną poniżej wartości. Sprzedający dostaje gotówkę, a różnica między ceną bankową a wartością realną jest mu wypłacana pod stołem w brudnych pieniądzach. Skończyły się czasy, kiedy nielegalne pieniądze można było przepuścić przez konto zmarłego stryjka. Teraz każdy pracownik banku zostaje pouczony, jak sprawdzać, czy banknoty są zarobione uczciwie, a za współpracę z przestępcą grożą mu cztery lata więzienia. Wszystkie banki opracowały też procedurę dyskretnego sprawdzania petentów.
Wypadków prania brudnych pieniędzy nie nagłaśnia się. Strony, czyli osoba przyłapana na gorącym uczynku oraz urząd skarbowy, dochodzą do porozumienia i wszystko kończy się mandatem. Wysokość kary nie może przekroczyć jednak trzykrotnej wartości nielegalnej operacji. Czas oraz sposób zapłaty ustalane są w zaciszu kancelarii adwokackiej.
Między innymi dlatego dane dotyczące szarej strefy są w Hiszpanii bardzo przybliżone. Przedstawiciele resortu gospodarki niechętnie rozmawiają na ten temat. Ile jest brudnych pieniędzy? - Nie wiadomo. Nie da się tego ustalić - przekonuje rzecznik ministerstwa. O liczbach nie chcą rozmawiać też w Biurze ds. Ścigania Przestępstw Gospodarczych ani w Centralnym Urzędzie Podatkowym. - Nic dziwnego - słyszę od adwokata, który informuje mnie z uśmiechem, że sam też zajmuje się praniem.
Jeszcze niedawno nikogo nie dziwiła praca na czarno. Początkowo, kiedy pensje niewiele różniły się od polskich, decydowano się na nią ze zwykłej konieczności. Pieniądze, które omijały fiskusa, wydawano na życie. Nie było zatem kłopotu z wprowadzeniem ich do legalnego obiegu. Z czasem, gdy poziom życia zaczął się podnosić, coraz większą część nielegalnych zarobków odkładano. Dziś Hiszpanie mają problem z ich wydaniem. Podobne trudności muszą pokonać przedsiębiorcy, którzy w oszukiwaniu urzędu skarbowego doszli do perfekcji. Spieszą się także narkotykowi bossowie (Hiszpania uznawana jest za punkt przerzutowy z Europy do Ameryki Południowej).
- Piorą prawie wszyscy. Robią to jednak na różne sposoby i skalę - mówi z przekonaniem prawnik, którego położona w centrum Madrytu kancelaria zajmuje się przestępstwami podatkowymi. Za brudne pieniądze uznaje się te, które ominęły fiskusa - nieważne, czy zarobione legalnie, czy nielegalnie. Trzeba umieć przekonać bank, że zasilające konto kwoty pochodzą z legalnych źródeł. Według prawa, przestępcą jest osoba, która nie zadeklarowała zarobku w wysokości 15 mln peset (ponad 100 tys. USD).
Gdy przespacerujemy się główną ulicą Madrytu, zobaczymy lokale wiecznie świecące pustkami, mimo to nie upadające. Ich prawdziwa działalność polega bowiem nie na serwowaniu obiadów, ale legalizowaniu nie opodatkowanych pieniędzy. Najłatwiej proceder ten przeprowadzić w restauracjach, gdyż trudno wskazać ich faktyczne obroty.
Na pomysł utworzenia takich firm przykrywek wpadło tak wiele osób, że w Hiszpanii powstała nawet profesja testaferro (człowiek ze słomy). Właścicielem biznesu, który ma splajtować, zostaje zwykle bezrobotny. Gdy przedsiębiorstwo bankrutuje, testaferro znika i - jak na słomianego człowieka przystało - nie zostawia po sobie śladu. Odpowiednio wysoka pensja zwykle pozwala mu zapomnieć o ryzyku związanym z tym przedsięwzięciem. Zdarza się, że w proceder ów włączane są osoby chore psychicznie, gdyż zgodnie z hiszpańskim prawem, nie ponoszą one odpowiedzialności karnej za swoje czyny. Zgodę wydają w ich imieniu członkowie rodziny i najczęściej to oni czerpią z tego korzyść. Fikcyjny zarządca dostaje co miesiąc pensję albo otrzymuje pieniądze za każdy złożony podpis. Wielu z nich nigdy nawet nie widziało "swoich" przedsiębiorstw.
Nowością jest pranie pieniędzy poprzez odkupywanie wygranych w państwowych loteriach. Zwyczaj ten tak się rozpowszechnił, że zwycięzcę z potrzebującymi nieoficjalnie kontaktują same kolektury. Za przekazanie kuponu szczęśliwiec dostaje na ogół 5-10 proc. premii. Dokument potwierdzający wygraną można też kupić, ale wtedy przelicznik jest wyższy. Loterie umożliwiają pranie pieniędzy na wiele sposobów. Niedawno w Madrycie wybuchła w związku z tym afera rodem z filmu "Żądło". Kilku oszustów nie tylko sprzedawało, ale nawet... produkowało kupony ze szczęśliwymi numerami. W celu zrealizowania dwóch transakcji wynajęli biuro, umówili się z klientami, za wiele milionów peset sprzedali podrobione kupony i zniknęli. Oszukani nie mogą się nawet odwołać do sądu.
Na mniejszą skalę piorą swoje nielegalne oszczędności zwykli obywatele. - Niektórych klientów nie obchodzi ani kolor, ani nawet marka auta. Przychodzą, pytają o najdroższe i płacą gotówką - opowiada właściciel salonu używanych luksusowych samochodów. W ciągu ostatnich czterech lat liczba aut kupowanych w Hiszpanii za gotówkę wzrosła dwukrotnie. Podobne zmiany zaszły na rynku dzieł sztuki. Zanim ogłoszono datę wprowadzenia do obrotu euro, obrazy i rzeźby wywozili z tego kraju przede wszystkim Niemcy, Francuzi i Skandynawowie. Teraz najczęstszymi klientami drogich galerii stali się Hiszpanie.
Kolejnym sposobem na zalegalizowanie oszczędności jest kupno nieruchomości. Najlepiej znaleźć dom albo działkę oficjalnie wycenioną poniżej wartości. Sprzedający dostaje gotówkę, a różnica między ceną bankową a wartością realną jest mu wypłacana pod stołem w brudnych pieniądzach. Skończyły się czasy, kiedy nielegalne pieniądze można było przepuścić przez konto zmarłego stryjka. Teraz każdy pracownik banku zostaje pouczony, jak sprawdzać, czy banknoty są zarobione uczciwie, a za współpracę z przestępcą grożą mu cztery lata więzienia. Wszystkie banki opracowały też procedurę dyskretnego sprawdzania petentów.
Wypadków prania brudnych pieniędzy nie nagłaśnia się. Strony, czyli osoba przyłapana na gorącym uczynku oraz urząd skarbowy, dochodzą do porozumienia i wszystko kończy się mandatem. Wysokość kary nie może przekroczyć jednak trzykrotnej wartości nielegalnej operacji. Czas oraz sposób zapłaty ustalane są w zaciszu kancelarii adwokackiej.
Między innymi dlatego dane dotyczące szarej strefy są w Hiszpanii bardzo przybliżone. Przedstawiciele resortu gospodarki niechętnie rozmawiają na ten temat. Ile jest brudnych pieniędzy? - Nie wiadomo. Nie da się tego ustalić - przekonuje rzecznik ministerstwa. O liczbach nie chcą rozmawiać też w Biurze ds. Ścigania Przestępstw Gospodarczych ani w Centralnym Urzędzie Podatkowym. - Nic dziwnego - słyszę od adwokata, który informuje mnie z uśmiechem, że sam też zajmuje się praniem.
Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.