Na rodzinnym pawlaczu Wisława Szymborska odkryła coś więcej niż tylko cenną pamiątkę po dziadku. Odkryła nowy portret polskiego bojownika o wolność: nie męczennika, ale hulaki i awanturnika.
Był rok 1848. Szesnastoletni Antoni Szymborski, dziadek naszej noblistki, szedł z kolegami do powstania wielkopolskiego, jakby wybierał się na wagary. Uciekał od nudnej szkoły, despotycznej matki i babki. W pamiętnikach (wydanych przez Znak pod tytułem "Burzliwe fortuny obroty") rzadko używał słowa "ojczyzna", a wojsko traktował jak piknik: "Każdy myślał o sobie, o bitwie, był głodny i wesół, jeden drugiego częstował gorzałką, dzielił się kawałkiem chleba i szedł dalej". Makabra wojenna, stosy trupów nie odbierały chłopcom apetytu przy kolacji. Na dowodzącego nimi Mierosławskiego patrzyli z czcią nawet wtedy, gdy za hardą odpowiedź, nie czekając na sąd, palnął w łeb z pistoletu przyłapanemu na rabunku kosynierowi. Często zresztą zabijano bez wyroku - za samo posądzenie o zdradę, kradzież lub niesubordynację.
Przez trzy lata (1848-1850) Szymborski pędził żywot włóczęgi: podróżował po świecie, zwiedzając Europę i Amerykę, walcząc, bawiąc się i szukając łatwego zarobku. Do podjęcia walki z zaborcami był gotów zawsze i wszędzie, gdziekolwiek by rozgorzała. Myślał o przedostaniu się do legionu Czajkowskiego, chciał zobaczyć Egipt, Palestynę, Jerozolimę. Przez Włochy dotarł na Węgry, gdzie bohatersko odznaczył się w szturmie pod dowództwem generała Bema i na placu boju został mianowany oficerem. Wojował tam do końca powstania węgierskiego. Po kolejnych klęskach zapisał w dzienniku gorzkie podsumowanie: "Ja należałem do ogółu chorych, którzy o niczym innym nie myśleli, jak tylko się bić i bić, a jak nie było bójki parę dni, tośmy tęsknili i jej szukali (...), lecz żaden nie pomyślał nad tym, gdzie się bić, za kogo i na co".
Po klęsce Wiosny Ludów pojechał do Francji, gdzie po raz pierwszy pomyślał serio o nauce i pracy, nie znalazł ich jednak ani w Nancy, ani w Paryżu. Statystyki francuskie podają, że studiowało w tym kraju wielu Polaków, lecz Antoniemu brakowało przygotowania - w kraju ukończył zaledwie pięć klas, matka bowiem uważała to za wystarczającą edukację. Nie obchodziła go polityka, z Wielką Emigracją się nie związał, uciekał od wizji mistycznych i historiozoficznych w rodzaju towiańszczyzny: "(...) pełno latających apostołów z różnymi poglądami, pełno obietnic łudzących i unikających, tak urobiły wielu ludzi do niezdolności. Poglądy niektórych były takie, że w nas, młodych dzieciach, wątpliwość powstała, czy ci ludzie nie są fałszywymi prorokami dążącymi do zupełnego upadku ludzkości". W końcu w listopadzie 1849 r. wyruszył do Ameryki.
Także tu pomógł mu wrodzony talent do jednania sobie ludzi. Wszędzie, gdzie się pojawił, stawał się przyjacielem domu, towarzyszem zabaw, niekiedy nawet mile widzianym kandydatem na męża. Pierwsze amerykańskie sukcesy towarzyskie i zarobkowe osiągnął, porozumiewając się wyłącznie na migi. W Nowym Jorku sprzedawał maślankę, w Kalifornii szukał z kolegami złota. Jak pisał, "chęć zbogacenia się ciągle wierciła nam głowy". Gdy na jednej z kupionych działek znaleźli trochę kruszcu, wkrótce ją opuścili (wytrwalsi Chińczycy w tym samym miejscu dokopali się majątku). Zniecierpliwieni dali za wygraną i opuścili Amerykę, świadomi, że całe ich szlacheckie wychowanie nie sprzyja nowoczesnej walce o kapitalistyczny sukces, o którym potrafili tylko marzyć.
Gdy Szymborski wrócił do kraju, wziął udział w powstaniu styczniowym. Po jego klęsce uczył się wielu zawodów. Najlepiej poszły mu kursy rolniczo-ekonomiczne, został jednak tylko rządcą w obcym majątku, co odczuwał jako społeczną degradację. Nie udało mu się też życie rodzinne - żona opuściła go wraz z dzieckiem. Ostatnie lata wypełniło mu notowanie wspomnień dla syna. Stworzył rzecz barwną, ciekawą, napisaną z talentem, którego w sobie nie dostrzegał. Dziś czytamy jego pamiętniki jak bestseller. Dzięki nim lepiej rozumiemy, jak polskie doświadczenia od pokoleń utrudniają nam osiągnięcie ideału człowieka sukcesu.
Przez trzy lata (1848-1850) Szymborski pędził żywot włóczęgi: podróżował po świecie, zwiedzając Europę i Amerykę, walcząc, bawiąc się i szukając łatwego zarobku. Do podjęcia walki z zaborcami był gotów zawsze i wszędzie, gdziekolwiek by rozgorzała. Myślał o przedostaniu się do legionu Czajkowskiego, chciał zobaczyć Egipt, Palestynę, Jerozolimę. Przez Włochy dotarł na Węgry, gdzie bohatersko odznaczył się w szturmie pod dowództwem generała Bema i na placu boju został mianowany oficerem. Wojował tam do końca powstania węgierskiego. Po kolejnych klęskach zapisał w dzienniku gorzkie podsumowanie: "Ja należałem do ogółu chorych, którzy o niczym innym nie myśleli, jak tylko się bić i bić, a jak nie było bójki parę dni, tośmy tęsknili i jej szukali (...), lecz żaden nie pomyślał nad tym, gdzie się bić, za kogo i na co".
Po klęsce Wiosny Ludów pojechał do Francji, gdzie po raz pierwszy pomyślał serio o nauce i pracy, nie znalazł ich jednak ani w Nancy, ani w Paryżu. Statystyki francuskie podają, że studiowało w tym kraju wielu Polaków, lecz Antoniemu brakowało przygotowania - w kraju ukończył zaledwie pięć klas, matka bowiem uważała to za wystarczającą edukację. Nie obchodziła go polityka, z Wielką Emigracją się nie związał, uciekał od wizji mistycznych i historiozoficznych w rodzaju towiańszczyzny: "(...) pełno latających apostołów z różnymi poglądami, pełno obietnic łudzących i unikających, tak urobiły wielu ludzi do niezdolności. Poglądy niektórych były takie, że w nas, młodych dzieciach, wątpliwość powstała, czy ci ludzie nie są fałszywymi prorokami dążącymi do zupełnego upadku ludzkości". W końcu w listopadzie 1849 r. wyruszył do Ameryki.
Także tu pomógł mu wrodzony talent do jednania sobie ludzi. Wszędzie, gdzie się pojawił, stawał się przyjacielem domu, towarzyszem zabaw, niekiedy nawet mile widzianym kandydatem na męża. Pierwsze amerykańskie sukcesy towarzyskie i zarobkowe osiągnął, porozumiewając się wyłącznie na migi. W Nowym Jorku sprzedawał maślankę, w Kalifornii szukał z kolegami złota. Jak pisał, "chęć zbogacenia się ciągle wierciła nam głowy". Gdy na jednej z kupionych działek znaleźli trochę kruszcu, wkrótce ją opuścili (wytrwalsi Chińczycy w tym samym miejscu dokopali się majątku). Zniecierpliwieni dali za wygraną i opuścili Amerykę, świadomi, że całe ich szlacheckie wychowanie nie sprzyja nowoczesnej walce o kapitalistyczny sukces, o którym potrafili tylko marzyć.
Gdy Szymborski wrócił do kraju, wziął udział w powstaniu styczniowym. Po jego klęsce uczył się wielu zawodów. Najlepiej poszły mu kursy rolniczo-ekonomiczne, został jednak tylko rządcą w obcym majątku, co odczuwał jako społeczną degradację. Nie udało mu się też życie rodzinne - żona opuściła go wraz z dzieckiem. Ostatnie lata wypełniło mu notowanie wspomnień dla syna. Stworzył rzecz barwną, ciekawą, napisaną z talentem, którego w sobie nie dostrzegał. Dziś czytamy jego pamiętniki jak bestseller. Dzięki nim lepiej rozumiemy, jak polskie doświadczenia od pokoleń utrudniają nam osiągnięcie ideału człowieka sukcesu.
Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.