Zamożność staje się wartością cenioną na równi z rodziną, rozwojem osobistym czy uczestnictwem w kulturze
Na początku obecnej dekady pewien młody biznesmen z wybrzeża zapragnął domu na podobieństwo okrętu, z korytarzem, w którym mieściłaby się strzelnica. Inny w tym samym czasie sprowadził sobie z Beverly Hills rolls-royce’a wartego 175 tys. USD, a jeszcze inny - ferrari testarossę za 4 mld starych złotych. Kolejny karierę bankiera rozpoczął od kupna biurka za - bagatela - miliard złotych. Wszyscy oni następnie, jak dziesiątki im podobnych, weszli w konflikt z prawem. Nic zatem dziwnego, że na początku lat 90. biznesmeni bili w Polsce rekordy niepopularności.
Niewątpliwie dawał też o sobie znać pielęgnowany przez peerelowskie władze tzw. syndrom egalitarno-reglamentacyjny. Zbierał także swoje żniwo obowiązujący przez dziesięciolecia model propagandy bezwzględnie piętnującej i wyszydzającej "badylarzy" i "prywaciarzy". Można przyjąć w uproszczeniu, że setki bezsensownych demonstracji bogactwa w złym guście i setki jak najbardziej autentycznych afer i szwindli towarzyszących pierwotnej akumulacji kapitału między Odrą a Bugiem dotarły za pośrednictwem mediów do zbiorowej świadomości, prowadząc do uogólnień i wywołując skojarzenie: kapitalista = oszust i wyzyskiwacz. Czy coś zmieniło się w tym społecznym obrazie najzamożniejszych Polaków?
Prof. Aniela Dylus z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie mówi o "postrzeganiu biznesu w dwu perspektywach". Powołuje się przy tym na badania z Niemiec, kraju o wieloletniej tradycji gospodarki rynkowej. Uważa ona, że można je z powodzeniem odnieść do polskich realiów. - Biznesmeni postrzegani są jako ludzie nieetyczni, zdolni zrobić wszystko, by zarobić jeszcze więcej pieniędzy. Co ciekawe, szefa albo właściciela firmy, w której pracujemy, uważamy najczęściej za uczciwego człowieka, który do pieniędzy doszedł ciężką pracą - mówi prof. Dylus.
Biskup Tadeusz Pieronek, rektor Papieskiej Akademii Teologicznej, twierdzi, że "sukces mierzony pieniędzmi może być powodem do dumy", ale negatywny stosunek do ludzi zamożnych wciąż jest częsty. - Co gorsza, bywa uzasadniony. Niektórzy bowiem wzbogacili się w myśl zasady "pierwszy milion trzeba ukraść" - podkreśla biskup. Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, powiada z kolei: - Wprawdzie pieniądze przestają być tematem tabu, a wykształceni pracownicy nauczyli się odpowiednio wyceniać swe kwalifikacje, lecz nie znaczy to, że bogaci są pozytywnie odbierani przez społeczeństwo. - W mentalności Polaków tkwi przeświadczenie, że bogactwo powinno być nagrodą za ciężką pracę. Dlatego trudno o przyzwolenie społeczne dla tych, którzy pieniądze wywalczyli łokciami - zauważa Piotr Ikonowicz, przewodniczący Polskiej Partii Socjalistycznej, który jednak zdaje się zapominać, że swoją wcale niemałą jak na krajowe warunki dietę poselską również wywalczył łokciami, a ostatnio nawet użył pięści. Z poglądem, że do afirmacji bogactwa w Polsce droga jest daleka, zgadzają się nawet najbardziej zatwardziali liberałowie. - Decyduje o tym przede wszystkim bezinteresowna zawiść i to, że niewielu polskich biznesmenów miało szansę sprawdzić się w rzeczywistych rynkowych warunkach. Większość fortun powstała na zasadzie układów - ocenia Janusz Korwin-Mikke. O zawiści mówi też poseł Unii Wolności Janusz Lewandowski:
- Sami nuworysze przyczynili się do stworzenia negatywnej opinii o sobie, zwłaszcza poprzez epatowanie bogactwem, nachalne okazywanie swej wyższości - mówi Lewandowski.
Nie zmienia to faktu, że Polacy najzwyczajniej w świecie chcą być bogaci. - Pieniądz jest wartością cenioną na równi z rodziną, rozwojem osobistym czy uczestnictwem w kulturze. Dla jednej piątej polskiego społeczeństwa bardzo ważne jest posiadanie większego majątku, niż mają znajomi - mówi Adam Czarnecki z agencji ARC Rynek i Opinia. Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego, zauważa, że "minęło zażenowanie, jakie dziesięć lat temu towarzyszyło posiadaniu wypchanego portfela". - Pieniądz to obiektywna miara życiowej zaradności, przepustka do przyszłości i glejt pozwalający nie odstawać od przedsiębiorczych znajomych - tłumaczy prof. Czapiński. Znani zamożni Polacy niechętnie mówią o swoich pieniądzach. Z kilkudziesięciu osób, z którymi próbowali rozmawiać dziennikarze "Wprost", większość nie chciała odpowiadać na pytania.
- Wciąż pokutuje pogląd, że jeśli ktoś opływa w luksusy, to pieniądze na pewno ukradł. Poza tym finansowym magnatom porywa się dzieci, kradnie samochody, napada na ich domy - komentuje psycholog Jacek Santorski. - Bogactwem trzeba się dzielić, bo jeśli się tego nie zrobi, to biedni przyjdą i sami sobie wezmą to, czego potrzebują - ostrzega prof. Aniela Dylus. Cena, jaką bogaci płacą za luksus, to osiedla za murami pilnie strzeżone przez ochroniarzy, systemy alarmowe i kamery wideo.
- Jeżeli pracuje się wydajnie i nie ma się pieniędzy, to coś z tą pracą jest nie tak. Jeśli się pracuje i ma pieniądze, oznacza to, że produkty czy usługi przez nas wykonywane są potrzebne, a zatem potrafiliśmy odgadnąć kaprysy rynku - mówi Marek Kamiński, współwłaściciel i dyrektor handlowy Sowkamu, bydgoskiej sieci sprzedającej akcesoria samochodowe. - Zarabianie staje się wyznacznikiem pozycji społecznej i możliwości. Otwieramy się na świat, potrzebujemy pieniędzy na zaspokajanie potrzeb. Nie ma w tym niczego wstydliwego - przekonuje Danuta Szumska, właścicielka firmy El Gum, dystrybutora produktów koncernu Dunlop. - Wysokie wpływy na konto to powód do osobistej satysfakcji. Im jesteś lepszy, tym więcej powinni ci płacić - dodaje Eryk Karski, analityk finansowy z BRE Banku. - Twoje wynagrodzenie to najlepsze odzwierciedlenie twoich umiejętności i wartości, jaką stanowisz dla pracodawcy. Tak jest na całym świecie, musi tak być również w Polsce - dodaje Piotr Zygarski, szef warszawskiej kancelarii prawno-inwestycyjnej John Conrad.
Grupa zamożnych nie poszerza się już tak szybko jak na początku dekady, ale staje się bardziej zwarta niż kilka lat temu. Bogaci zaczynają inwestować w siebie. Starają się wybierać dobre szkoły dla swoich dzieci. Uczą się języków obcych. Coraz częściej decydują się na działalność publiczną i charytatywną. Zrzeszają się w klubach i organizacjach biznesowych. - W krajach Europy Zachodniej ludzie zamożni cieszą się szacunkiem, ponieważ potrafią się dzielić i przyczyniają się do rozwoju lokalnych wspólnot - twierdzi Ikonowicz. Z tym argumentem zgadza się prof. Dylus. - Bogaci muszą zadbać o kształtowanie własnego pozytywnego wizerunku - mówi. Muszą pokazać, iż są społecznie przydatni - nie tylko dlatego, że dają datki na cele społeczne, ale przede wszystkim dlatego, że w swoich przedsiębiorstwach pozwalają zarabiać innym. Tworząc miejsca pracy, przyczyniają się do rozwoju gospodarczego kraju. Po to, by Polska rzeczywiście rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej.
Niewątpliwie dawał też o sobie znać pielęgnowany przez peerelowskie władze tzw. syndrom egalitarno-reglamentacyjny. Zbierał także swoje żniwo obowiązujący przez dziesięciolecia model propagandy bezwzględnie piętnującej i wyszydzającej "badylarzy" i "prywaciarzy". Można przyjąć w uproszczeniu, że setki bezsensownych demonstracji bogactwa w złym guście i setki jak najbardziej autentycznych afer i szwindli towarzyszących pierwotnej akumulacji kapitału między Odrą a Bugiem dotarły za pośrednictwem mediów do zbiorowej świadomości, prowadząc do uogólnień i wywołując skojarzenie: kapitalista = oszust i wyzyskiwacz. Czy coś zmieniło się w tym społecznym obrazie najzamożniejszych Polaków?
Prof. Aniela Dylus z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie mówi o "postrzeganiu biznesu w dwu perspektywach". Powołuje się przy tym na badania z Niemiec, kraju o wieloletniej tradycji gospodarki rynkowej. Uważa ona, że można je z powodzeniem odnieść do polskich realiów. - Biznesmeni postrzegani są jako ludzie nieetyczni, zdolni zrobić wszystko, by zarobić jeszcze więcej pieniędzy. Co ciekawe, szefa albo właściciela firmy, w której pracujemy, uważamy najczęściej za uczciwego człowieka, który do pieniędzy doszedł ciężką pracą - mówi prof. Dylus.
Biskup Tadeusz Pieronek, rektor Papieskiej Akademii Teologicznej, twierdzi, że "sukces mierzony pieniędzmi może być powodem do dumy", ale negatywny stosunek do ludzi zamożnych wciąż jest częsty. - Co gorsza, bywa uzasadniony. Niektórzy bowiem wzbogacili się w myśl zasady "pierwszy milion trzeba ukraść" - podkreśla biskup. Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, powiada z kolei: - Wprawdzie pieniądze przestają być tematem tabu, a wykształceni pracownicy nauczyli się odpowiednio wyceniać swe kwalifikacje, lecz nie znaczy to, że bogaci są pozytywnie odbierani przez społeczeństwo. - W mentalności Polaków tkwi przeświadczenie, że bogactwo powinno być nagrodą za ciężką pracę. Dlatego trudno o przyzwolenie społeczne dla tych, którzy pieniądze wywalczyli łokciami - zauważa Piotr Ikonowicz, przewodniczący Polskiej Partii Socjalistycznej, który jednak zdaje się zapominać, że swoją wcale niemałą jak na krajowe warunki dietę poselską również wywalczył łokciami, a ostatnio nawet użył pięści. Z poglądem, że do afirmacji bogactwa w Polsce droga jest daleka, zgadzają się nawet najbardziej zatwardziali liberałowie. - Decyduje o tym przede wszystkim bezinteresowna zawiść i to, że niewielu polskich biznesmenów miało szansę sprawdzić się w rzeczywistych rynkowych warunkach. Większość fortun powstała na zasadzie układów - ocenia Janusz Korwin-Mikke. O zawiści mówi też poseł Unii Wolności Janusz Lewandowski:
- Sami nuworysze przyczynili się do stworzenia negatywnej opinii o sobie, zwłaszcza poprzez epatowanie bogactwem, nachalne okazywanie swej wyższości - mówi Lewandowski.
Nie zmienia to faktu, że Polacy najzwyczajniej w świecie chcą być bogaci. - Pieniądz jest wartością cenioną na równi z rodziną, rozwojem osobistym czy uczestnictwem w kulturze. Dla jednej piątej polskiego społeczeństwa bardzo ważne jest posiadanie większego majątku, niż mają znajomi - mówi Adam Czarnecki z agencji ARC Rynek i Opinia. Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego, zauważa, że "minęło zażenowanie, jakie dziesięć lat temu towarzyszyło posiadaniu wypchanego portfela". - Pieniądz to obiektywna miara życiowej zaradności, przepustka do przyszłości i glejt pozwalający nie odstawać od przedsiębiorczych znajomych - tłumaczy prof. Czapiński. Znani zamożni Polacy niechętnie mówią o swoich pieniądzach. Z kilkudziesięciu osób, z którymi próbowali rozmawiać dziennikarze "Wprost", większość nie chciała odpowiadać na pytania.
- Wciąż pokutuje pogląd, że jeśli ktoś opływa w luksusy, to pieniądze na pewno ukradł. Poza tym finansowym magnatom porywa się dzieci, kradnie samochody, napada na ich domy - komentuje psycholog Jacek Santorski. - Bogactwem trzeba się dzielić, bo jeśli się tego nie zrobi, to biedni przyjdą i sami sobie wezmą to, czego potrzebują - ostrzega prof. Aniela Dylus. Cena, jaką bogaci płacą za luksus, to osiedla za murami pilnie strzeżone przez ochroniarzy, systemy alarmowe i kamery wideo.
- Jeżeli pracuje się wydajnie i nie ma się pieniędzy, to coś z tą pracą jest nie tak. Jeśli się pracuje i ma pieniądze, oznacza to, że produkty czy usługi przez nas wykonywane są potrzebne, a zatem potrafiliśmy odgadnąć kaprysy rynku - mówi Marek Kamiński, współwłaściciel i dyrektor handlowy Sowkamu, bydgoskiej sieci sprzedającej akcesoria samochodowe. - Zarabianie staje się wyznacznikiem pozycji społecznej i możliwości. Otwieramy się na świat, potrzebujemy pieniędzy na zaspokajanie potrzeb. Nie ma w tym niczego wstydliwego - przekonuje Danuta Szumska, właścicielka firmy El Gum, dystrybutora produktów koncernu Dunlop. - Wysokie wpływy na konto to powód do osobistej satysfakcji. Im jesteś lepszy, tym więcej powinni ci płacić - dodaje Eryk Karski, analityk finansowy z BRE Banku. - Twoje wynagrodzenie to najlepsze odzwierciedlenie twoich umiejętności i wartości, jaką stanowisz dla pracodawcy. Tak jest na całym świecie, musi tak być również w Polsce - dodaje Piotr Zygarski, szef warszawskiej kancelarii prawno-inwestycyjnej John Conrad.
Grupa zamożnych nie poszerza się już tak szybko jak na początku dekady, ale staje się bardziej zwarta niż kilka lat temu. Bogaci zaczynają inwestować w siebie. Starają się wybierać dobre szkoły dla swoich dzieci. Uczą się języków obcych. Coraz częściej decydują się na działalność publiczną i charytatywną. Zrzeszają się w klubach i organizacjach biznesowych. - W krajach Europy Zachodniej ludzie zamożni cieszą się szacunkiem, ponieważ potrafią się dzielić i przyczyniają się do rozwoju lokalnych wspólnot - twierdzi Ikonowicz. Z tym argumentem zgadza się prof. Dylus. - Bogaci muszą zadbać o kształtowanie własnego pozytywnego wizerunku - mówi. Muszą pokazać, iż są społecznie przydatni - nie tylko dlatego, że dają datki na cele społeczne, ale przede wszystkim dlatego, że w swoich przedsiębiorstwach pozwalają zarabiać innym. Tworząc miejsca pracy, przyczyniają się do rozwoju gospodarczego kraju. Po to, by Polska rzeczywiście rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej.
Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.