W "Wielkim Bracie" nie będziemy mieli do czynienia z teatrem życia, lecz raczej bulwarowym komiksem
"Big Brother watches you"
George Orwell
Jedna z polskich telewizji komercyjnych postanowiła zaryzykować i już za kilka miesięcy jej amatorzy będą mogli przyłożyć oko do dziurki od klucza i przez sto dni czynić to, na co mają często ochotę małe dzieci - póki karcącym gestem rodzicieli nie zostaną odesłane do swojego pokoju. Podglądactwo we wszystkich bodaj kulturach nowożytnego świata uznane zostało nie tyle może za dewiację, ile za zachowanie niegodne osoby dorosłej. Mimo to jest zjawiskiem dość rozpowszechnionym, objawiającym się spojrzeniami przez płot, rozszyfrowywaniem zdarzeń dziejących się za nie dość szczelnie zasuniętymi firankami, a nawet upartym zbieraniem się gapiów wokół człowieka, który zasłabł na ulicy. Psychologowie społeczni uznają, że taka postawa stanowi nieuprawnioną ingerencję w życie podglądanego, i zarazem dowodzą, że wynika ona z genu autoekshibicjonizmu, bardziej rozwiniętego u niektórych przedstawicieli rodzaju ludzkiego.
George Orwell posłużył się tą ludzką przypadłością w celu zilustrowania wszechobecności Wielkiego Brata w czasach totalitaryzmu komunistycznego. Wizja kontrolowanego przez niego świata była wtedy cennym uprzystępnieniem światowej publiczności mechanizmów rządzących ustrojem totalitarnym. Kamery śledzące każdy ruch i mikrofony wyłapujące każde słowo sprawiały, że anonimowa władza mogła w pełni kontrolować sytuację, ubezwłasnowolniając poddanych. Z pewnością Orwellowi zawdzięczamy to, że świat cywilizowany zaczął z czasem odróżniać slogan o braterstwie ludów od krwawej (lub bezkrwawej - ale wcale nie lepszej) rzeczywistości totalitaryzmu. Wcześniej jedynie chyba Franz Kafka, wiedziony genialną intuicją, potrafił wykoncypować coś podobnego, ale nie powstrzymało to świata od szaleństw.
TVN nie jest ani Kafką, ani Orwellem. Jest komercyjną telewizją, która na zapowiedzianym programie zgarnie wielki szmal. Choć powtarzane jest przy tej okazji słowo "eksperyment", to przecież nie będzie w tym wypadku żadnego eksperymentu, a już zwłaszcza naukowego. Rzecz została zweryfikowana w dziesiątkach programów telewizyjnych będących pierwowzorem, w jakimś domu o szklanych ścianach w Ameryce Łacińskiej, zamieszkanym przez kobietę jedzącą, śpiącą i siusiającą na oczach tysięcy gapiów, w praktykach nudzących się internautów. Okazało się, że zabieg jest z komercyjnego punktu widzenia bardzo rentowny, i ten wzgląd zadecydował o przeniesieniu go także na grunt polski.
Jest z nim inaczej niż z autoeksperymentami z gatunku szkoły przetrwania, przeprowadzanymi czasem na pustyni, w grotach i innych odosobnionych miejscach i nawiązującymi do tradycji eremów. W "Wielkim Bracie" nie będziemy mieli do czynienia z teatrem życia, lecz raczej bulwarowym komiksem. Nie będzie to lot nad kukułczym gniazdem, lecz raczej kaczy chód po rozmokłym pobojowisku, na którym trup prywatności rozkładał się będzie na naszych oczach, wydzielając mniej lub bardziej doskwierający smrodek.
Zapewne nie ma sposobu, by uniemożliwić tę praktykę zabiegami prawnymi. Wolni ludzie mają prawo do swobodnych wyborów zarówno w roli uczestników, jak i widzów. Dopóki młodzież szkolna nie będzie musiała pisać wypracowań o wczorajszym odcinku, dopóty rzecz będzie się rozgrywać w sumieniach producentów i konsumentów.
Pozostaje jednak problem ciągu dalszego. Nie przejmuję się ryzykiem załamań nerwowych u eksuczestników. Bardziej martwię się tym, że wprawdzie wprowadziliśmy ustawę o ochronie danych osobowych, ale i tak ktoś kiedyś bez zażenowania spyta mnie, którym palcem dłubię w nosie, gdy nikt mnie nie widzi. I takie włażenie w ludzkie życie będzie dostępniejsze niż manipulacje genetyczne lub wszczepianie bioelektrod do mózgu. Big Brother w zasięgu ręki. Trudno się dziwić, że nawet Stanisław Lem ma dość futurystyki.
Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.