Krytyka nie jest wiele warta, gdy togę Katona łatwo zamienia się na strój błazna
Dobrze znany na Zachodzie "terroryzm tortowy" dotarł w minionym tygodniu do Polski. Najpierw ekolodzy niezadowoleni z budowy tamy w Nieszawie obrzucili tortem ministra Antoniego Tokarczuka, później grupka anarchistów w podobny sposób potraktowała Leszka Balcerowicza, który na Uniwersytecie Warszawskim mówił o doświadczeniach polskiej transformacji ustrojowej. Młody człowiek, który na twarzy byłego wicepremiera rozmazał kremową maź, tłumaczył dziennikarzom, że chciał w ten sposób zaprotestować przeciwko tragicznym konsekwencjom neoliberalnej polityki gospodarczej.
Chamski wygłup mający na celu zdobycie taniego rozgłosu nie byłby wart komentarza, gdyby nie towarzysząca mu pełna pobłażliwości, a nawet satysfakcji, reakcja niektórych polityków i publicystów lewicy. Najwyraźniej zapomnieli, że ocena atakowania czymkolwiek: kamieniem, śmierdzącym jajem czy nawet słodkim tortem, nie może być uzależniona od poglądów ofiary agresji.
Lewica w Polsce nie może patrzeć na takie wybryki z perspektywy dżdżownicy i cieszyć się z chamstwa tylko dlatego, że dzisiaj dotyka ono politycznego rywala. Jutro bowiem lewica może być celem jeszcze bardziej obrzydliwego ataku. Zdarzało się tak już w przeszłości, kiedy prawicowi bojówkarze w równie "dowcipny" sposób atakowali liderów SLD. Wówczas jednak te same osoby, które dzisiaj nie potrafią ukryć radości z powodu upaćkanej twarzy i garnituru Balcerowicza, prezentowały wielkie oburzenie. Krytyka nie jest wiele warta, gdy togę Katona łatwo zamienia się na strój chichoczącego błazna.
Podwójne normy moralne, inne dla swoich i dla obcych, stają się coraz większym utrapieniem naszego życia publicznego. Z panoszącym się złem, na przykład z korupcją, walczy się wyłącznie w szeregach przeciwnika. Rzecz jasna, z marnym skutkiem, bo koledzy zawsze osłonią atakowanego, tłumacząc, że został zniesławiony wyłącznie z powodów politycznych. Gdyby choćby część energii przeznaczanej na tropienie patologicznych zachowań rywali dało się wykorzystać na porządkowanie własnego podwórka, nasza scena polityczna nie przypominałaby biebrzańskich bagien, lecz lubelski czarnoziem.
Chamski wygłup mający na celu zdobycie taniego rozgłosu nie byłby wart komentarza, gdyby nie towarzysząca mu pełna pobłażliwości, a nawet satysfakcji, reakcja niektórych polityków i publicystów lewicy. Najwyraźniej zapomnieli, że ocena atakowania czymkolwiek: kamieniem, śmierdzącym jajem czy nawet słodkim tortem, nie może być uzależniona od poglądów ofiary agresji.
Lewica w Polsce nie może patrzeć na takie wybryki z perspektywy dżdżownicy i cieszyć się z chamstwa tylko dlatego, że dzisiaj dotyka ono politycznego rywala. Jutro bowiem lewica może być celem jeszcze bardziej obrzydliwego ataku. Zdarzało się tak już w przeszłości, kiedy prawicowi bojówkarze w równie "dowcipny" sposób atakowali liderów SLD. Wówczas jednak te same osoby, które dzisiaj nie potrafią ukryć radości z powodu upaćkanej twarzy i garnituru Balcerowicza, prezentowały wielkie oburzenie. Krytyka nie jest wiele warta, gdy togę Katona łatwo zamienia się na strój chichoczącego błazna.
Podwójne normy moralne, inne dla swoich i dla obcych, stają się coraz większym utrapieniem naszego życia publicznego. Z panoszącym się złem, na przykład z korupcją, walczy się wyłącznie w szeregach przeciwnika. Rzecz jasna, z marnym skutkiem, bo koledzy zawsze osłonią atakowanego, tłumacząc, że został zniesławiony wyłącznie z powodów politycznych. Gdyby choćby część energii przeznaczanej na tropienie patologicznych zachowań rywali dało się wykorzystać na porządkowanie własnego podwórka, nasza scena polityczna nie przypominałaby biebrzańskich bagien, lecz lubelski czarnoziem.
Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.