Czy Władysław Gomułka został obalony w grudniu 1970 r. wskutek spisku? Ile osób rzeczywiście zginęło wówczas na wybrzeżu? Jaka była rola Moskwy w rozwiązaniu tego konfliktu społecznego? To tylko niektóre pytania, jakie trzydzieści lat po grudniowej rewolcie wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Wiadomo, że w odsunięcie Gomułki od władzy zaangażowali się m.in. wiceminister spraw wewnętrznych gen. Franciszek Szlachcic, sekretarz KC PZPR Józef Tejchma, minister obrony Wojciech Jaruzelski oraz kierownik Wydziału Administracyjnego KC Stanisław Kania. Szlachcic i Kania podczas nocnej wyprawy do Katowic przekonali niezdecydowanego Edwarda Gierka do podjęcia walki o sukcesję, a Tejchma - na kilka godzin przed posiedzeniem biura politycznego 19 grudnia - odważył się otwarcie powiedzieć Gomułce, że do opanowania sytuacji w kraju konieczna jest jego dymisja. Nie jest natomiast jasne, kiedy przeciwnicy Gomułki rozpoczęli przygotowania do przewrotu. Sprawa ta jest o tyle istotna, że w dyskusjach na temat genezy Grudnia nieustannie powraca hipoteza o możliwej prowokacji, a jej zwolennicy odwołują się do zawartych w kilku przekazach, w tym we wspomnieniach Lecha Wałęsy, informacji o dużej grupie bliżej nieokreślonych osobników, których miano przyjąć do pracy w Stoczni Gdańskiej tuż przed wybuchem protestów. Ludzie ci mieli później odegrać wiodącą rolę w wyprowadzeniu robotników poza teren zakładu, co stworzyło możliwość interwencji milicji i zapoczątkowało zamieszki.
Po dziesięciu latach badań historycy nie tylko nie znaleźli dowodów, ale nawet znaczących poszlak potwierdzających hipotezę prowokacji. Głównym sprawcą upadku Gomułki był bowiem on sam. Doprowadził do stagnacji gos-podarczej, ignorując oczekiwania większości Polaków (zwłaszcza młodego pokolenia). Zdecydował się na podniesienie cen żywności w przeddzień świąt Bożego Narodzenia. Działania jego przeciwników ułatwił też prawdziwy amok, w jaki I sekretarz KC wpadł po otrzymaniu informacji o protestach na wybrzeżu. Jak wspominał premier Józef Cyrankiewicz, na spotkaniu z dowódcami milicji 15 grudnia Gomułka narzekał na liberalizm funkcjonariuszy, którzy "nie strzelają jak się należy".
Kilka dni ogromnego napięcia spowodowały u Gomułki zaburzenia w funkcjonowaniu układu krążenia, które nasiliły się 19 grudnia, kiedy na decydujące posiedzenie zebrało się biuro polityczne. Nieobecność I sekretarza KC na tym zebraniu wydatnie osłabiła jego stronników i ułatwiła zadanie przeciwnikom. Najwyraźniej nie czuli się oni jednak pewnie, skoro już podczas obrad kontrwywiad wojskowy, znajdujący się w rękach ludzi Jaruzelskiego, a więc "spiskowców", uzyskał informację, że brygada wojska stacjonująca w Górze Kalwarii i podlegająca gen. Grzegorzowi Korczyńskiemu, należącemu do najwierniejszych współpracowników Gomułki, ruszyła w kierunku Warszawy.
Jak wiadomo, do użycia siły nie doszło. Obrońcy Gomułki w biurze politycznym ograniczyli się do oporu słownego. Ignacy Loga-Sowiński nazwał towarzyszy dążących do zmiany I sekretarza "szczurami chcącymi uciekać z tonącego okrętu". Zenon Kliszko oświadczył, że natychmiastowe usunięcie Gomułki doprowadzi do stanu, w którym "trzeba będzie wezwać na pomoc armię radziecką", a Ryszard Strzelecki "wyraził opinię, że - według niego - sytuacja w kraju nie jest tak tragiczna, jak została przedstawiona". Większość członków biura zdecydowanie lub z pewnym wahaniem (widocznym szczególnie u Moczara i Kociołka) poparła jednak wniosek Tejchmy o powierzenie stanowiska I sekretarza KC PZPR Gierkowi.
Moczar dość długo uchodził za głównego pretendenta do spadku po Gomułce, ale w grudniu 1970 r. był całkowicie pasywny i nie ma podstaw do przypuszczeń, że próbował wówczas konkurować z Gierkiem. Jego wahanie ma prawdopodobnie związek z postawą Kremla wobec grudniowego kryzysu. Jak wynika z relacji Piotra Jaroszewicza, kierownictwo radzieckie ustami premiera Aleksieja Kosygina wyraziło swój kategoryczny sprzeciw wobec kandydatury Moczara, nazywając go "przewrotnym i głęboko zdemoralizowanym człowiekiem". Nie jest też jasne, ile jest prawdy w informacji mówiącej o tym, że w krytycznym tygodniu odwiedził Gierka w Katowicach wysłannik Kremla i przekazał mu poparcie wschodnich przywódców. Faktem jest natomiast, że list wystosowany 18 grudnia przez radzieckie biuro polityczne do jego polskiego odpowiednika, w którym podkreślano konieczność opanowania sytuacji za pomocą "odpowiednich środków politycznych i ekonomicznych", dezawuował Gomułkę (wciąż żądającego eskalacji działań siłowych) i stanowił sygnał dla jego przeciwników.
Wprawdzie najwięcej zagadek związanych z Grudniem ’70 dotyczy kulisów walki o władzę w kierownictwie PZPR, nie znaczy to, że wiadomo już wszystko o przebiegu samej robotniczej rewolty. Kontrowersje budzi nawet tak elementarna kwestia, jak liczba zabitych. Wciąż można się spotkać z poglądem, że liczba 45 ofiar śmiertelnych, podana do wiadomości przez władze jeszcze w 1970 r., jest rażąco zaniżona, a w rzeczywistości ofiar było nawet kilkaset. Pojawiły się też opinie, że było ich znacznie mniej.
Bez względu jednak na to, ile osób zginęło wskutek działań milicji i wojska, sprostowania wymagają dwa mity związane z tymi wydarzeniami. Pierwszy wiąże się z ograniczaniem geograficznego zasięgu protestów wyłącznie do wybrzeża. Istotnie, zajścia w Trójmieście, Elblągu i Szczecinie były najbardziej dramatyczne, tam też polała się krew. Ale do demonstracji doszło również w Krakowie, Wałbrzychu, Białymstoku, Bydgoszczy i Chorzowie. Jeszcze większe rozmiary miał ruch strajkowy w głębi kraju - w 37 zakładach pracę przerwały ponad 22 tys. osób. Nawet najsłabsze protesty poza obszarem otoczonych "kordonem sanitarnym" budziły niepokój władz, gdyż groziły rozlaniem się fali buntu na cały kraj. Wydaje się, że groźba realizacji takiego właśnie scenariusza odegrała istotną rolę w przyspieszeniu zmian personalnych w kierownictwie PZPR. Straszył nim bardzo skutecznie członków biura politycznego gen. Jaruzelski - zresztą nie do końca zgodnie z prawdą: "Gdyby w Warszawie rozpoczęły się zajścia w takiej skali jak w Gdańsku i Szczecinie, wojsko nie ma fizycznej możliwości przeciwstawienia się".
Drugi mit sprowadza tamte wydarzenia wyłącznie do zamieszek ulicznych i związanych z nimi ofiar. W rzeczywistości mieliśmy do czynienia z nieudaną próbą generalną tego, co stało się dziesięć lat później. Szczególnie widoczne było to w Gdyni i Szczecinie. W Gdyni do momentu, kiedy władze nie zdecydowały się aresztować członków Głównego Komitetu Strajkowego, nie wyleciała nawet jedna szyba. Z kolei w stolicy Pomorza Zachodniego tamtejszy Ogólnomiejski Komitet Strajkowy osiągnął taki poziom samoorganizacji, że członek biura politycznego Jan Szydlak nie zawahał się nazwać miasta "republiką szczecińską". Republiką, w której przez kilka dni komitet strajkowy reprezentujący załogi ponad stu zakładów regulował między innymi funkcjonowanie komunikacji i produkcję pieczywa.
Taki obraz Grudnia ’70 rzadko przebija się przez zakorzenione w masowej świadomości obrazy czołgów na ulicach oraz ludzi bitych przez milicjantów. Tymczasem - jak trafnie skonstatował w wydanej właśnie monografii grudniowej rewolty prof. Jerzy Eisler - "jeśli można powiedzieć, iż 'Solidarność' narodziła się w Sierpniu, to poczęta została w Grudniu".
Więcej możesz przeczytać w 51/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.