Bohater komedii "Maybe Baby" wykorzystuje własne życie do stworzenia rzeczywistości artystycznej
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, proponuję, byśmy przy okazji komedii porozmawiali o sprawach poważnych, a za takie uważam sprzedawanie swojej prywatności w mediach i narażanie się na utratę naturalnej ochronnej warstwy emocjonalnej, jaką każdy człowiek powinien mieć. O tym właśnie opowiada angielska komedia "Maybe Baby", prezentująca losy pary młodych ludzi, którzy pragną mieć dziecko, ale nie mogą i czynią różne starania w tym kierunku, łącznie z zapłodnieniem in vitro, przy czym małżonek, w tajemnicy przed żoną, robi z tego scenariusz, na którego podstawie kręcony jest film.
Zygmunt Kałużyński: - Tu się pojawia pytanie, dlaczego ta para życzy sobie mieć dzieci.
TR: - Dlatego, że każda młoda para w pewnym momencie myśli o tym, żeby mieć dziecko, a gdy się dowiaduje, iż nie może, to chce jeszcze bardziej.
ZK: - Ja słyszę raczej dookoła skargi na temat niebezpieczeństwa ciąży nie chcianej, natomiast bardzo rzadko się spotyka małżeństwo, które nie może żyć bez dziecka. To może się czasem wiązać z jakimś grożącym związkowi niebezpieczeństwem. Może to jest powód? Może ich związek się rozpada i potrzebne im dziecko, żeby go naprawić?
TR: - Panie Zygmuncie, pan ciągle myśli starymi kategoriami filmowymi, kiedy to potrzebny był wyraźny pretekst dramaturgiczny. Tutaj mamy powód najprostszy: nasza bohaterka pragnie się spełnić jako kobieta i chce mieć dziecko. Ta myśl odsuwa wszystkie inne na bok. Na dodatek ma taką pracę, która pozwala jej na to, żeby się zastanawiać, jaki ma rytm owulacji i kiedy jest najlepszy moment w ciągu dnia, żeby mogło dojść do zapłodnienia. Wtedy telefonuje do męża, wywołuje go z pracy i każe natychmiast przyjeżdżać do domu, gdzie już czeka na niego w łóżku.
ZK: - To prowokuje pytanie, kto jest winien, że nic z tego nie wychodzi.
TR: - No i badają się. W zasadzie wszystko jest u nich w porządku: jego sperma jest dobra, a ona też owuluje prawidłowo. Chyba po prostu mają pecha, więc lekarze próbują im pomóc.
ZK: - Sytuacja jest sztuczna z punktu widzenia współczesnej medycyny. Jeśli jedno i drugie jest zdolne do rozpłodu, to musi on nastąpić.
TR: - A jednak taka para musi przejść przez wiele niebywałych sytuacji, które uczestniczącemu w nich bohaterowi scenarzyście wydają się tak zabawne, że robi z tego film. Problemem nie jest więc to, czy będą mieli wreszcie dziecko, tylko czy on miał prawo opowiedzieć ich historię i sprzedać ją na ekran.
ZK: - Czyli typowy pomysł scenariuszowy, a nie życiowy. Wyłania się kolejne pytanie: dlaczego on to robi? Może to akt zaklinawczy: czuje, że jeśli powtórzy w fikcji tę sytuację, może w niej nastąpi jakieś wyjaśnienie...
TR: - Od razu widać, ile się pan naoglądał filmów. Obawiam się, że jemu wcale nie zależy na dziecku, wybiera raczej spełnienie artystyczne i sukces w pracy. Tyle że boi się reakcji żony, gdy wszystko się wyda. I słusznie, bo dopiero wtedy pojawia się problem, znacznie poważniejszy niż niemożność posiadania dziecka.
ZK: - To zatem problem kogoś, kto wykorzystuje własne życie do stworzenia rzeczywistości artystycznej i ma w związku z tym kłopoty.
TR: - A pan uważa, że sztuka usprawiedliwia taki ekshibicjonizm?
ZK: - To przecież robili artyści, od kiedy tylko sztuka istnieje. Tutaj jest inny problem: prawie mechaniczne przeniesienie rzeczywistości do świata wirtualnego.
TR: - Padają te same słowa, w tych samych sytuacjach. Zmieniono tylko imiona bohaterów. Oglądamy prawie że telewizyjny reality show. Tu nie ma fikcji.
ZK: - Ten termin, który pan wymienił, wskazuje na nowy gatunek w mediach i to łączy się z mentalnością współczesnego człowieka i ze środkami przekazu, którymi dysponujemy. Zastanawiam się, skąd to się wzięło i co to znaczy? Sztuka ma zwykle dwa główne motywy psychologiczne: pierwszy - szukanie ucieczki, sztucznego świata, który nie pasuje do naszego życia; drugi to owa staruszka w prowincjonalnym mieście, która od rana siedzi w oknie i obserwuje, co się dzieje.
TR: - Ona w gruncie rzeczy podgląda. To jest pravoyeryzm w naszej obyczajowości. Tymczasem teraz wszystkie media zmierzają w tym kierunku. To jest signum temporis – podglądanie. Przoduje w tym telewizja, w której większość gatunków jest na wykończeniu: już i kwizy ledwo dyszą, i talk-show się zdegenerowały - są nudne, podobne do siebie, nietwórcze. Dopiero voyeryzm, czyli naturalna, ludzka potrzeba podglądania prawdziwego życia, okazał się nadzieją dla telewizji, która znalazła sojusznika w Internecie, dzięki któremu można na przykład przez całą dobę uczestniczyć w życiu ludzi zamkniętych w szklanym domu z licznymi kamerami, co pozwala obserwować, jak się bawią, jedzą, śpią, kochają, myją, wypróżniają.
ZK: - Jednak jest różnica między tym, co pan mówi, a ową staruszką, która siedzi w oknie i mówi: - O, idzie aptekarz...
TR: - Panie Zygmuncie, ona raczej mówi: - O, idzie aptekarz z tą rudą z naprzeciwka...
ZK: - Albo: - Idzie aptekarz do księdza, żeby znowu grać w karty i znowu się urżną. Współczesna technika stworzyła okazję do tego, co się nazywa rzeczywistością wirtualną, która się jednak różni od obserwacji staruszki w oknie. Odbiorca może się bowiem wmieszać do obserwowanych sytuacji.
TR: - I wtedy sam staje się ekshibicjonistą. Ciekaw jestem, czy tym słowem nazwałby pan uczestników telewizyjnych programów "Agent" albo "Wybacz mi"?
ZK: - Oni są ekshibicjonistami wobec siebie i żądają ekshibicjonizmu od tych, których chcą obserwować. Tyle że sztuczne światy wirtualne, dostarczane przez współczesne techniki, są różne: telewizyjny, internetowy, świat gier komputerowych.
TR: - Ależ, panie Zygmuncie, świat wirtualny to nie znaczy sztuczny świat. To są prawdziwi ludzie i prawdziwe życie. Na przykład w Internecie może pan oglądać bez przerwy transmisję z pewnego amerykańskiego aresztu. To nie żadna gra: prawdziwi przestępcy, osadzeni w celach. To, że każdy może zobaczyć na swoim komputerze, jak odsiadują karę, ma być dla skazanych dodatkowym upokorzeniem.
ZK: - Ale jednak zwykle ludzie chcą podglądać takie życie, jakie sami prowadzą. I dlatego współczesna sztuka wirtualna jest w gruncie rzeczy ograniczona, sprowadzona do bezpośredniej reakcji z minuty na minutę; jest pozbawiona magii, czaru, poezji, tego, co do tej pory towarzyszyło każdej sztuce.
Więcej możesz przeczytać w 51/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.