Lekarz wykonuje nacięcie w pachwinie 53-letniego mężczyzny po dwóch zawałach i przez tętnicę udową wprowadza sondę do lewej komory serca. Tak rozpoczyna się pierwszy w Polsce i jeden z nielicznych na świecie zabieg tak zwanego mapowania czynności elektrycznej serca za pomocą systemu NOGA. - Być może uda się nawet przywrócić funkcjonowanie zniszczonych przez zawał fragmentów organu - wyjaśnia przeprowadzający operację dr Dariusz Dudek z II Kliniki Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Na monitorach komputera pojawia się trójwymiarowy barwny obraz serca, umożliwiający stworzenie przestrzennej mapy aktywności mechanicznej organu. Pokazuje, w jaki sposób kurczą się jego poszczególne obszary. Równocześnie - co stanowi przełom w dotychczasowych możliwościach diagnostycznych - powstaje mapa aktywności elektrycznej serca.
- Żeby komórki mięśnia sercowego mogły się kurczyć, musi dopłynąć do nich impuls elektryczny - wyjaśnia dr Jacek Legutko z II Kliniki Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Impuls wytwarzany jest w skupieniu wyspecjalizowanych komórek, a następnie przenoszony po błonach do pozostałych komórek serca, gdzie zostaje przekształcony w sygnał biochemiczny. To powoduje uwolnienie substancji aktywujących białka kurczliwe i doprowadzających do skurczu mięśnia sercowego. Wiadomo, że tam gdzie aktywność elektryczna jest zachowana, komórki serca są żywe. Jednocześnie nie jest prawdą, że gdy mięsień się nie kurczy, to musi być martwy. - Okazuje się, że przy głębokim niedokrwieniu komórki zmieniają metabolizm i całą niewielką ilość tlenu, którą otrzymują, wykorzystują do tego, aby przeżyć. Nie starcza im siły, aby się kurczyć i pomóc w pompowaniu krwi - wyjaśnia dr Legutko. Gdyby udało się im przywrócić prawidłowe ukrwienie, zaczną się kurczyć na nowo. Warte kilkaset tysięcy dolarów urządzenie, które od kilkunastu dni działa w Krakowie (podobne ma wkrótce trafić do Instytutu Kardiologii w Aninie), pozwala wykryć i bardzo precyzyjnie wskazać te obszary. Dzięki temu można będzie próbować je leczyć.
Pacjent cierpiący na zaawansowaną postać choroby niedokrwiennej serca ma przed sobą tylko dwie możliwości leczenia. Pierwsza to wszczepienie tak zwanego by-passu. Jest to skomplikowana operacja, polegająca na ominięciu zwężonego miejsca tętnicy wieńcowej za pomocą przeszczepu z naczynia krwionośnego pobranego z innej części ciała (najczęściej kończyny dolnej lub klatki piersiowej). W Polsce przeprowadza się około 7 tys. operacji tego typu rocznie.
Drugim sposobem leczenia jest udrożnienie zwężonej lub zamkniętej tętnicy metodą przezskórnej plastyki naczyń (PTCA), nazywanej inaczej angioplastyką wieńcową. Aby przeprowadzić ten zabieg, nie trzeba otwierać klatki piersiowej jak przy wszczepianiu by-passów. Wystarczy zrobić niewielkie nacięcie, najczęściej tętnicy udowej na wysokości pachwiny. Przez wkłucie zakłada się rurkę wyposażoną w zastawkę umożliwiającą wsuwanie cewników bez ryzyka utraty krwi. Korzystając z takiej "bramki", umieszcza się w tętnicy cewnik z balonikiem z solą fizjologiczną i kontrastem. Balon pod ciśnieniem kilku atmosfer rozszerza zwężone miejsce. Dzięki temu krew może znowu swobodnie dopływać do mięśnia sercowego. Często wystarcza to, by objawy choroby ustąpiły, a stan zdrowia pacjenta znacznie się poprawił.
U 5-10 proc. chorych nie można jednak zastosować żadnej z tych metod.
Jeśli znaczne obszary serca są niedokrwione i nie kurczą się, ale jeszcze żyją, lekarze starają się je zmusić do tworzenia nowych naczyń krwionośnych. Od niedawna stosuje się nakłuwanie organu promieniem lasera. Prowadzi to do powstania naczyń poprzez wywołanie stanu zapalnego w sercu.
Najwięcej nadziei lekarze wiążą jednak z podejmowanymi od niedawna w kilku ośrodkach na świecie próbami wstrzykiwania bezpośrednio w chore miejsce tak zwanych czynników wzrostu naczyń krwionośnych lub genów powodujących wytwarzanie tych czynników w organizmie. Do tego właśnie niezbędny jest system NOGA. - Pozwala on precyzyjnie wyznaczyć w przestrzeni trójwymiarowej miejsce w sercu najlepiej nadające się do zabiegu, a następnie, po zmianie sondy na wyposażoną w igłę, ostrzyknąć je czynnikiem wzrostu naczyń - mówi dr Dariusz Dudek. Kardiolodzy inwazyjni z Krakowa zapowiadają, że są gotowi do przeprowadzenia pierwszego zabiegu angiogenezy.
- Należymy w tej dziedzinie do czołówki światowej - zapewnia prof. Witold Rużyłło, prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Wywoływanie wzrostu naczyń w sercu, i to bez otwierania klatki piersiowej, wyznacza nową erę w terapii choroby niedokrwiennej. W przyszłości prawdopodobnie będzie stosowana u większości pacjentów, którym dziś wszczepiane są by-passy. - Należy jednak do tej terapii podejść z należną ostrożnością - twierdzi prof. Rużyłło. Nie można bowiem wykluczyć reakcji obronnej organizmu po podaniu czynnika wzrostu. W pewnych sytuacjach preparat może zadziałać w miejscu, w którym szybki rozwój naczyń nie jest potrzebny, powodując na przykład ekspansję nowotworu. W niektórych wypadkach nie kontrolowany rozwój naczyń krwionośnych może wywołać powstanie naczyniaka. Dlatego tak ważne jest nauczenie się, jak monitorować ten proces.
W USA zainwestowano w badania nad angiogenezą około 4 mld USD. Wkrótce włączą się w nie Polacy. - Jestem przekonany - twierdzi dr Dudek - że dzięki tej metodzie prawdopodobnie za pięć, dziesięć lat będzie można przywracać ukrwienie w zniszczonych fragmentach serca i tym samym odwracać skutki zawału.
Więcej możesz przeczytać w 52/53/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.