Ministerstwo Miasta odkryło, że na pocztę albo do urzędu podatkowego można pójść tylko w godzinach pracy. Zrodziło to refleksję, że taka sytuacja chyba nie jest logiczna i kto wie, czy nie przydałoby się jej zmienić
Służby publiczne powinny obywatela obsługiwać, opiekować się nim, a w miarę możności również go bawić. Na ogół najlepiej udaje im się to ostatnie. Kiedy Francji zaczęły szczególnie doskwierać problemy ubogich przedmieść, utworzono Ministerstwo Miasta, na którego czele stanął Bernard Tapie, biznesmen, aferzysta, fircyk i aktor w jednej osobie. Jest to postać barwna i stroniąca od języka urzędowego, więc wszyscy myśleli, że jak pójdzie do młodych wandali i gangsterów i jak sobie z nimi od serca pogada, to oni złagodnieją, bo poczują, że mają swojego człowieka w rządzie. Wpływy ułożyły się chyba jednak w nieoczekiwanym kierunku, bo na przedmieściach nadal niewesoło, natomiast Tapie skończył w więzieniu.
Po tym pouczającym epizodzie w działalności młodego Ministerstwa Miasta stały się jasne dwie kwestie: że z przedmieściami nie pójdzie łatwo i że do problemów miast należy podchodzić z należytą starannością, sumiennością, a nade wszystko powagą. Zaczęto się zatem starannie, sumiennie i poważnie rozglądać po miastach i zauważono ciekawą rzecz: że wszyscy pracują mniej więcej w tych samych godzinach. Po tak dobrym początku dalej można już było tylko kroczyć triumfalnie od odkrycia do odkrycia. Funkcjonariusze Ministerstwa Miasta odkryli na przykład, że jeżeli ktoś chce pójść na pocztę, do merostwa albo urzędu podatkowego, musi to zrobić w godzinach pracy. Zrodziło to refleksję, że taka sytuacja chyba nie jest logiczna i kto wie, czy nie przydałoby się jej zmienić. Na nielogiczną sytuację ukuto oręż w postaci żelaznej, precyzyjnej, niczym nie zmąconej logiki.
Obecny minister miasta Claude Bartolone ogłosił zatem, że trzeba zharmonizować godziny pracy jednych i drugich. Zastrzegł jednak od razu, że nie należy się zabierać do tego przedsięwzięcia w pośpiechu, ponieważ chodzi o zadanie wymagające solidnych fundamentów, prawdziwej głębi myśli i rozgałęzionej współpracy międzyresortowej. Istotnie, jeśli dobrze się zastanowić, do rozwiązywania problemu powinny się włączyć co najmniej ministerstwa transportu, gospodarki, pracy i spraw socjalnych, służby publicznej, edukacji narodowej oraz sekretariat stanu do spraw kobiet. Od razu widać, że w szczególnie skomplikowanych sytuacjach nieuchronnie będzie trzeba skorzystać z pomocy premiera.
Na razie jednak minister mianował koordynatorem Edmonda Hervé, który kiedyś też był ministrem, ale od czasu kiedy okazał się - rzecz jasna - całkowicie niewinny w aferze z rozprowadzaniem krwi skażonej wirusem HIV, jest już tylko socjalistycznym deputowanym oraz merem Rennes, stolicy Bretanii. Na jego barkach spocznie teraz obowiązek przekonania przedstawicieli administracji, transportu publicznego i żłobków, że nie od rzeczy byłoby wziąć pod uwagę pewne przesłanki pozwalające sądzić, iż w kraju istnieją także inni obywatele. Na ich ślady trafiło ostatnio Ministerstwo Obrony dzięki wykorzystaniu aparatów noktowizyjnych.
Edmond Hervé rozpocznie swoją misję zgodnie ze wskazówkami ministra, czyli bez pośpiechu. Najpierw zorientuje się, jak problem harmonizacji czasu różnych obywateli jest rozwiązywany za granicą. Udał się już w tym celu do Bremy, gdzie w dzielnicy Vegesack działa od trzech lat Biuro Czasu (Zeitbüro). Brzmi to ładnie. Prawie tak ładnie jak Biuro Życia albo Biuro Wszechświata. Zeitbüro ma już sporo osiągnięć, na przykład podczas zbierającego się raz na kwartał forum konsultacyjnego ds. transportu pracownikom szpitala udało się powiadomić przedsiębiorstwo komunikacyjne, że ich godziny pracy wymagałyby, żeby niektóre autobusy jeździły parę minut wcześ-niej, a inne parę minut później. Bez Biura Czasu i jego forum nadal by spokojnie jeździły dokładnie pośrodku. Francuskiego koordynatora czeka jeszcze podróż do Włoch, gdzie też są biura czasu. My ze swej strony pozwolimy sobie zwrócić uwagę na ciekawe doświadczenia z organizacją czasu w rejonach, gdzie występują białe noce, a także w strefie równikowej. Po zamknięciu cyklu podróży studyjnych Edmond Hervé zajmie się opracowaniem Karty Harmonizacji Czasu, a potem nakłanianiem merów i stowarzyszeń społecznych, by do tej karty przystąpili. Pod koniec 2001 r. będzie można wziąć pod uwagę utworzenie pierwszych biur czasu, które będą rozpatrywać indywidualne kłopoty z czasem. Koordynator już sam ma interesujące spostrzeżenia: że jak się organizuje rynek rano w dzień powszedni, to widać na nim głównie emerytów, a gdyby przesunąć go na późne popołudnie, to przyszłoby więcej ludzi pracy. Zaryzykujmy hipotezę, że gdyby rynek otwarto o drugiej w nocy, przyszłoby ich mniej.
Ten felieton nie jest oczywiście o biurokracji. Nie jest też o tym, że czas to pieniądz, m.in. pieniądz podatników. Co to się z nami porobiło, u diabła, że nie możemy się już w dzielnicy dogadać w sprawie godzin przejazdu autobusów czy otwarcia żłobków bez jakiegoś Zeitbüra. Biurokracja sobie używa, ale co by zrobiła bez nas?
Więcej możesz przeczytać w 52/53/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.