Skoro dane nam było dożyć roku 2001, to większość z nas powinna już cierpieć głód albo łykać tabletki zastępujące pożywienie. Zamiast w domach powinniśmy spać w kuwetach, bo taki ścisk miał zapanować na Ziemi. Śmieszne? Naiwne? Nie, to smutne, jeżeli przyjąć, że przepowiednie i proroctwa to wypadkowa nadziei i lęków, które przeżywaliśmy przez ostatnie sto lat.
Juliusz Verne, podejrzewany przez niektórych o kontakty z kosmitami i podróże w czasie, przewidział wiele wynalazków w tym samym momencie, gdy czcigodna Akademia Francuska ogłaszała, że w najbliższej przyszłości nie należy się spodziewać żadnych odkryć, ponieważ wszystko, co najważniejsze, zostało już wynalezione. W Orwellowskim roku 1984 w Waszyngtonie odbyła się konferencja Towarzystwa Przyszłości Świata, na której futurolodzy przedstawili wizję świata w roku 2000. Miały nas otaczać inteligentne maszyny domowe. Komunikowalibyśmy się z nimi głosem: wydawalibyśmy im polecenia albo wysłuchiwalibyśmy upomnień, że nie zgasiliśmy światła w przedpokoju. Spodziewano się, że samochody będą myśleć za kierowców - i nie tylko wybierać najdogodniejszą trasę, ale nawet wyszukiwać wolne miejsca na parkingu. Sądzono, że komputery będą inteligentniejsze od nas i sprawniejsze od ludzkiego mózgu, a także będą wykazywać inicjatywę twórczą. Równocześnie Ziemię miała dotknąć klęska głodu. Uczeni z Carrying Capacity uważali, że w roku 2000 Stany Zjednoczone - spichlerz świata - staną się importerem żywności. Nadzieję na wykarmienie głodnych upatrywano w uprawie wodorostów.
Generalna prognoza sprzed szesnastu lat waha się między wiarą w możliwości nauki i obawami przed konsekwencjami postępu. Przewidywano, że medycyna dokona niezwykłych odkryć, a w 2000 r. powstaną miniaturowe urządzenia wkładane na rękę, ostrzegające o zbliżającej się chorobie i wpływające na metabolizm organizmu. Powszechne miały być transplantacje sztucznych organów - serc, wątrób i naczyń krwionośnych - oraz szczepionki przeciwko nowotworom. W rezultacie ludzie mieli żyć średnio 110-120 lat. Najwięksi radykałowie zapowiadali przyszywanie głów do nowych zdrowych ciał. Uczeni obiecywali, że będziemy żyć w zdrowiu fizycznym i umysłowym znacznie dłużej (za biologiczną granicę życia człowieka uznawano 160 lat).
Takie wizje jutra już wcześniej konstruowali pisarze. Adam Mickiewicz w pierwszej wersji zaginionego utworu "Historia przyszłości" pisał o niezwykłych wynalazkach (wielkich teleskopach, aparatach odtwarzających dźwięk) oraz najeździe na Europę Chińczyków, których wypędzić mieli dzielni Polacy.
Skrajne opinie futurologów, widzących w nauce wybawienie od problemów, ale też przyczynę nowych nieszczęść, stanowią doskonały wyraz nerwicy społecznej, której przyczyną jest niezdecydowanie między podziwem dla rzekomo nieograniczonych możliwości wiedzy a strachem przed wymykającym się wyobraźni rozwojem technicznym i technologicznym.
Przed wojną w wydawnictwie Trzaski, Everta i Michalskiego ukazywała się seria Biblioteka Wiedzy, popularyzująca osiągnięcia nauki. Antoni Słonimski opisywał, jak jego znajomy, człowiek inteligentny, krzyczał na widok tych książek: "Zabierzcie to ode mnie! Ja tego nie mogę czytać! Ja mam żonę i dzieci! Ja muszę zarabiać na chleb!". XXV tom serii stanowi dzieło Brytyjczyka Ritchiego Caldera "Narodziny przyszłości w retorcie uczonych". Czasy były inne. Nauka stanowiła źródło optymizmu, a za jej przeciwieństwo uchodziła polityka. Problemy były jednak te same. "Nauka darowała światu dostatek, lecz polityczne i ekonomiczne warunki sprowadziły bezład, a siła twórcza, nauka patrzy bezradna na partactwo kierowców" - pisał Calder, wyrażając nadzieję, że świat stanie się lepszy po odejściu ówczesnej generacji polityków i ekonomistów. Taką wiarę żywi dziś już tylko PSL, które jest przekonane, że wraz z odejściem Balcerowicza nastanie era dobrobytu.
Koncepcja przyszłości Caldera, dotycząca mniej więcej naszych czasów, potwierdza tezę, że wizjonerzy na ogół nie potrafią wyjść poza swoje czasy. Nauka zajmowała się wtedy rozwiązaniem kwestii przechowywania i transportu żywności. Zdrowie i sytość miały ludzkości zapewnić konserwy. Dzisiejszych problemów nikt nawet nie przewidywał. Calder pisze, że w laboratorium w Edynburgu - w którym dziś pracuje się nad klonowaniem owiec - na początku lat 30. próbowano wyhodować gatunek świń odpowiadający kulinarnym przyzwyczajeniom Anglików. Pracowano nad stworzeniem świń dających schabowe od września do kwietnia, a w pozostałe miesiące jedynie bekon do jajek.
Trzeba uczciwie przyznać, że dwie wizje Caldera się sprawdziły: dotyczące powszechności i roli telewizji oraz socjalnego budownictwa mieszkaniowego. Za urbanistą Josephem Embertonem Calder przewidywał zabudowę miast piramidami mieszkalnymi dla samowystarczalnych wspólnot. Opisy tych ludzkich uli czy mrowisk przywodzą na myśl pustynne obszary Ursynowa i podobnych osiedli od Łaby do Władywostoku.
Zastosowanie robotów i komputerów wyręczających ludzi wywołuje dziś obawy przed masowym bezrobociem. 60 lat temu zapowiadano nadejście dzięki nim złotego wieku. Zgodnie z przepowiedniami brytyjskich futurologów z lat 30. ludzie uwolnieni od przekleństwa pracy mieli szyć sobie ubrania, robić abażury i meble, pisać wiersze i malować. Jest to wizja równie mało prawdopodobna jak powszechne bezrobocie. Przygotowując prognozy na dziesięciolecia, odsuwa się moment konfrontacji z rzeczywistością. Większość proroctw, nawet jeśli zdobyły chwilowy rozgłos, popada w zapomnienie. W roku 1789 Thomas Malthus ogłosił katastroficzną przepowiednię na temat liczby ludności rosnącej w postępie geometrycznym, przewyższającym tempo podaży żywności. Gdyby jego proroctwa się sprawdziły, Ziemia byłaby dziś kulą oblepioną sczepionymi ciałami głodujących ludzi. Trzeba jednak oddać Malthusowi sprawiedliwość - przewidział pojawienie się kryzysów gospodarczych spowodowanych nadmiernym oszczędzaniem. W czasach nam bliższych największą karierę zrobił pierwszy raport Rzymskiego Klubu z 1972 r. o naturalnych barierach rozwoju. Niestety, futurolodzy założyli sobie zbyt krótki horyzont czasowy, dzięki czemu możemy stwierdzić, że nie wyczerpały się światowe zasoby ropy naftowej, gazu, ołowiu, miedzi, cynku, srebra, rtęci i złota.
Najłatwiej śmiać się z prognoz politycznych, które nigdy się nie sprawdzają. Nikt nie przewidział upadku komunizmu i rozpadu Związku Radzieckiego. Erich Fromm, jeden z największych myślicieli naszego stulecia, przewidywał, że ZSRR stanie się najpotężniejszym mocarstwem gospodarczym z prawdziwym społeczeństwem dobrobytu. Zwolennicy konwergencji wierzyli, że komunizm i kapitalizm w warunkach pokojowego współżycia będą się do siebie upodabniały - nie było tylko wiadomo, czy zachodnie demokracje staną się bardziej autorytarne, czy komunistyczne dyktatury się zdemokratyzują. Nawet dysydenci w krajach realnego socjalizmu niemal do ostatniej chwili nie dążyli do jego obalenia, lecz jedynie nadania mu "ludzkiego oblicza". Najodważniejsi, jak Jacek Kuroń, marzyli o finlandyzacji Polski, czyli przywróceniu jej ograniczonej suwerenności przede wszystkim w dziedzinie gospodarczej. Te skromne oczekiwania opierały się na powszechnie uznawanej prognozie, że Związek Radziecki jest wieczny, a podział świata na dwa bloki - nieodwracalny. Taki pogląd panował zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie. Nawet w momencie upadku muru berlińskiego niemieccy socjaldemokraci, w tym obecny kanclerz Gerhard Schröder, nie dopuszczali myśli o zjednoczeniu i wychodzili z założenia, że nadal będą istnieć dwa państwa niemieckie.
Lekceważenie roli społeczeństw i realiów ekonomicznych spowodowało całkowitą klęskę politycznej futurologii. Nie mamy ani świata bez wojen, ani powszechnej wojny kultur, obwieszczonej przez Huntingtona. George Orwell (autor "Roku 1984" - wizji, która na szczęście nie do końca się sprawdziła) w eseju o pacyfistycznej lewicy brytyjskiej przed II wojną światową i w jej trakcie wysunął tezę, że stałym problemem tego ugrupowania w ocenie rzeczywistości jest przekonanie, iż to, co jest, będzie trwać, i raz uruchomione procesy będą kontynuowane w nieskończoność.
Podobnie jak wizje polityczne nie sprawdzają się przepowiednie naukowe. Do nich także można zastosować tezę Orwella. Uczeni zajmujący się przyszłością świata i nauki są deterministami, wierzą - gdyż jest to wyłącznie kwestia wiary - że tylko to, co sformułowane, może się spełnić. Wierzą w słowa, ale nie w ludzi, ich zdolność do nieortodoksyjnego myślenia i tworzenia. To dlatego przyszłość ciągle rozmija się z przepowiedniami.
W latach 70. eksperci amerykańskiego koncernu elektronicznego IBM stwierdzili, że wprowadzany właśnie na rynek przez małą firmę Apple komputer osobisty nie ma przyszłości i nie jest wart upowszechnienia. Podobnie sceptycznie specjaliści oceniali szanse Internetu, a nawet kserokopiarki - jako przyrządu niepotrzebnego ludziom.
Nauka bywa arogancka - i aroganckie bywają naukowe prognozy na temat przyszłości. A to dlatego, że nie sposób przewidzieć odległych skutków postępu. Naukowe metody żywienia bydła odpadkami mięsnymi, aby nic się nie marnowało, doprowadziły do epidemii BSE, której nikt się nie spodziewał. W ostatnich dziesięciu latach świat dokonał kolosalnego skoku w dziedzinie genetyki. Klonowanie ludzkich embrionów może umożliwić powstanie wytęsknionego banku "części zamiennych", ale może także przyczynić się do wygenerowania fizycznych i duchowych potworów. Oświeceniowe przekonanie, że człowiek rodzi się jako nie zapisana karta, na której odciska swój ślad wychowanie i środowisko, nie jest już aktualne. Wiadomo, że o podstawowych cechach charakteru - a więc i o życiu - decydują geny. Istnieje zatem niebezpieczeństwo, że klonowani będą tylko ludzie potrzebni do wykonywania określonych czynności albo charakteryzujący się posłuszeństwem i przeciętnym poziomem inteligencji. Żywe roboty zamiast mechanicznych. Przewidział to już Fritz Lang w ekspresjonistycznym filmie z lat 20., "Metropolis". Czy jego proroctwo się sprawdzi?
Możemy sobie wybrać wizję przyszłości wedle zachcianki - żeby się przestraszyć albo pocieszyć. Wizje katastrof totalnych podnoszą poziom adrenaliny i sprawiają, że przechodzi nas przyjemny dreszcz - tak pożądany w czasach dobrobytu i pokoju. Gdyby sprawdziły się proroctwa z końca lat 60., autorstwa kilkunastu wizjonerów, nie byłoby już na mapie co najmniej kilku krajów, pochłoniętych bezpowrotnie przez oceany wezbrane wodą z topniejących lodowców. W roku 1998 zniknąłby pod wodą Tajwan i parę innych pokaźnych wysp.
Nikt nie przewidział, że futurologia - od czasów Verne’a będąca domeną literatury - przekształci się w gałąź nauki finansowaną przez rządy i koncerny. Już samo to, że nikt nie wpadł na ten pomysł, wskazuje, na czym polega problem z przepowiedniami. Dzisiaj żadna organizacja międzynarodowa, żaden rząd i żaden bank nie mogą się obyć bez prognoz krótko- i długoterminowych, którym naukowości dodaje aparat matematyczny i scenariusze stworzone dzięki symulacji komputerowej. Powaga tych opracowań nie oznacza, że się sprawdzą. Przyszłość nie będzie ani gorsza, ani lepsza. Będzie inna niż teraźniejszość i inna niż dzisiejsze prognozy.
Więcej możesz przeczytać w 1/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.