Problemem kina jest przepaść między możliwościami technicznymi a treścią, która nie dorosła do tych możliwości
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, skończył się ostatni rok w XX wieku. Czy pana zdaniem, był on dobry dla filmu?
Zygmunt Kałużyński: - To pytanie trzeba rozdzielić na dwa. Pierwsze - czy mieliśmy w ostatnim roku osiągnięcia sztuki filmowej? Drugie - jak wyglądała w tym roku technika filmowa i jej sukcesy? Moim zdaniem, i w jednej, i w drugiej dziedzinie był to rok wybitny!
TR: - Mówi pan o kinie światowym, czy o kinie polskim również?
ZK: - Wyłącznie o kinie światowym, bo kino polskie znacząco się cofnęło. I końca tego nie widać. Polega to na tym, że ostatnio środki i siły kina polskiego obróciły się na inscenizacje klasyków szkolnych, którzy w dodatku w naszej przeszłości nie mieli takiego znaczenia artystycznego, jak to jest w wypadku innych europejskich narodów. Nasi klasycy przeważnie tworzyli dzieła będące może pomnikami języka i dokumentami obyczajowymi, ale jeśli idzie o myśl, o wartość twórczą, sztukę, spoglądały do tyłu. Nasi reżyserowie, biorąc się do ich ekranizacji, muszą teraz wykonywać wściekłą gimnastykę, fałszując je. Na przykład Murzynek Kali, śmieszna postać z "Pustyni i w puszczy", będzie tym razem reprezentował odwieczną mądrość narodów Afryki!
TR: - Czyli poprawność polityczna w polskim kinie?
ZK: - I to na każdym kroku. Ale jest to fałszerstwo! Niech pan weźmie, co się stało z "Ogniem i mieczem", które Sienkiewicz napisał, żeby podniecić poczucie narodowe - czyli rozniecić szowinizm, mający w tym czasie znaczenie jako odpór przeciwko najazdowi obcych sił. Ale dzisiaj to jest absurdem, więc trzeba było Chmielnickiego, który u Sienkiewicza był czarnym charakterem, wrogiem naszego narodu, wiecznie zamroczonym gorzałką mordercą, przekształcić w wybitnego ukraińskiego męża stanu.
TR: - Ale Bohdan Stupka, który zagrał Chmielnickiego, rzeczywiście wkrótce potem stał się mężem stanu i został ministrem kultury na Ukrainie...
ZK: - To jest sukces polityki, ale nie kina. I nie polski.
TR: - Co w takim razie uważa pan za największy sukces kina końcówki XX wieku?
ZK: - Przede wszystkim wybitne osiągnięcia kina artystycznego. Najpierw mieliśmy "Wszystko o mojej matce" Almodovara, potem "Tańcząc w ciemnościach" Larsa von Triera - oryginalną kompozycję, łączącą dramat psychologiczny (ofiarę kobiety dla miłości) z paradoksalną wizją baletu, musicalu, stającego się ucieczką od tragicznej codzienności bohaterki. Jest to utwór, który zaznaczył się jako dzieło sztuki pierwszej klasy.
TR: - Wymienił pan dwa filmy reżyserów europejskich - Hiszpana i Duńczyka. A przecież to pan właśnie zwykle dowodzi, że kino zawdzięcza swą magiczną siłę przede wszystkim osiągnięciom reżyserów amerykańskich.
ZK: - Zaraz, zaraz, mieliśmy także filmy amerykańskie mające charakter twórczy, artystyczny. Na przykład "Oczy szeroko zamknięte", ostatni film Kubricka, który jest w oryginalny sposób potraktowanym rozrachunkiem psychologicznym kompleksu zdrady dwojga małżonków. Odwieczny problem, który Kubrick potrafił pokazać z użyciem współczesnej dynamiki ekranowej. Albo "Ciemna strona miasta". Scorsese nakręcił dramat społeczny, pokazujący dno nowoczesnej metropolii, Nowego Jorku, z tym, co w nim jest humanistycznie najbardziej przerażające. Albo "Prosta historia" Lyncha, amerykańskiego awangardzisty, który do tej pory robił filmy bardzo prowokacyjne.
TR: - Wszystkie te filmy oparte są na humanistycznym przeżyciu, na autorskiej wizji, na prostym, ale wyrafinowanym, prawie teatralnym aktorstwie. Nie są nowoczesne! Nie wymienia pan żadnego tytułu będącego typowym filmowym widowiskiem, które pan tak lubi. Czy to znaczy, że kino przestało się rozwijać jako popis wizualnych możliwości i zwróciliśmy się ku formom kameralnym?
ZK: - Ależ skądże! Zaczęliśmy od tego, że cechą charakterystyczną ostatniego sezonu były filmy ambitne artystycznie i jednocześnie to, co się nazywa techniką widowiska, rozmachem spektaklu, odnowieniem jego środków. Szczególnie w dwóch branżach: science fiction i animacji. Mamy teraz takie wyczyny, że aż miga przed oczyma. Taki na przykład spektakl jak "Dinozaur", który odtwarza epokę gadów...
TR: - No nie! A cóż to za spektakl, panie Zygmuncie, z którego wszyscy się wyśmiewają, bo jest tak schematyczny, uproszczony i stereotypowy, że nawet owa wspaniała animacja nie jest w stanie nas porwać?!
ZK: - Widzi pan, tu natykamy się na wielki problem kina współczesnego: na przepaść między nieprawdopodobnymi możliwościami technicznymi a treścią, która ciągle jeszcze nie dorosła do tych możliwości. "Dinozaur" jest tego przykładem, gdyż to olśniewające odtworzenie epoki paleontologicznej łączy się z naiwnością: dinozaury zachowują się jak wzorowa rodzina amerykańska. I tak, niestety, jest również z innymi osiągnięciami animacji. Na przykład w "Tarzanie" dżunglę pokazano w sposób zupełnie wizyjny, a jednocześnie treść jest tak naiwna, że ręce opadają. "Fantazja 2000", remake sukcesu Disneya, ojca tej całej firmy, też sprawiła zawód. Okazało się, że 60 lat temu stary Disney potrafił bardziej wzruszyć i stworzyć styl lepiej pasujący do animacji niż dzisiejsi jego mechaniczni naśladowcy.
TR: - Czy w takim razie jest coś, co można by uznać za sukces w tej dziedzinie?
ZK: - Tak - "Uciekające kurczaki", animacja lalkowa, będąca wizją obrony świata zwierzęcego. To jest osiągnięcie, które łączy technikę animacji z treścią wartą uwagi.
TR: - Czyli technika jest, ale brakuje w światowym kinie kogoś wielkiego duchem i talentem, kto potrafiłby skierować ten kierunek sztuki w nową stronę.
ZK: - Problem twórczego artysty, którego nam brakuje i na którego czekamy, zawsze był w historii.
TR: - Myślę, że na początku nowego wieku odczuwamy rosnącą potrzebę wielkości, wydarzeń, objawień, nowych manifestów, nowych myśli, nowych sposobów wykorzystywania filmu do zaprezentowania ważnej treści, a nie jeszcze jednego przykładu wykorzystania starego tematu w nowej wersji. Krótko mówiąc, to moment wyczekiwania czegoś ważnego, co pojawi się w kulturze za sprawą kina.
ZK: - Pan patrzy w przyszłość i tak powinno być, bo kino to jest sztuka, która ma zapewnić ludzkości kulturę nadchodzącą.
Zygmunt Kałużyński: - To pytanie trzeba rozdzielić na dwa. Pierwsze - czy mieliśmy w ostatnim roku osiągnięcia sztuki filmowej? Drugie - jak wyglądała w tym roku technika filmowa i jej sukcesy? Moim zdaniem, i w jednej, i w drugiej dziedzinie był to rok wybitny!
TR: - Mówi pan o kinie światowym, czy o kinie polskim również?
ZK: - Wyłącznie o kinie światowym, bo kino polskie znacząco się cofnęło. I końca tego nie widać. Polega to na tym, że ostatnio środki i siły kina polskiego obróciły się na inscenizacje klasyków szkolnych, którzy w dodatku w naszej przeszłości nie mieli takiego znaczenia artystycznego, jak to jest w wypadku innych europejskich narodów. Nasi klasycy przeważnie tworzyli dzieła będące może pomnikami języka i dokumentami obyczajowymi, ale jeśli idzie o myśl, o wartość twórczą, sztukę, spoglądały do tyłu. Nasi reżyserowie, biorąc się do ich ekranizacji, muszą teraz wykonywać wściekłą gimnastykę, fałszując je. Na przykład Murzynek Kali, śmieszna postać z "Pustyni i w puszczy", będzie tym razem reprezentował odwieczną mądrość narodów Afryki!
TR: - Czyli poprawność polityczna w polskim kinie?
ZK: - I to na każdym kroku. Ale jest to fałszerstwo! Niech pan weźmie, co się stało z "Ogniem i mieczem", które Sienkiewicz napisał, żeby podniecić poczucie narodowe - czyli rozniecić szowinizm, mający w tym czasie znaczenie jako odpór przeciwko najazdowi obcych sił. Ale dzisiaj to jest absurdem, więc trzeba było Chmielnickiego, który u Sienkiewicza był czarnym charakterem, wrogiem naszego narodu, wiecznie zamroczonym gorzałką mordercą, przekształcić w wybitnego ukraińskiego męża stanu.
TR: - Ale Bohdan Stupka, który zagrał Chmielnickiego, rzeczywiście wkrótce potem stał się mężem stanu i został ministrem kultury na Ukrainie...
ZK: - To jest sukces polityki, ale nie kina. I nie polski.
TR: - Co w takim razie uważa pan za największy sukces kina końcówki XX wieku?
ZK: - Przede wszystkim wybitne osiągnięcia kina artystycznego. Najpierw mieliśmy "Wszystko o mojej matce" Almodovara, potem "Tańcząc w ciemnościach" Larsa von Triera - oryginalną kompozycję, łączącą dramat psychologiczny (ofiarę kobiety dla miłości) z paradoksalną wizją baletu, musicalu, stającego się ucieczką od tragicznej codzienności bohaterki. Jest to utwór, który zaznaczył się jako dzieło sztuki pierwszej klasy.
TR: - Wymienił pan dwa filmy reżyserów europejskich - Hiszpana i Duńczyka. A przecież to pan właśnie zwykle dowodzi, że kino zawdzięcza swą magiczną siłę przede wszystkim osiągnięciom reżyserów amerykańskich.
ZK: - Zaraz, zaraz, mieliśmy także filmy amerykańskie mające charakter twórczy, artystyczny. Na przykład "Oczy szeroko zamknięte", ostatni film Kubricka, który jest w oryginalny sposób potraktowanym rozrachunkiem psychologicznym kompleksu zdrady dwojga małżonków. Odwieczny problem, który Kubrick potrafił pokazać z użyciem współczesnej dynamiki ekranowej. Albo "Ciemna strona miasta". Scorsese nakręcił dramat społeczny, pokazujący dno nowoczesnej metropolii, Nowego Jorku, z tym, co w nim jest humanistycznie najbardziej przerażające. Albo "Prosta historia" Lyncha, amerykańskiego awangardzisty, który do tej pory robił filmy bardzo prowokacyjne.
TR: - Wszystkie te filmy oparte są na humanistycznym przeżyciu, na autorskiej wizji, na prostym, ale wyrafinowanym, prawie teatralnym aktorstwie. Nie są nowoczesne! Nie wymienia pan żadnego tytułu będącego typowym filmowym widowiskiem, które pan tak lubi. Czy to znaczy, że kino przestało się rozwijać jako popis wizualnych możliwości i zwróciliśmy się ku formom kameralnym?
ZK: - Ależ skądże! Zaczęliśmy od tego, że cechą charakterystyczną ostatniego sezonu były filmy ambitne artystycznie i jednocześnie to, co się nazywa techniką widowiska, rozmachem spektaklu, odnowieniem jego środków. Szczególnie w dwóch branżach: science fiction i animacji. Mamy teraz takie wyczyny, że aż miga przed oczyma. Taki na przykład spektakl jak "Dinozaur", który odtwarza epokę gadów...
TR: - No nie! A cóż to za spektakl, panie Zygmuncie, z którego wszyscy się wyśmiewają, bo jest tak schematyczny, uproszczony i stereotypowy, że nawet owa wspaniała animacja nie jest w stanie nas porwać?!
ZK: - Widzi pan, tu natykamy się na wielki problem kina współczesnego: na przepaść między nieprawdopodobnymi możliwościami technicznymi a treścią, która ciągle jeszcze nie dorosła do tych możliwości. "Dinozaur" jest tego przykładem, gdyż to olśniewające odtworzenie epoki paleontologicznej łączy się z naiwnością: dinozaury zachowują się jak wzorowa rodzina amerykańska. I tak, niestety, jest również z innymi osiągnięciami animacji. Na przykład w "Tarzanie" dżunglę pokazano w sposób zupełnie wizyjny, a jednocześnie treść jest tak naiwna, że ręce opadają. "Fantazja 2000", remake sukcesu Disneya, ojca tej całej firmy, też sprawiła zawód. Okazało się, że 60 lat temu stary Disney potrafił bardziej wzruszyć i stworzyć styl lepiej pasujący do animacji niż dzisiejsi jego mechaniczni naśladowcy.
TR: - Czy w takim razie jest coś, co można by uznać za sukces w tej dziedzinie?
ZK: - Tak - "Uciekające kurczaki", animacja lalkowa, będąca wizją obrony świata zwierzęcego. To jest osiągnięcie, które łączy technikę animacji z treścią wartą uwagi.
TR: - Czyli technika jest, ale brakuje w światowym kinie kogoś wielkiego duchem i talentem, kto potrafiłby skierować ten kierunek sztuki w nową stronę.
ZK: - Problem twórczego artysty, którego nam brakuje i na którego czekamy, zawsze był w historii.
TR: - Myślę, że na początku nowego wieku odczuwamy rosnącą potrzebę wielkości, wydarzeń, objawień, nowych manifestów, nowych myśli, nowych sposobów wykorzystywania filmu do zaprezentowania ważnej treści, a nie jeszcze jednego przykładu wykorzystania starego tematu w nowej wersji. Krótko mówiąc, to moment wyczekiwania czegoś ważnego, co pojawi się w kulturze za sprawą kina.
ZK: - Pan patrzy w przyszłość i tak powinno być, bo kino to jest sztuka, która ma zapewnić ludzkości kulturę nadchodzącą.
Więcej możesz przeczytać w 1/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.