Rządząca Birmą junta stworzyła dla zagranicznych turystów odrębny świat .
Birma? Burma? Myanmar? Każdy używa innej nazwy tego państwa w Indochinach. Tylko nieliczni znają sytuację prawie pięćdziesięciu milionów jego mieszkańców, nie mówiąc o ich historii, kulturze czy obyczajach. Lepiej zorientowani słyszeli, że kraj ten jest zaliczany do dziesięciu najuboższych na świecie, że od dawna targają nim niepokoje, trwa polityczna destabilizacja, a dyktatorskie rządy od lat sprawuje wojskowa junta.
Pierwszym wojskowym, który na początku lat 60. dokonał w Birmie - Burmie - Myanmarze przewrotu i objął władzę, był generał Ne Win. Potem przyszli inni, bezwzględni i apodyktyczni. Nie zdołały ich wysadzić z siodła wybory do parlamentu w 1990 r., gdy przytłaczające zwycięstwo odniosła demokratyczna partia NLD, zdobywając 392 mandaty na 485 miejsc. Wojskowa rada SLURC, przekształcona w Radę Pokoju i Postępu (SPDC) - coś w rodzaju polskiego WRON - nie dopuściła do zebrania się parlamentu. Przeszło stu posłów zostało przez władze wojskowe uwięzionych, zmuszonych do emigracji lub zabitych. Inni są prześladowani. Przywódczynię opozycyjnej NLD, Aung San Suu Kyi - córkę bohatera narodowego Bogyoke Aung Sana, laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 r. - sześć lat trzymano w areszcie domowym, który następnie uchylono, nie pozostawiając jednak opozycjonistce żadnej możliwości działania.
Z państwa równego obszarem Francji i Wielkiej Brytanii razem wziętych, od 40 lat napływają tylko złe wiadomości. Kraj boryka się z podstawowymi problemami ekonomicznymi. Zamknięte są wszystkie uczelnie. Mimo nieśmiałego otwarcia i liberalizacji polityki wizowej Birma pozostaje dla turystów raczej niedostępna (przyjeżdża tylko około stu tysięcy osób rocznie). Wielu regionów kraju cudzoziemcom nie wolno odwiedzać. Kontakty Birmańczyków z turystami są kontrolowane - zabrania się rozmawiać z nimi o polityce. Dokładnie sprawdza się dokumenty każdego przybysza.
Korupcja, inflacja, podwójny rynek pieniężny, przywileje dla nielicznych, trudne życie ogromnej większości. Wszyscy tu wiedzą o pełnych więzieniach, torturach w czasie policyjnych przesłuchań, robotach przymusowych, przesiedleniach całych wsi, egzekucjach bez sądu.
Historia obchodziła się z Birmańczykami okrutnie. Ich państwo istnieje prawie tysiąc lat. Tych dziesięć wieków wypełnionych było wojnami, pow-staniami, zamacha-mi. Z wyjątkowym uporem od 40 lat utrzymują się przy władzy generałowie - dziewiętnastu pewnych siebie, aroganckich wojskowych, tworzących Radę Pokoju i Postępu na czele z Than Shwe. Nie wydają się skłonni do ustępstw. Po powstaniu w 1988 r., w którym zginęło trzy tysiące osób, zgodzili się na wolne wybory, ale władzy nie oddali.
George Orwell, który przez lata służył w Indyjskiej Policji Imperialnej w Birmie, nie zostawił na swych ziomkach w koloniach suchej nitki: "Imperium indyjskie to despotyzm (...), którego ostatecznym celem jest kradzież". Napisał też: "Zżera cię nienawiść do własnych rodaków, tęsknisz do wybuchu powstania, które skąpie we krwi ich imperium" ("Birmańskie dni"). Orwell wątpił jednak, czy Birmańczycy ockną się pewnego dnia z odrętwienia i wyrzucą najeźdźców: "(...) żeby choć raz doprowadzili do wybuchu i naprawdę się zbuntowali. Z powstaniami wciąż powtarza się ta sama historia... Wygasają, nim na dobre się zaczną".
Bunt z przełomu lat 80. i 90. też wygasł, a raczej został zduszony. Toczy się "normalne życie", choć nie wznowiono regularnego funkcjonowania wyższych uczelni. Zwątpiono w skuteczność działania opozycji. Ponownie do głosu dochodzi Orwell - z "Folwarku zwierzęcego" i "Roku 1984". Wiedzą o tym lub domyślają się tego turyści, dla których w Birmie stworzono odrębny świat. Obowiązuje jednoznaczny przepis: "Cudzoziemcy, którzy podróżują bez certyfikatu lub poza wyznaczone terytorium, mogą być aresztowani". Od lat toczy się dyskusja, czy powinno się Birmę bojkotować i nie wspierać finansowo junty czerpiącej zyski z turystyki, czy też - przeciwnie - przylatując tutaj, pomagać biedakom, przy okazji upowszechniając wiedzę o demokracji i lepszych warunkach życia.
W Birmie jest co oglądać. Zachowało się tu wiele cudów świata, o których wiedzą tylko nieliczni. Zalicza się do nich imponująca świątynia buddyjska Szwe Dagon w Rangunie (obecny Yangon), którą Kipling nazwał "złotą tajemnicą". Skalą i rozmachem zdumiewa Pagan (Bagan) i jego okolice w środkowej Birmie - na 45 km2 znajdują się tysiące budynków i ruin obiektów sakralnych i świeckich sprzed ośmiuset lat. Pagan porównuje się czasem z Angkor Wat w Kambodży. Niezwykłe wrażenie sprawia tajemnicza góra Papa, ponoć zamieszkana przez duchy. Fascynujący jest wielki głaz w Kyaiktiyo, wiszący nad przepaścią - równowagę ma mu zapewniać przechowywany w świątyni włos Buddy... I jeszcze pagoda Mahamuni Paya w Mandalaj, dawne stolice, dokumenty przebrzmiałych monarchów, jezioro Inle z pływającymi wyspami.
Niestety, w Birmie poza nieprzyjemną atmosferą państwa wojskowo-policyjnego (armia liczy 330 tys. osób) istnieją także inne utrudnienia w ruchu turystycznym. Na północy i wschodzie kraju działają duże grupy rebeliantów i buntowników, należących przeważnie do mniejszości etnicznych (podstawą finansowania najpoważniejszej z nich - Armii Wa - jest narkotykowy biznes "złotego trójkąta"). Przybysz z zagranicy musi się też zmierzyć z fatalną infrastrukturą, skromną bazą hotelową i brakiem restauracji o przyzwoitym standardzie. Przebiegająca z północy na południe najważniejsza szosa Birmy, oznaczona numerem 1, jest bardzo wąska, pełna dziur i wiecznie zatłoczona. Prowadzące nad przepaściami kręte górskie drogi budzą prawdziwą grozę.
Niesamowity pejzaż zanurzonych w rzadkim buszu pagód i stup Paganu czy atmosfera bazaru w Taung Tho nad jeziorem Inle wynagradzają jednak te cierpienia. Nawet to, że gdy piszę te słowa, ciągle gaśnie światło i cichnie klimatyzacja.
Pierwszym wojskowym, który na początku lat 60. dokonał w Birmie - Burmie - Myanmarze przewrotu i objął władzę, był generał Ne Win. Potem przyszli inni, bezwzględni i apodyktyczni. Nie zdołały ich wysadzić z siodła wybory do parlamentu w 1990 r., gdy przytłaczające zwycięstwo odniosła demokratyczna partia NLD, zdobywając 392 mandaty na 485 miejsc. Wojskowa rada SLURC, przekształcona w Radę Pokoju i Postępu (SPDC) - coś w rodzaju polskiego WRON - nie dopuściła do zebrania się parlamentu. Przeszło stu posłów zostało przez władze wojskowe uwięzionych, zmuszonych do emigracji lub zabitych. Inni są prześladowani. Przywódczynię opozycyjnej NLD, Aung San Suu Kyi - córkę bohatera narodowego Bogyoke Aung Sana, laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 r. - sześć lat trzymano w areszcie domowym, który następnie uchylono, nie pozostawiając jednak opozycjonistce żadnej możliwości działania.
Z państwa równego obszarem Francji i Wielkiej Brytanii razem wziętych, od 40 lat napływają tylko złe wiadomości. Kraj boryka się z podstawowymi problemami ekonomicznymi. Zamknięte są wszystkie uczelnie. Mimo nieśmiałego otwarcia i liberalizacji polityki wizowej Birma pozostaje dla turystów raczej niedostępna (przyjeżdża tylko około stu tysięcy osób rocznie). Wielu regionów kraju cudzoziemcom nie wolno odwiedzać. Kontakty Birmańczyków z turystami są kontrolowane - zabrania się rozmawiać z nimi o polityce. Dokładnie sprawdza się dokumenty każdego przybysza.
Korupcja, inflacja, podwójny rynek pieniężny, przywileje dla nielicznych, trudne życie ogromnej większości. Wszyscy tu wiedzą o pełnych więzieniach, torturach w czasie policyjnych przesłuchań, robotach przymusowych, przesiedleniach całych wsi, egzekucjach bez sądu.
Historia obchodziła się z Birmańczykami okrutnie. Ich państwo istnieje prawie tysiąc lat. Tych dziesięć wieków wypełnionych było wojnami, pow-staniami, zamacha-mi. Z wyjątkowym uporem od 40 lat utrzymują się przy władzy generałowie - dziewiętnastu pewnych siebie, aroganckich wojskowych, tworzących Radę Pokoju i Postępu na czele z Than Shwe. Nie wydają się skłonni do ustępstw. Po powstaniu w 1988 r., w którym zginęło trzy tysiące osób, zgodzili się na wolne wybory, ale władzy nie oddali.
George Orwell, który przez lata służył w Indyjskiej Policji Imperialnej w Birmie, nie zostawił na swych ziomkach w koloniach suchej nitki: "Imperium indyjskie to despotyzm (...), którego ostatecznym celem jest kradzież". Napisał też: "Zżera cię nienawiść do własnych rodaków, tęsknisz do wybuchu powstania, które skąpie we krwi ich imperium" ("Birmańskie dni"). Orwell wątpił jednak, czy Birmańczycy ockną się pewnego dnia z odrętwienia i wyrzucą najeźdźców: "(...) żeby choć raz doprowadzili do wybuchu i naprawdę się zbuntowali. Z powstaniami wciąż powtarza się ta sama historia... Wygasają, nim na dobre się zaczną".
Bunt z przełomu lat 80. i 90. też wygasł, a raczej został zduszony. Toczy się "normalne życie", choć nie wznowiono regularnego funkcjonowania wyższych uczelni. Zwątpiono w skuteczność działania opozycji. Ponownie do głosu dochodzi Orwell - z "Folwarku zwierzęcego" i "Roku 1984". Wiedzą o tym lub domyślają się tego turyści, dla których w Birmie stworzono odrębny świat. Obowiązuje jednoznaczny przepis: "Cudzoziemcy, którzy podróżują bez certyfikatu lub poza wyznaczone terytorium, mogą być aresztowani". Od lat toczy się dyskusja, czy powinno się Birmę bojkotować i nie wspierać finansowo junty czerpiącej zyski z turystyki, czy też - przeciwnie - przylatując tutaj, pomagać biedakom, przy okazji upowszechniając wiedzę o demokracji i lepszych warunkach życia.
W Birmie jest co oglądać. Zachowało się tu wiele cudów świata, o których wiedzą tylko nieliczni. Zalicza się do nich imponująca świątynia buddyjska Szwe Dagon w Rangunie (obecny Yangon), którą Kipling nazwał "złotą tajemnicą". Skalą i rozmachem zdumiewa Pagan (Bagan) i jego okolice w środkowej Birmie - na 45 km2 znajdują się tysiące budynków i ruin obiektów sakralnych i świeckich sprzed ośmiuset lat. Pagan porównuje się czasem z Angkor Wat w Kambodży. Niezwykłe wrażenie sprawia tajemnicza góra Papa, ponoć zamieszkana przez duchy. Fascynujący jest wielki głaz w Kyaiktiyo, wiszący nad przepaścią - równowagę ma mu zapewniać przechowywany w świątyni włos Buddy... I jeszcze pagoda Mahamuni Paya w Mandalaj, dawne stolice, dokumenty przebrzmiałych monarchów, jezioro Inle z pływającymi wyspami.
Niestety, w Birmie poza nieprzyjemną atmosferą państwa wojskowo-policyjnego (armia liczy 330 tys. osób) istnieją także inne utrudnienia w ruchu turystycznym. Na północy i wschodzie kraju działają duże grupy rebeliantów i buntowników, należących przeważnie do mniejszości etnicznych (podstawą finansowania najpoważniejszej z nich - Armii Wa - jest narkotykowy biznes "złotego trójkąta"). Przybysz z zagranicy musi się też zmierzyć z fatalną infrastrukturą, skromną bazą hotelową i brakiem restauracji o przyzwoitym standardzie. Przebiegająca z północy na południe najważniejsza szosa Birmy, oznaczona numerem 1, jest bardzo wąska, pełna dziur i wiecznie zatłoczona. Prowadzące nad przepaściami kręte górskie drogi budzą prawdziwą grozę.
Niesamowity pejzaż zanurzonych w rzadkim buszu pagód i stup Paganu czy atmosfera bazaru w Taung Tho nad jeziorem Inle wynagradzają jednak te cierpienia. Nawet to, że gdy piszę te słowa, ciągle gaśnie światło i cichnie klimatyzacja.
Więcej możesz przeczytać w 2/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.