Wygląda na to, że istotny wpływ na naszą politykę wobec Rosji wywiera jakaś grupka szurniętych, fanatycznych obsesjonatów.
Znowu będzie o Rosji, bo cały czas nie mogę zrozumieć, jaka jest główna zasada polityki naszego rządu wobec potężnego sąsiada ze Wschodu. Już kiedyś napisałem, że nie przystoi nam rola podwórkowego burka szczekającego na niedźwiedzia. Wygląda jednak na to, że nasi niektórzy decydenci dobrze się czują w tej roli i próbują udawać wilka lub tygrysa. Śmieszne to, żałosne i bez sensu. Razi mnie przede wszystkim sztuczność dzisiejszych stosunków polsko-rosyjskich, będąca jakąś dziwaczną odwrotnością tego, co obowiązywało w PRL. Dawna oficjalna przyjaźń polsko-radziecka zastąpiona została oficjalną niechęcią i podejrzliwością. A konsekwencją jednej i drugiej jest ograniczanie do minimum kontaktów w każdej ważnej dziedzinie życia. Za komuny kontakty bez partyjnego błogosławieństwa były po prostu wykluczone. W wolnej i demokratycznej Polsce nie można ich zakazać, ale obecne władze robią wszystko, aby uchodziły co najmniej za podejrzane.
Być może mówiąc o władzach w ogólności, krzywdzę ludzi przytomnych i rozsądnych. Powiem więc nieco bardziej precyzyjnie: wygląda na to, że istotny wpływ na naszą politykę wobec Rosji wywiera jakaś grupka szurniętych, fanatycznych obsesjonatów, którym się wydaje, że realizują historyczną misję sprawiedliwego odwetu za wszystkie krzywdy i nieszczęścia, jakich od Rosji doznaliśmy. Polska, jako całkiem nowy członek wolnego, zachodniego świata, pokaże teraz Rosji, gdzie raki zimują. Pod ochroną NATO patrzymy na Rosję z góry, jak ludzie cywilizowani na jakichś barbarzyńców. I będziemy wobec niej twardzi jak nigdy. Od kilku lat trwa nieprzerwany pokaz tej twardości, którego sensu nie mogę dociec. Jaki sens bowiem miało hałaśliwe wyrzucanie z Polski większej liczby starych, zasiedziałych i świetnie rozpoznanych szpiegów rosyjskich? Zamiast ich - jak mówią w slangu wywiadowczym - próbować odwrócić, zwolniono miejsca dla nowych i młodszych, a z Rosji wyrzucono kilku Bogu ducha winnych pracowników naszej ambasady. Po co pod ochroną i za przyzwoleniem policji grupka młodzieży pali specjalnie dla kamer telewizyjnych rosyjską flagę?
Ostatnio wielki krzyk o jakąś broń jądrową w Królewcu oraz nieustanny bełkot o rosyjskim gazie i groźnym światłowodzie. Wystarczy zajrzeć do ostatniej "Gazety Polskiej" i do miłego memu sercu "Wprost", aby zobaczyć wręcz powielany schemat informacji. Gaz, światłowód i broń jądrowa. A tymczasem gdy my warczymy na Rosję, kanclerz Schröder odwiedza prezydenta Putina. Serdeczność, powaga, otwartość. Pewnie gdy ktoś wspomni o Polsce, obydwaj panowie uśmiechają się z politowaniem: "A, Polacy! Wiadomo - oni zawsze tacy dziwni. Ale przecież nie mogą popsuć naszych dobrych stosunków".
Europejskie potęgi - Niemcy, Francja i Wielka Brytania - zachowują wobec Rosji wstrzemięźliwość i umiarkowanie. Nawet jeżeli brytyjski lew od czasu do czasu groźnie machnie ogonem, to Niemcy i Francuzi siedzą cicho jak trusie.
Ciekawe, kto będzie największym sojusznikiem zapowiadanej przez panią Rice nowej twardej polityki USA wobec Rosji. Wygląda na to, że być może rola ta przypadnie właśnie nam.
Oczywiście polski rząd może prowadzić politykę wschodnią w sposób, który uważa za słuszny. Byłoby jednak lepiej, aby nie kreowali jej obsesjonaci i głupcy, lecz ludzie przytomni i myślący realistycznie. Chciałbym na przykład, aby w tej sprawie szerzej wypowiedział się minister Bartoszewski, człowiek mądry i doświadczony. Byłoby też dobrze, gdyby redaktor Piotr Wierzbicki zechciał rozwinąć i trochę spopularyzować to, co napisał w pięknym, ale za krótkim tekście "Nasze prawo" w ostatnim numerze swojej gazety ("Gazety Polskiej" z 10 stycznia).
Polska u progu nowego wieku i nowego tysiąclecia powinna myśleć o jakimś pojednaniu z Rosją. Wierzbicki wie, że ten dzień jeszcze nie nadszedł. Ale przecież myśleć o nim można i trzeba. I nie sądzę, żeby pani Condoleezza Rice miała za złe Polakom, że myślą.
Być może mówiąc o władzach w ogólności, krzywdzę ludzi przytomnych i rozsądnych. Powiem więc nieco bardziej precyzyjnie: wygląda na to, że istotny wpływ na naszą politykę wobec Rosji wywiera jakaś grupka szurniętych, fanatycznych obsesjonatów, którym się wydaje, że realizują historyczną misję sprawiedliwego odwetu za wszystkie krzywdy i nieszczęścia, jakich od Rosji doznaliśmy. Polska, jako całkiem nowy członek wolnego, zachodniego świata, pokaże teraz Rosji, gdzie raki zimują. Pod ochroną NATO patrzymy na Rosję z góry, jak ludzie cywilizowani na jakichś barbarzyńców. I będziemy wobec niej twardzi jak nigdy. Od kilku lat trwa nieprzerwany pokaz tej twardości, którego sensu nie mogę dociec. Jaki sens bowiem miało hałaśliwe wyrzucanie z Polski większej liczby starych, zasiedziałych i świetnie rozpoznanych szpiegów rosyjskich? Zamiast ich - jak mówią w slangu wywiadowczym - próbować odwrócić, zwolniono miejsca dla nowych i młodszych, a z Rosji wyrzucono kilku Bogu ducha winnych pracowników naszej ambasady. Po co pod ochroną i za przyzwoleniem policji grupka młodzieży pali specjalnie dla kamer telewizyjnych rosyjską flagę?
Ostatnio wielki krzyk o jakąś broń jądrową w Królewcu oraz nieustanny bełkot o rosyjskim gazie i groźnym światłowodzie. Wystarczy zajrzeć do ostatniej "Gazety Polskiej" i do miłego memu sercu "Wprost", aby zobaczyć wręcz powielany schemat informacji. Gaz, światłowód i broń jądrowa. A tymczasem gdy my warczymy na Rosję, kanclerz Schröder odwiedza prezydenta Putina. Serdeczność, powaga, otwartość. Pewnie gdy ktoś wspomni o Polsce, obydwaj panowie uśmiechają się z politowaniem: "A, Polacy! Wiadomo - oni zawsze tacy dziwni. Ale przecież nie mogą popsuć naszych dobrych stosunków".
Europejskie potęgi - Niemcy, Francja i Wielka Brytania - zachowują wobec Rosji wstrzemięźliwość i umiarkowanie. Nawet jeżeli brytyjski lew od czasu do czasu groźnie machnie ogonem, to Niemcy i Francuzi siedzą cicho jak trusie.
Ciekawe, kto będzie największym sojusznikiem zapowiadanej przez panią Rice nowej twardej polityki USA wobec Rosji. Wygląda na to, że być może rola ta przypadnie właśnie nam.
Oczywiście polski rząd może prowadzić politykę wschodnią w sposób, który uważa za słuszny. Byłoby jednak lepiej, aby nie kreowali jej obsesjonaci i głupcy, lecz ludzie przytomni i myślący realistycznie. Chciałbym na przykład, aby w tej sprawie szerzej wypowiedział się minister Bartoszewski, człowiek mądry i doświadczony. Byłoby też dobrze, gdyby redaktor Piotr Wierzbicki zechciał rozwinąć i trochę spopularyzować to, co napisał w pięknym, ale za krótkim tekście "Nasze prawo" w ostatnim numerze swojej gazety ("Gazety Polskiej" z 10 stycznia).
Polska u progu nowego wieku i nowego tysiąclecia powinna myśleć o jakimś pojednaniu z Rosją. Wierzbicki wie, że ten dzień jeszcze nie nadszedł. Ale przecież myśleć o nim można i trzeba. I nie sądzę, żeby pani Condoleezza Rice miała za złe Polakom, że myślą.
Więcej możesz przeczytać w 3/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.