Show w muzeum

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wystawa "Od Maneta do Gauguina" w Muzeum Narodowym. Dzieła impresjonistów przez pół roku obejrzy 400 tys. osób. Sukcesy wystaw prac Caravaggia, Chagalla i Warhola dowodzą, że prezentacja sztuki może się zamienić w wielkie show z udziałem tłumów.
Prace nad ekspozycją "Od Maneta do Gauguina" rozpoczęły się ponad dwa lata temu.
Otwarcie poprzedziła zakrojona na szeroką skalę operacja logistyczna z udziałem muzealników, firm ubezpieczeniowych i uzbrojonych ochroniarzy, którzy pilnowali dzieł w czasie transportu z Musée d’Orsay. Do przełamania lodów między Muzeum Narodowym i Musée d’Orsay doszło kilka lat temu, po przekazaniu Francji pochodzącego z kolekcji paryskiego Muzeum Luksemburskiego obrazu Thodule’a Ribota "Miłosierny Samarytanin". Dzieło to pierwotnie znajdowało się w ambasadzie francuskiej w Warszawie, a po wybuchu II wojny światowej trafiło do magazynu jako depozyt. Nie bez znaczenia był też fakt, że w Musée d’Orsay bardzo dobrze oceniono wystawę prac Jacka Malczewskiego. Kazimierz Stachurski, wicedyrektor Muzeum Narodowego ds. promocji i marketingu, zapewnia jednak, że w tym wypadku nie można mówić o barterze. Wypożyczanie dzieł sztuki nie ma nic wspólnego z handlem.
Już podczas wstępnych pertraktacji okazało się, że wielu prac nie można przewieźć do Polski ze względu na zastrzeżenia poczynione w aktach darowizny. - Niektóre dzieła nie mogą opuszczać Francji, inne - murów muzeum - wyjaśnia Iwona Danielewicz. - Nie udało się też wypożyczyć rysunków, które mogą być wystawiane tylko przez sześć do ośmiu tygodni, a w Polsce prezentacja trwa prawie pół roku.
Ostatecznie wystawę wzbogacono o grafiki i rysunki impresjonistów i postimpresjonistów francuskich ze zbiorów polskich. Złożyło się na nią 47 dzieł z warszawskiego i krakowskiego Muzeum Narodowego oraz z gabinetu rycin Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Trafiły one do zbiorów jako dary wybitnych kolekcjonerów: Feliksa Jasieńskiego, Henryka Grohmana i Aleksandry Lewińskiej. Obok Gauguina, Maneta czy Renoira można oglądać prace Paula Signaca, Édouarda Vuillarda i Paula Sérusiera. Po kradzieży "Plaży w Pourville" Moneta są to jedyne dzieła impresjonistów w naszym kraju. Warto pamiętać, że wystawa grafik będzie trwała w Warszawie tylko do 3 marca. Ze względu na wrażliwość materiału grafiki muszą "odpocząć" i wraz z resztą ekspozycji będą pokazywane dopiero w krakowskim Muzeum Narodowym od 19 maja.
Koszty organizacji wielkich wystaw są ogromne - ekspozycja prac Andy’ego Warhola pochłonęła 1,8 mln zł, Caravaggia - prawie 600 tys. zł, impresjonistów zaś (oprócz Warszawy pokazywani będą także w Poznaniu i Krakowie) - 1,5 mln zł. - Większość pieniędzy przeznaczona jest na ubezpieczenie, transport i ochronę - mówi Kazimierz Stachurski. - Gdybyśmy liczyli tylko na wpływy z biletów i sprzedaży albumów, to żadna wystawa nie zarobiłaby na siebie.
Jedynym wyjściem jest poszukiwanie sponsorów. I to na długo przed rozmowami w sprawie wypożyczenia obrazów. Muzea zatrudniają w tym celu specjalistów albo zajmują się tym pracownicy działów promocji i marketingu lub sami kuratorzy. Przede wszystkim liczą się jednak osobiste kontakty muzealników ze światem biznesu.
Pieniądze przeznaczane są przede wszystkim na ubezpieczenie obrazów. To tylko ułamek procentu ich wartości, ale w wypadku eksponatów wartych dziesiątki milionów dolarów są to i tak wielkie sumy. Polisa obejmuje tzw. ubezpieczenie "od gwoździa do gwoździa" (demontaż, transport, montaż i czas prezentacji). Przy okazji poznańskiej kradzieży "Plaży w Pourville" Moneta okazało się, że polskich placówek nie stać na ubezpieczanie swoich kolekcji. Na przykład warszawskie muzeum ubezpieczyło gmach, ale nie zbiory stałe.
Newralgicznym punktem organizacji wielkiej ekspozycji jest transport. To właśnie firmy ubezpieczeniowe pilnują, by obrazy były przewożone z zachowaniem maksymalnych środków bezpieczeństwa. Kiedy muzeum ze Sztokholmu wypożyczyło Zachęcie cztery prace, towarzystwo zażądało, by dwie przewieziono samolotem, a resztę promem. Miało to zminimalizować straty w razie ewentualnej katastrofy. Obrazom Salvadora Dalego w czasie transportu z Hiszpanii do Polski towarzyszył policyjny konwój.
Od kilku lat polscy muzealnicy starają się, by ekspozycje miały widowiskową oprawę, przyciągającą osoby, które na prezentację bez dodatkowych atrakcji w ogóle by nie przyszły. W Zachęcie podczas wystawy "Szare w kolorze" w niewielkim barze mlecznym można było zjeść piergi ruskie lub naleśniki z serem, popatrzeć na wystawy sklepowe, posiedzieć w zacisznym klubie studenckim lub obejrzeć stare kroniki filmowe. Wystawie "100 Rzeczy Pospolitych. Polskie produkty 1900-2000" w Muzeum Narodowym towarzyszyły targi starych przedmiotów codziennego użytku. Przy okazji prezentacji impresjonistów na dziedzińcu muzeum ustawiono ogrzewany namiot, mogący pomieścić 800 osób. Jego wnętrze wystylizowano na Montmartre z końca XIX wieku. Działają tam kawiarenki, w których można wypić café crŻme i zjeść croissanta. - Ma to być kawałek paryskiej wiosny. Odtworzyliśmy nawet bruk, który był jednym z ulubionych elementów malarskich impresjonistów - mówi Stachurski. Stojąc w kolejce po bilety, widzowie mogą kupić albumy, plakaty, kubeczki i koszulki z nadrukami obrazów. W Zachęcie atrakcje stanowiące integralną część ekspozycji zostały zaplanowane przez kuratorów, zeszłoroczny pchli targ w Muzeum Narodowym był pomysłem działu promocji, natomiast postawienie "paryskiego" namiotu zaproponował sponsor.
Mimo że nasze muzea są biedniejsze, standardy organizowania wystaw w Polsce nie odbiegają od zachodnioeuropejskich. Potrzebne są bogaty sponsor, pomysłowy kurator i naprawdę sporo czasu. Kiedy cała ta machina działa precyzyjnie, przed muzeami pojawiają się tłumy jak na rockowych show. Wielcy malarze stają się wielkimi gwiazdami.

Więcej możesz przeczytać w 4/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: