Trzeba uszyć nowe sztandary, na miarę nowego wieku. Zamiast walki o wolność będzie teraz praca u podstaw. Zamiast "razem, solidarnie" będzie teraz "ambitniej, samodzielniej". Dziennikarze z czeskiej telewizji ogłosili strajk w obronie wolności słowa. Sprzeciwili się w ten sposób nominacji nowego szefa, Jiriego Hodaca, narzuconego im w wyniku rozgrywek partyjnych. Hodacowi nie zależy na dobrej pracy telewizji - argumentowali - jest tu po to, żeby telewizja pomogła jego partii zdobyć silniejszą pozycję. Nie chcemy z nim pracować!
Pojawiły się więc dawno zapomniane obrazy: żywność dla strajkujących wciągana na sznurze przez okno budynku telewizji, strajkowy (a więc nielegalny) dziennik, transparenty, nerwowe oświadczenia. Regularna walka o wolny dostęp do prawdy. Relacjonowały ją telewizje na całym świecie. I... trzymały kciuki za czeskich dziennikarzy.
Na ulice Pragi wyległy tłumy, które wzięły udział w demonstracji poparcia dla strajkujących. To samo zrobili znani intelektualiści i autorytety moralne. Czy można się dziwić, że Jiri Hodac wreszcie dostał zawału serca i zabrali go do szpitala? Stamtąd przysłał wiadomość, że rezygnuje ze stanowiska. Dziennikarze strajkują jednak dalej w intencji CAŁKOWITEGO powrotu do sytuacji sprzed kryzysu wywołanego tą nominacją. I czuję, że wygrają, bo - też tak czuję - mają rację.
Zastanawia mnie wszak dojmujące uczucie anachroniczności tego strajku, jakie wciąż mam z tyłu głowy. Jakby to był ostatni taki strajk "w stylu XX wieku" o charakterze wolnościowo-solidarnościowym. Mieliśmy ich tak wiele (i tak potrzebnych), że widok obrazków z Pragi podziałał na nas sentymentalnie: od razu wiedzieliśmy, po której stanąć stronie. I Czesi - jak się okazało - też! Tylko że wolność i prawo do nieskrępowanego wykonywania zawodu to zaledwie pierwszy krok, który zresztą mamy już za sobą (z małymi wyjątkami potwierdzającymi regułę). Wiek XXI zachęca, byśmy zrobili kilka następnych kroków w kierunku właściwego wykorzystania wolności mediów. Innymi słowy - by robić wartościowe, starannie dopracowane od strony warsztatowej programy, które będą uzasadniały prawdziwą misję telewizji publicznej: pokazywanie tego, co ważne, dobre lub piękne, a... nie przynosi doraźnego dochodu z reklam. Dopiero takie wykorzystanie wywalczonej na strajkowych barykadach wolności będzie można uznać za sukces.
Czeska wojna o telewizję zajęła moją wyobraźnię tylko przez chwilkę (w końcu nie oglądam i nie zamierzam oglądać jej programów), zaraz jednak zastanowiłem się nad tym, co ważne dla nas: nad TVP. I tutaj ciągle obserwujemy mocowanie się polityków oraz mieszanie politycznych wpływów. Kolejne ekipy wzajemnie oskarżają się o brak obiektywizmu w relacjonowaniu życia politycznego, domagając się obiektywizmu, równości, niezależności. Ja też bym tego chciał, ale na tym wcale nie kończą się moje życzenia wobec telewizji publicznej (choć - niestety - kończą się, jeśli idzie o polityków).
Wyobrażam sobie w marzeniach strajk... w obronie jakości. Owe tłumy na ulicy domagające się zdjęcia z anteny jakiegoś żałosnego sitcomu i dania w to miejsce wybitnego filmu czy olśniewająco przygotowanej, interaktywnej publicystyki. Marzę o dziennikarzach zamykających się w swoich pokojach w proteście przeciwko zmuszaniu ich, by szli na łatwiznę licencyjnej komercji. Będę im osobiście dostarczał żywność po sznurze, byle tylko wymyślili coś nowego, własnego, wartościowego. I umieli potem o to walczyć z takim samym przejęciem jak wtedy, gdy walczyli o wolność.
Ktoś powie, że to mrzonki, pomieszanie pojęć ważnych z drobiazgami, że tak się nie da. I może nawet przez chwilę w to uwierzę. Ale gdzieś z tyłu głowy pozostanie poczucie, że zaprzestanie walki o wartościowość swego działania w części unieważnia sens wcześniejszej walki o wolność i brak skrępowania. To tak jakby pragnienie mieszkania we włas-nym domu usatysfakcjonować zakupem działki i położeniem się na niej w śpiworze. Może i przez chwilę (latem!) to zabawne i romantyczne, ale żyć tak się przecież nie da.
Sztandary, pod którymi tradycyjnie walczy się w sprawie mediów, zużyły się. Trzeba uszyć nowe, na miarę nowego wieku. Hasła, które na nich powinny być umieszczone, możemy znaleźć raczej w literaturze z czasów pozytywizmu niż romantyzmu. Zamiast walki o wolność będzie teraz praca u podstaw. Zamiast "razem, solidarnie" będzie teraz "ambitniej, samodzielniej". Tylko czy taki sztandar jest jeszcze w stanie kogokolwiek poderwać do boju? W imię komplikowania sobie życia?
Czuję, że właśnie tego teraz nam najbardziej potrzeba, ale podejrzewam, że większość pokiwa głowami i uśmiechnie się tylko, czytając te słowa. A potem... poogląda sobie zdjęcia strajkujących czeskich dziennikarzy, z rozmarzeniem wyobrażając sobie siebie w ich roli.
Na ulice Pragi wyległy tłumy, które wzięły udział w demonstracji poparcia dla strajkujących. To samo zrobili znani intelektualiści i autorytety moralne. Czy można się dziwić, że Jiri Hodac wreszcie dostał zawału serca i zabrali go do szpitala? Stamtąd przysłał wiadomość, że rezygnuje ze stanowiska. Dziennikarze strajkują jednak dalej w intencji CAŁKOWITEGO powrotu do sytuacji sprzed kryzysu wywołanego tą nominacją. I czuję, że wygrają, bo - też tak czuję - mają rację.
Zastanawia mnie wszak dojmujące uczucie anachroniczności tego strajku, jakie wciąż mam z tyłu głowy. Jakby to był ostatni taki strajk "w stylu XX wieku" o charakterze wolnościowo-solidarnościowym. Mieliśmy ich tak wiele (i tak potrzebnych), że widok obrazków z Pragi podziałał na nas sentymentalnie: od razu wiedzieliśmy, po której stanąć stronie. I Czesi - jak się okazało - też! Tylko że wolność i prawo do nieskrępowanego wykonywania zawodu to zaledwie pierwszy krok, który zresztą mamy już za sobą (z małymi wyjątkami potwierdzającymi regułę). Wiek XXI zachęca, byśmy zrobili kilka następnych kroków w kierunku właściwego wykorzystania wolności mediów. Innymi słowy - by robić wartościowe, starannie dopracowane od strony warsztatowej programy, które będą uzasadniały prawdziwą misję telewizji publicznej: pokazywanie tego, co ważne, dobre lub piękne, a... nie przynosi doraźnego dochodu z reklam. Dopiero takie wykorzystanie wywalczonej na strajkowych barykadach wolności będzie można uznać za sukces.
Czeska wojna o telewizję zajęła moją wyobraźnię tylko przez chwilkę (w końcu nie oglądam i nie zamierzam oglądać jej programów), zaraz jednak zastanowiłem się nad tym, co ważne dla nas: nad TVP. I tutaj ciągle obserwujemy mocowanie się polityków oraz mieszanie politycznych wpływów. Kolejne ekipy wzajemnie oskarżają się o brak obiektywizmu w relacjonowaniu życia politycznego, domagając się obiektywizmu, równości, niezależności. Ja też bym tego chciał, ale na tym wcale nie kończą się moje życzenia wobec telewizji publicznej (choć - niestety - kończą się, jeśli idzie o polityków).
Wyobrażam sobie w marzeniach strajk... w obronie jakości. Owe tłumy na ulicy domagające się zdjęcia z anteny jakiegoś żałosnego sitcomu i dania w to miejsce wybitnego filmu czy olśniewająco przygotowanej, interaktywnej publicystyki. Marzę o dziennikarzach zamykających się w swoich pokojach w proteście przeciwko zmuszaniu ich, by szli na łatwiznę licencyjnej komercji. Będę im osobiście dostarczał żywność po sznurze, byle tylko wymyślili coś nowego, własnego, wartościowego. I umieli potem o to walczyć z takim samym przejęciem jak wtedy, gdy walczyli o wolność.
Ktoś powie, że to mrzonki, pomieszanie pojęć ważnych z drobiazgami, że tak się nie da. I może nawet przez chwilę w to uwierzę. Ale gdzieś z tyłu głowy pozostanie poczucie, że zaprzestanie walki o wartościowość swego działania w części unieważnia sens wcześniejszej walki o wolność i brak skrępowania. To tak jakby pragnienie mieszkania we włas-nym domu usatysfakcjonować zakupem działki i położeniem się na niej w śpiworze. Może i przez chwilę (latem!) to zabawne i romantyczne, ale żyć tak się przecież nie da.
Sztandary, pod którymi tradycyjnie walczy się w sprawie mediów, zużyły się. Trzeba uszyć nowe, na miarę nowego wieku. Hasła, które na nich powinny być umieszczone, możemy znaleźć raczej w literaturze z czasów pozytywizmu niż romantyzmu. Zamiast walki o wolność będzie teraz praca u podstaw. Zamiast "razem, solidarnie" będzie teraz "ambitniej, samodzielniej". Tylko czy taki sztandar jest jeszcze w stanie kogokolwiek poderwać do boju? W imię komplikowania sobie życia?
Czuję, że właśnie tego teraz nam najbardziej potrzeba, ale podejrzewam, że większość pokiwa głowami i uśmiechnie się tylko, czytając te słowa. A potem... poogląda sobie zdjęcia strajkujących czeskich dziennikarzy, z rozmarzeniem wyobrażając sobie siebie w ich roli.
Więcej możesz przeczytać w 4/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.