Kilka lat temu uznano, że ministrowie - formalnie zobowiązani do realizowania jednej polityki rządu - są tak bardzo nękani przez różne frakcje i lobby, iż wpływy tych grup trzeba skanalizować - w gabinetach politycznych ministrów. Zakładano, że w ten sposób politycznym naciskom będą poddawani tylko minister i jego zastępcy, urzędnicy zaś będą mogli spokojnie pełnić swoje funkcje. Nic z tego. Gabinety polityczne natychmiast stały się rozsadnikami synekur dla kolegów, trampolinami karier młodych wilczków, którym wcześniej nie udało się przebić do pierwszej ligi poszczególnych ugrupowań. Stały się też przystanią dla osób zasłużonych, lecz nie zawsze działających zgodnie z prawem.
Co zdumiewające, kompetencje członków gabinetów politycznych nigdy nie zostały sformułowane.
Doradcy na cenzurowanym
Wicepremier Longin Komołowski w maju ubiegłego roku powołał na swojego doradcę Przemysława Samociaka, sekretarza lubuskiej RS AWS. Problemem jest to, że Samociak miał dwa procesy karne - za nie spłacony dług w banku i za spowodowanie ciężkiego wypadku samochodowego. Samociak miał też kłopoty z rozliczeniem w terminie dofinansowania, jakie otrzymał z euroregionalnego funduszu Phare (na organizację "Technoparady przyjaźni").
Do niedawna doradcą ministra spraw wewnętrznych i administracji był Kazimierz Wlazło, były prezydent, a potem wojewoda radomski. W lipcu ubiegłego roku, czyli w czasie pracy w ministerstwie, został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu za przekroczenie uprawnień prezydenta miasta. Inny akt oskarżenia wiąże się z działalnością Wlazły na stanowisku wojewody. Prokuratura zarzuciła mu, że wydał bezprawną decyzję o umorzeniu "królowi żelatyny", Kazimierzowi Grabkowi, odsetek w wysokości ponad 274 tys. zł z tytułu nie zapłaconych należności. Proces w tej sprawie trwa.
Tomaszowi Szyszce, ministrowi łączności, doradzał do niedawna Jan Łuczak. Nie dość, że obu w przeszłości łączyły wspólne interesy, to jeszcze przeciwko Łuczakowi toczy się postępowanie w prokuraturze w Świdnicy. Do września ubiegłego roku, a więc jeszcze w trakcie kampanii prezydenckiej, Łuczak był prezesem zarządu świdnickiej firmy Synte Applied Science. Z rozliczenia sztabu Mariana Krzaklewskiego wynika, że na kampanię kandydata AWS firma ta przekazała 70 tys. zł. Prosto ze świdnickiej firmy Jan Łuczak trafił do resortu łączności i został doradcą ministra, delegowanym do zajmowania się sprawą "przetargu stulecia" na telefonię UMTS.
Szefem gabinetu politycznego Jacka Janiszewskiego, poprzedniego ministra rolnictwa, był Arkadiusz Brygman. Kilka miesięcy temu do sądu wniesiono akt oskarżenia przeciwko Brygmanowi. Prokurator zarzuca mu sfałszowanie dokumentu, dzięki któremu zaprzyjaźniona z Jackiem Janiszewskim firma Marol mogła zarobić na państwowych zamówieniach.
Republika lobbystów
W gabinetach politycznych premiera i ministrów oficjalnie pracuje około stu osób, a kręci się wokół nich dziesięć razy tyle (lobbyści wolontariusze nie pobierają wynagrodzenia, więc formalnie nie pracują dla ministrów). Etatowi członkowie gabinetów politycznych zarabiają od 1500 zł do 6500 zł. Gabinety polityczne wymyślił prof. Michał Kulesza, twórca polskich reform administracyjnych i samorządowych. W kwietniu 1993 r. propozycję Kuleszy zaakceptował rząd Hanny Suchockiej. Obecnie największy gabinet polityczny, liczący 24 osoby, ma premier Jerzy Buzek. Niewiele mniejsze gremium (19 osób) doradza Longinowi Komołowskiemu, wicepremierowi i ministrowi pracy i polityki społecznej. W większości ministerstw w gabinetach politycznych pracuje po kilkanaście osób. Wyjątkami są Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (5 osób) i - co ciekawe - Ministerstwo Finansów (tylko 5 osób). Jedynym ministrem, który w ostatnich latach potrafił się obejść bez gabinetu politycznego, był kierujący Ministerstwem Spraw Zagranicznych prof. Bronisław Geremek.
W skład gabinetów politycznych wchodzą doradcy oraz asystenci ministrów i wiceministrów. Ci pierwsi zarabiają do 3800 zł, drudzy - do 2000 zł brutto. Każdy gabinet ma dyrektora, którego pensja wraz z dodatkami może wynieść 6500 zł brutto. Członków gabinetu - doradców i asystentów - dobiera sam minister, sekretarze i podsekretarze stanu. Zdarza się więc, że w jednym gabinecie funkcjonuje de facto kilka gabinetów: osobno dla ministra, osobno dla wiceministrów.
- W większości wypadków ministrowie z góry wiedzą, kogo chcą zatrudnić w gabinecie politycznym. Po prostu mają swoich zaufanych ludzi - mówi Marek Zagórski, szef gabinetu politycznego Artura Balazsa, ministra rolnictwa i rozwoju wsi. Czy taka rola członków gabinetów politycznych nie przypomina funkcji sekretarzy zakładowych organizacji partyjnych, którzy formalnie nie zarządzali przedsiębiorstwami, ale we wszystko się wtrącali?
Dla części polityków posady w gabinetach politycznych są trampoliną do kariery. Znamienny jest tu przykład Krzysztofa Kawęckiego. W połowie lat 90. był on działaczem stowarzyszenia Prawica Narodowa. Zasłynął m.in. zorganizowaniem demonstracji ku czci Eligiusza Niewiadomskiego (zabójcy prezydenta Gabriela Narutowicza) oraz zaproszeniem do Polski Jeana-Marie Le Pena, szefa francuskiej skrajnej prawicy. Obecnie Krzysztof Kawęcki jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Do objęcia tej posady przygotowywał się przez kilka lat jako szef gabinetu politycznego ministra edukacji.
Poczekalnia władzy
Gabinety polityczne bywają też miejscem, gdzie można spokojnie przeczekać chwilowe niepowodzenia. Jacek Wutzow, wiceminister zdrowia w czasach, gdy resortem kierował Wojciech Maksymowicz, został odwołany w lutym 1999 r. (za przygotowanie nieproporcjonalnie wysokich kontraktów dla anestezjologów). Wkrótce znalazł pracę w gabinecie politycznym ministra - na stanowisku doradcy.
- Gabinety polityczne zapewniają resortom łączność z zapleczem politycznym i elektoratem - uważa Jarosław Barańczak, szef gabinetu politycznego Janusza Steinhoffa. - Istotą gabinetów politycznych miało być skupienie się na pracy ideologicznej. Niestety, coraz częściej jest tak, że członkowie gabinetów muszą się zajmować sprawami związanymi z bieżącym funkcjonowaniem resortu. Urzędnicy przekazują nam wiele spraw, bo gabinet polityczny jest kojarzony z ministrem, a więc z faktyczną władzą w resorcie - tłumaczy Marek Zagórski.
Doradcy na cenzurowanym
Wicepremier Longin Komołowski w maju ubiegłego roku powołał na swojego doradcę Przemysława Samociaka, sekretarza lubuskiej RS AWS. Problemem jest to, że Samociak miał dwa procesy karne - za nie spłacony dług w banku i za spowodowanie ciężkiego wypadku samochodowego. Samociak miał też kłopoty z rozliczeniem w terminie dofinansowania, jakie otrzymał z euroregionalnego funduszu Phare (na organizację "Technoparady przyjaźni").
Do niedawna doradcą ministra spraw wewnętrznych i administracji był Kazimierz Wlazło, były prezydent, a potem wojewoda radomski. W lipcu ubiegłego roku, czyli w czasie pracy w ministerstwie, został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu za przekroczenie uprawnień prezydenta miasta. Inny akt oskarżenia wiąże się z działalnością Wlazły na stanowisku wojewody. Prokuratura zarzuciła mu, że wydał bezprawną decyzję o umorzeniu "królowi żelatyny", Kazimierzowi Grabkowi, odsetek w wysokości ponad 274 tys. zł z tytułu nie zapłaconych należności. Proces w tej sprawie trwa.
Tomaszowi Szyszce, ministrowi łączności, doradzał do niedawna Jan Łuczak. Nie dość, że obu w przeszłości łączyły wspólne interesy, to jeszcze przeciwko Łuczakowi toczy się postępowanie w prokuraturze w Świdnicy. Do września ubiegłego roku, a więc jeszcze w trakcie kampanii prezydenckiej, Łuczak był prezesem zarządu świdnickiej firmy Synte Applied Science. Z rozliczenia sztabu Mariana Krzaklewskiego wynika, że na kampanię kandydata AWS firma ta przekazała 70 tys. zł. Prosto ze świdnickiej firmy Jan Łuczak trafił do resortu łączności i został doradcą ministra, delegowanym do zajmowania się sprawą "przetargu stulecia" na telefonię UMTS.
Szefem gabinetu politycznego Jacka Janiszewskiego, poprzedniego ministra rolnictwa, był Arkadiusz Brygman. Kilka miesięcy temu do sądu wniesiono akt oskarżenia przeciwko Brygmanowi. Prokurator zarzuca mu sfałszowanie dokumentu, dzięki któremu zaprzyjaźniona z Jackiem Janiszewskim firma Marol mogła zarobić na państwowych zamówieniach.
Republika lobbystów
W gabinetach politycznych premiera i ministrów oficjalnie pracuje około stu osób, a kręci się wokół nich dziesięć razy tyle (lobbyści wolontariusze nie pobierają wynagrodzenia, więc formalnie nie pracują dla ministrów). Etatowi członkowie gabinetów politycznych zarabiają od 1500 zł do 6500 zł. Gabinety polityczne wymyślił prof. Michał Kulesza, twórca polskich reform administracyjnych i samorządowych. W kwietniu 1993 r. propozycję Kuleszy zaakceptował rząd Hanny Suchockiej. Obecnie największy gabinet polityczny, liczący 24 osoby, ma premier Jerzy Buzek. Niewiele mniejsze gremium (19 osób) doradza Longinowi Komołowskiemu, wicepremierowi i ministrowi pracy i polityki społecznej. W większości ministerstw w gabinetach politycznych pracuje po kilkanaście osób. Wyjątkami są Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (5 osób) i - co ciekawe - Ministerstwo Finansów (tylko 5 osób). Jedynym ministrem, który w ostatnich latach potrafił się obejść bez gabinetu politycznego, był kierujący Ministerstwem Spraw Zagranicznych prof. Bronisław Geremek.
W skład gabinetów politycznych wchodzą doradcy oraz asystenci ministrów i wiceministrów. Ci pierwsi zarabiają do 3800 zł, drudzy - do 2000 zł brutto. Każdy gabinet ma dyrektora, którego pensja wraz z dodatkami może wynieść 6500 zł brutto. Członków gabinetu - doradców i asystentów - dobiera sam minister, sekretarze i podsekretarze stanu. Zdarza się więc, że w jednym gabinecie funkcjonuje de facto kilka gabinetów: osobno dla ministra, osobno dla wiceministrów.
- W większości wypadków ministrowie z góry wiedzą, kogo chcą zatrudnić w gabinecie politycznym. Po prostu mają swoich zaufanych ludzi - mówi Marek Zagórski, szef gabinetu politycznego Artura Balazsa, ministra rolnictwa i rozwoju wsi. Czy taka rola członków gabinetów politycznych nie przypomina funkcji sekretarzy zakładowych organizacji partyjnych, którzy formalnie nie zarządzali przedsiębiorstwami, ale we wszystko się wtrącali?
Dla części polityków posady w gabinetach politycznych są trampoliną do kariery. Znamienny jest tu przykład Krzysztofa Kawęckiego. W połowie lat 90. był on działaczem stowarzyszenia Prawica Narodowa. Zasłynął m.in. zorganizowaniem demonstracji ku czci Eligiusza Niewiadomskiego (zabójcy prezydenta Gabriela Narutowicza) oraz zaproszeniem do Polski Jeana-Marie Le Pena, szefa francuskiej skrajnej prawicy. Obecnie Krzysztof Kawęcki jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Do objęcia tej posady przygotowywał się przez kilka lat jako szef gabinetu politycznego ministra edukacji.
Poczekalnia władzy
Gabinety polityczne bywają też miejscem, gdzie można spokojnie przeczekać chwilowe niepowodzenia. Jacek Wutzow, wiceminister zdrowia w czasach, gdy resortem kierował Wojciech Maksymowicz, został odwołany w lutym 1999 r. (za przygotowanie nieproporcjonalnie wysokich kontraktów dla anestezjologów). Wkrótce znalazł pracę w gabinecie politycznym ministra - na stanowisku doradcy.
- Gabinety polityczne zapewniają resortom łączność z zapleczem politycznym i elektoratem - uważa Jarosław Barańczak, szef gabinetu politycznego Janusza Steinhoffa. - Istotą gabinetów politycznych miało być skupienie się na pracy ideologicznej. Niestety, coraz częściej jest tak, że członkowie gabinetów muszą się zajmować sprawami związanymi z bieżącym funkcjonowaniem resortu. Urzędnicy przekazują nam wiele spraw, bo gabinet polityczny jest kojarzony z ministrem, a więc z faktyczną władzą w resorcie - tłumaczy Marek Zagórski.
Więcej możesz przeczytać w 4/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.