Kto pierwszy rzuci hasło "Lori Wallach na prezydenta USA"? Organizatorka największego buntu antyglobalnego na czele Stanów Zjednoczonych? A może Thilo Bode, szef Greenpeace, zostanie sekretarzem generalnym ONZ, a francuski trybun chłopski José Bové albo obrońca głodujących Afrykanów David Bryer z organizacji Oxfam - komisarzami Unii Europejskiej?
To, kiedy buntownicy z Seattle pojawią się w obozie przeciwnika, kiedy pójdą śladami pokolenia Woodstock i młodych gniewnych z Paryża ’68, jest tylko kwestią czasu. Czy w 1973 r. ktokolwiek przypuszczał, że osławiony bohater paryskiej rewolty Czerwony Dani - Daniel Cohn-Bendit - zasiądzie w Parlamencie Europejskim? Czy ktoś dostrzegał w szarpiącym się z policjantami Joschce Fischerze przyszłego wicekanclerza i ministra spraw zagranicznych Niemiec, kreślącego wizje europejskiej federacji?
Najpierw był "człowiek z Davos"
Bill Gates, Bill Clinton, Jeff Bezos, Lester Thurow, Jac-ques Chirac, James Wolfensohn, George Soros, Mike Moore, Alan Greenspan, Percy Barnevik - to tylko niektórzy ze stałych gości Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Dla Samuela Huntingtona to nosiciele "kultury Davos": "Prawie wszyscy mają dyplomy uniwersyteckie z fizyki, nauk społecznych, biznesu lub prawa, pracują w sferze słów lub liczb (albo z jednymi i drugimi), biegle mówią po angielsku, zatrudniani są przez rządy, korporacje, uczelnie o szerokich kontaktach zagranicznych, często podróżują po świecie. Łączy ich wiara w gospodarkę rynkową, demokrację i indywidualizm".
"Homo Davoniensis", "czło-wiek z Davos" to kapłan globalizacji, zagorzały zwolennik procesów zachodzących w światowej gospodarce, którego energia jest siłą napędową współczesnej cywilizacji. Jego pozycja coraz częściej nie jest już związana z konkretnym miejscem na Ziemi. Przeciwnie - równie dobrze może funkcjonować w Nowym Jorku, Tokio, Londynie, Frankfurcie albo Buenos Aires. Wśród prominentnych gości spotkań w Davos nie brakuje byłych i obecnych przywódców państw. Na liście stu ludzi reprezentujących najpotężniejsze imperia gospodarcze świata oprócz głów państw jest już 51 szefów największych ponadnarodowych koncernów. To właśnie oni wraz z przedstawicielami Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Międzynarodowej Organizacji Handlu oraz OECD są celem antyglobalistów - celem "człowieka z Seattle".
Powstanie antyglobalne, czyli jak się narodził "człowiek z Seattle"
W grudniu 1999 r. przeciwnym wobec Davos biegunem świata stało się Seattle. Pos-polite ruszenie przeciwników "człowieka z Davos" wyznaczyło sobie spotkanie w stolicy stanu Waszyngton, aby stoczyć pierwszą wielką bitwę antyglobalistycznej krucjaty. 40 tysiącom demonstrantów udało się zakłócić konferencję Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Jaka ideologia łączy wojującą z wolnym handlem Lori Wallach, szefową organizacji Global Trade Watch, absolwentkę Harvardu, i nieokrzesanego chłopskiego harcownika José Bové? Co łączy obrończynie natury Andreę Durbin i Miriam Beherens, bojownika o prawa człowieka Pierre’a Sane’a i działaczy amerykańskiej centrali związkowej AFL-CIO? Przede wszystkim przekonanie, że porządek świata jest zły, a odpowiedzialność za to ponosi "człowiek z Davos" - "burżuj", który kieruje wielkimi korporacjami, "imperialista" stojący na czele najbogatszych państw, "globalny wyzyskiwacz" z wielkich organizacji międzynarodowych.
W Seattle dominowały hasła skierowane przeciwko Światowej Organizacji Handlu (WTO), która razem z wielkimi korporacjami ma odpowiadać za zniszczenia ekologiczne, nierówności społeczne, wyzysk Trzeciego Świata i wszystkie inne nieszczęścia na naszym globie. W Seattle żądano także: "Władzy dla ludu!", "Prawa do aborcji dla każdej kobiety!", "Szacunku dla życia!". Okrzykom "America first!" towarzyszyła krytyka "amerykańskiego imperializmu gospodarczego". Aktywiści zwią-zku zawodowego pracowników leśnictwa demonstrowali w obronie swoich miejsc pracy, ekolodzy żądali zakazu wyrębu lasów, ramię w ramię protestowali obrońcy zwierząt, przeciwnicy manipulacji genetycznych i ponaddźwiękowych samolotów pasażerskich. Wszyscy oni zgodnie ogłosili w Seattle zwycięstwo całego ruchu i każdej organizacji z osobna. "Czy oni w ogóle wiedzą, o co tutaj chodzi?" - pytał zdezorientowany reporter CNN.
Program sprzeczności, czyli czego chce "człowiek z Seattle"
"To kompletna bzdura. Ja wskazuję, że handel światowy to tylko jeden z wyborów, i to błędny" - oburza się Lori Wallach, gdy przyrównuje się ją do XIX-wiecznych luddystów. Antyglobaliści czerpią inspirację z lewackich ruchów anarchistycznych, z kontrkultury lat 60. i 70., w tym poglądów jej głównego ideologa Herberta Marcusego, ruchów ekologów i pacyfistów. "Przywódcy i grupa ideologów antyglobalizmu wierzy w głoszone przez siebie hasła - ocenia prof. Wiktor Osiatyński, baczny obserwator ruchów alternatywnych sprzed 20 lat. - Dla wielu spośród tych, którzy za nimi podążają, protesty są jednak tylko doskonałą okazją do wyrażenia sprzeciwu typowego dla każdego pokolenia. Młodym ludziom wystarczy wskazać wroga. W tej chwili jest nim globalizacja". Co i kto będzie nim za pięć lat?
"Make love, not war" - skandowali w latach 60. i 70. hipisi, przeciwnicy wojny w Wietnamie; "Make love, not trade" - skandują teraz antyglobaliści. Skandują za Tedem Kaczyńskim? Ogłoszony w połowie 2000 r. raport kanadyjskich służb specjalnych CSIS przypisuje rolę duchowego ojca ruchu antyglobalnego Tedowi Kaczyńskiemu, okrytemu złą sławą Unabomberowi. Ten genialny naukowiec, a jednocześnie szalony terrorysta, w 1995 r. wymusił groźbami zamachów bombowych opublikowanie w największych amerykańskich gazetach swojego antyglobalnego i antycywilizacyjnego apelu "Nauka industrialna i jej przyszłość". Ideologia antyglobalistów - podobnie jak manifest Teda Kaczyńskiego - to zlepek mrzonek o "sprawiedliwości społecznej", spis-kowej teorii dziejów, naiwnej analizy kapitalizmu i przekonania o zgubnym wpływie "nowoczesności" na naturę i społeczności ludzkie.
Długą listę wrogów publicznych "człowieka z Seattle" otwierają: "Wielki Brat" Bill Gates, "superspekulant" George Soros i oskarżany o "bezlitosny wyzysk Trzeciego Świata" Phil Knight, szef firmy Nike. Antyglobaliści walczą z ponadnarodowymi koncernami - na czarnej liście jest McDonald’s, Monsanto (producent żywności modyfikowanej genetycznie), Shell Oil i wiele, wiele innych. Największe globalne zło uosabiają zaś szef WTO Mike Moore i dyrektor Banku Światowego James Wolfensohn. "WTO i Bank Światowy nie dają się reformować, więc trzeba je zlikwidować!" - żąda Lori Wallach.
Antyglobalistów nie przekonują argumenty świadczące o postępie dokonującym się dzięki globalizacji: demokratyzacja i wzrost poziomu życia mieszkańców Tajwanu, Korei Południowej, Meksyku. Troska o losy Trzeciego Świata to stały element ideologii antyglobalistów z Europy i USA. Tymczasem sami rzekomo zainteresowani - "wyzyskiwani" Azjaci i Latynosi - przyjmują tę narzuconą propozycję obrony z rosnącym zażenowaniem. "Podczas ubiegłorocznego forum w Davos ze zdziwieniem zauważyłem, z jaką złością politycy z krajów azjatyckich reagowali na protesty antyglobalistów, którzy twierdzili, że występują w ich obronie" - mówi Stephen B. Shepard, redaktor naczelny "Business Week".
Ile dywizji ma "człowiek z Seattle"
"Mogę zmobilizować dwuipółmilionową 'armię z Seattle' w ciągu kilku dni" - chwali się Lori Wallach. "Jeżeli trzeba, to jednego dnia będziemy na Antarktydzie, a drugiego na Grenlandii" - deklaruje Thilo Bode, szef Greenpeace. Trzon antyglobalnej opozycji stanowią organizacje pozarządowe (NGO - Nongovernmental Organizations). Na całym świecie rosną one niczym grzyby po deszczu - według szacunków ONZ, działa ich już ponad milion! Większość to grupy lokalne, czasami kilku-, kilkunastoosobowe, ale niektóre federacje - jak Sierra Club - skupiają ponad milion członków!
Najaktywniejsze są organizacje ekologiczne, stanowiące pomost między pokoleniami buntowników lat 70., 80. i 90. Najbardziej znaną "markę" wciąż ma wśród nich Greenpeace. Wspierają go Rainforest Action Network, People for Ethical Treatment of Animals (PETA), World Wildlife Fund i Earth First! Hasła społeczne głoszą obrońcy konsumentów Ralpha Nadera, Radical Roots, Global Exchange, Direct Action Network oraz Global Trade Watch. Coraz trudniej jednoznacznie określić profil nowo powstających organizacji - w ich eklektycznych programach mieści się coraz więcej wzajemnie się wykluczających postulatów.
Andrea Durbin (Friends of the Earth), Martin Khor (Third Work Network), Miriam Beherens (Pro Natura), Thilo Bode (Greenpeace), David Bryer (Oxfam) - to przywódcy ruchów antyglobalnych obdarzeni prawdziwą charyzmą. To oni tworzą ideo-logię ruchu i wypracowują taktykę działania. Ich niewątpliwy talent organizacyjny pozwala zespolić energię tysięcy anonimowych działaczy. Ten sam talent otwiera im drogę do polityki.
W szeregach antyglobalistów pojawili się także wojowniczy ekstremiści. Policje i służby specjalne szczególną uwagę zwracają na zadymiarzy z anarchistycznego Black Bloc, za którymi podąża zła sława prowokatorów i huliganów. Nie mniej agresywni są członkowie Anarchist Action Collective. Działająca głównie w Europie Third Position to z kolei przedziwny konglomerat małych organizacji z lewa i prawa - od faszyzujących skinów po trockistów i "aktywnych rewolucjonistów".
Ruchomy front, czyli sztuka walki "człowieka z Seattle"
W wojnie "człowiek z Seattle" kontra "człowiek z Davos" pierwsza krew polała się tak naprawdę jeszcze przed szczytem WTO w Seattle - w roku 1998 w Genewie i latem 1999 r. w Kolonii. Ruchomy front przeciw "człowiekowi z Davos" otwarty został jednak dopiero pod koniec 1999 r. w Seattle. W styczniu 2000 r. awangarda antyglobalistów po raz pierwszy pojawiła się w samym Davos. W kwietniu 2000 r. 30 tys. demonstrantów najechało Waszyngton, we wrześniu ponad 10 tys. ludzi sparaliżowało Melbourne, w październiku rozegrała się "bitwa o Pragę", a wkrótce potem - "bitwa o Niceę".
Akcje te organizowane są coraz sprawniej. Ulicznym wojownikom zapewnia się transport, zakwaterowanie, a w razie potrzeby nawet opiekę prawną. Greenpeace albo Ruckus Society organizują dla swoich członków obozy szkoleniowe. Od czasu pierwszych akcji w 1998 r. antyglobaliści nauczyli się wiele. Potrafią doskonale koordynować swoje działania w różnych częściach świata. Prowadzą akcje informacyjne w Internecie, a dzięki "bazie logistycznej" i aktywności tysięcy członków są w stanie działać w dowolnej części świata.
Mózgiem operacji w Seattle okazała się Lori Wallach. Dysponując sztabem zaledwie dwunastu aktywistów, zdołała zharmonizować działania kilkuset grup antyglobalistów. Niskie koszty, duża mobilność i skuteczność działań organizacji Global Trade Watch to rezultat wykorzystania komputerów, Internetu i telefonii komórkowej - wynalazków, dzięki którym coraz szybciej kręci się światowa machina globalizacji. "Człowiek z Seattle" nie miałby w walce z "człowiekiem z Davos" najmniejszych szans, gdyby nie korzystał z jego dorobku.
Dokąd zmierza "człowiek z Seattle"?
"Antyglobalizm to zjawisko głośne, bo umiejętnie wykreowane przez media, ale w rzeczywistości marginalne. Siła polityczna i perspektywy tego ruchu są żadne. Antyglobalni krzykacze, którzy chcą zamanifestować swój sprzeciw wobec kapitalizmu, są jednak wykorzystywani przez różnorakie grupy nacis-ku do realizacji swoich celów" - uważa prof. Jan Winiecki. W latach 70. radzieckie służby specjalne umiejętnie wykorzystywały ruchy pacyfistów i ekologów do organizowania protestów przeciwko rozmieszczaniu w Europie broni jądrowej NATO. Uczestnicy wszelakich "marszów wielkanocnych" okazali się po prostu "użytecznymi idiotami" - uznał Helmut Kohl. Użytecznymi dla drugiej strony.
Amerykańskie organizacje ekologiczne, z których część, na przykład Sierra Club, w okresie rządów demokratów otrzymywała dotacje z kasy państwowej, starają się teraz zablokować zatwierdzenie przez Senat nominacji Gale Norton na stanowisko ministra zasobów naturalnych USA. Walczą o obronę parków narodowych, nie dostrzegając, że po zwycięstwie Busha demokraci chcą ich wykorzystać do zemsty na republikanach.
Najbardziej zagorzali antyglobaliści wciąż demonstrują programową niechęć do polityki. Wielu radykalnych członków opuściło w ostatnich latach Greenpeace, uznając organizację za parapolityczną. Inni jednak zrozumieli, że nie osiągną swych celów, bijąc się wciąż z policją. Włoscy członkowie Partii Radykalnej i niemieccy Zieloni zasiedli w ławach poselskich. Ralph Nader z uporem, choć bez wielkich szans, bierze udział w kolejnych amerykańskich wyborach prezydenckich.
"Człowiek z Davos" wie, że największym błędem jest niedocenianie przeciwnika. Przedstawiciele organizacji pozarządowych są więc coraz częściej zapraszani jako eksperci wielkich koncernów (Novartis, ABB) i organizacji (Bank Światowy). David Bryer, szef antyglobalistycznej organizacji Oxfam, twierdzi, że zarówno zagorzali zwolennicy globalizacji, jak i przedstawiciele organizacji pozarządowych tworzą tandem. Są napędzani tą samą siłą i bez siebie nie mogą funkcjonować. W ubiegłym roku Bryer po raz pierwszy pojawił się jako uczestnik forum w Davos.
"Antyglobalizm nie odniesie zwycięstwa - twierdzi prof. Osiatyński - lecz jego porażka zmieni świat, tak jak zmienił go bunt młodzieży końca lat 60. Po przegranych zrywach zwycięzcy otwierają się na ideały przeciwników, by uniknąć powtórnych zawirowań". Doskonale rozumieją to "ludzie z Davos", dlatego w tym roku organizatorzy szczytu ekonomicznego zaprosili na swoje spotkania aż kilkudziesięciu przedstawicieli organizacji pozarządowych, nieco na wyrost nazywając ich reprezentantami "trzeciej siły". Ilu z zaproszonych powtórzy drogę życiową ulicznych bojowników z lat 60. i 70.? Jak Cohn-Bendit, Joschka Fischer oraz Bill Clinton - też w swoim czasie kontestator wojny w Wietnamie. Jak Francesco Rutelli, kandydat włoskiej lewicy na prezydenta - w młodości radykał i aktywista zielonych, albo były premier Massimo D’Alema, który przyznał, że wśród grzechów jego młodości było także rzucanie koktajlami Mołotowa.
Najpierw był "człowiek z Davos"
Bill Gates, Bill Clinton, Jeff Bezos, Lester Thurow, Jac-ques Chirac, James Wolfensohn, George Soros, Mike Moore, Alan Greenspan, Percy Barnevik - to tylko niektórzy ze stałych gości Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Dla Samuela Huntingtona to nosiciele "kultury Davos": "Prawie wszyscy mają dyplomy uniwersyteckie z fizyki, nauk społecznych, biznesu lub prawa, pracują w sferze słów lub liczb (albo z jednymi i drugimi), biegle mówią po angielsku, zatrudniani są przez rządy, korporacje, uczelnie o szerokich kontaktach zagranicznych, często podróżują po świecie. Łączy ich wiara w gospodarkę rynkową, demokrację i indywidualizm".
"Homo Davoniensis", "czło-wiek z Davos" to kapłan globalizacji, zagorzały zwolennik procesów zachodzących w światowej gospodarce, którego energia jest siłą napędową współczesnej cywilizacji. Jego pozycja coraz częściej nie jest już związana z konkretnym miejscem na Ziemi. Przeciwnie - równie dobrze może funkcjonować w Nowym Jorku, Tokio, Londynie, Frankfurcie albo Buenos Aires. Wśród prominentnych gości spotkań w Davos nie brakuje byłych i obecnych przywódców państw. Na liście stu ludzi reprezentujących najpotężniejsze imperia gospodarcze świata oprócz głów państw jest już 51 szefów największych ponadnarodowych koncernów. To właśnie oni wraz z przedstawicielami Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Międzynarodowej Organizacji Handlu oraz OECD są celem antyglobalistów - celem "człowieka z Seattle".
Powstanie antyglobalne, czyli jak się narodził "człowiek z Seattle"
W grudniu 1999 r. przeciwnym wobec Davos biegunem świata stało się Seattle. Pos-polite ruszenie przeciwników "człowieka z Davos" wyznaczyło sobie spotkanie w stolicy stanu Waszyngton, aby stoczyć pierwszą wielką bitwę antyglobalistycznej krucjaty. 40 tysiącom demonstrantów udało się zakłócić konferencję Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Jaka ideologia łączy wojującą z wolnym handlem Lori Wallach, szefową organizacji Global Trade Watch, absolwentkę Harvardu, i nieokrzesanego chłopskiego harcownika José Bové? Co łączy obrończynie natury Andreę Durbin i Miriam Beherens, bojownika o prawa człowieka Pierre’a Sane’a i działaczy amerykańskiej centrali związkowej AFL-CIO? Przede wszystkim przekonanie, że porządek świata jest zły, a odpowiedzialność za to ponosi "człowiek z Davos" - "burżuj", który kieruje wielkimi korporacjami, "imperialista" stojący na czele najbogatszych państw, "globalny wyzyskiwacz" z wielkich organizacji międzynarodowych.
W Seattle dominowały hasła skierowane przeciwko Światowej Organizacji Handlu (WTO), która razem z wielkimi korporacjami ma odpowiadać za zniszczenia ekologiczne, nierówności społeczne, wyzysk Trzeciego Świata i wszystkie inne nieszczęścia na naszym globie. W Seattle żądano także: "Władzy dla ludu!", "Prawa do aborcji dla każdej kobiety!", "Szacunku dla życia!". Okrzykom "America first!" towarzyszyła krytyka "amerykańskiego imperializmu gospodarczego". Aktywiści zwią-zku zawodowego pracowników leśnictwa demonstrowali w obronie swoich miejsc pracy, ekolodzy żądali zakazu wyrębu lasów, ramię w ramię protestowali obrońcy zwierząt, przeciwnicy manipulacji genetycznych i ponaddźwiękowych samolotów pasażerskich. Wszyscy oni zgodnie ogłosili w Seattle zwycięstwo całego ruchu i każdej organizacji z osobna. "Czy oni w ogóle wiedzą, o co tutaj chodzi?" - pytał zdezorientowany reporter CNN.
Program sprzeczności, czyli czego chce "człowiek z Seattle"
"To kompletna bzdura. Ja wskazuję, że handel światowy to tylko jeden z wyborów, i to błędny" - oburza się Lori Wallach, gdy przyrównuje się ją do XIX-wiecznych luddystów. Antyglobaliści czerpią inspirację z lewackich ruchów anarchistycznych, z kontrkultury lat 60. i 70., w tym poglądów jej głównego ideologa Herberta Marcusego, ruchów ekologów i pacyfistów. "Przywódcy i grupa ideologów antyglobalizmu wierzy w głoszone przez siebie hasła - ocenia prof. Wiktor Osiatyński, baczny obserwator ruchów alternatywnych sprzed 20 lat. - Dla wielu spośród tych, którzy za nimi podążają, protesty są jednak tylko doskonałą okazją do wyrażenia sprzeciwu typowego dla każdego pokolenia. Młodym ludziom wystarczy wskazać wroga. W tej chwili jest nim globalizacja". Co i kto będzie nim za pięć lat?
"Make love, not war" - skandowali w latach 60. i 70. hipisi, przeciwnicy wojny w Wietnamie; "Make love, not trade" - skandują teraz antyglobaliści. Skandują za Tedem Kaczyńskim? Ogłoszony w połowie 2000 r. raport kanadyjskich służb specjalnych CSIS przypisuje rolę duchowego ojca ruchu antyglobalnego Tedowi Kaczyńskiemu, okrytemu złą sławą Unabomberowi. Ten genialny naukowiec, a jednocześnie szalony terrorysta, w 1995 r. wymusił groźbami zamachów bombowych opublikowanie w największych amerykańskich gazetach swojego antyglobalnego i antycywilizacyjnego apelu "Nauka industrialna i jej przyszłość". Ideologia antyglobalistów - podobnie jak manifest Teda Kaczyńskiego - to zlepek mrzonek o "sprawiedliwości społecznej", spis-kowej teorii dziejów, naiwnej analizy kapitalizmu i przekonania o zgubnym wpływie "nowoczesności" na naturę i społeczności ludzkie.
Długą listę wrogów publicznych "człowieka z Seattle" otwierają: "Wielki Brat" Bill Gates, "superspekulant" George Soros i oskarżany o "bezlitosny wyzysk Trzeciego Świata" Phil Knight, szef firmy Nike. Antyglobaliści walczą z ponadnarodowymi koncernami - na czarnej liście jest McDonald’s, Monsanto (producent żywności modyfikowanej genetycznie), Shell Oil i wiele, wiele innych. Największe globalne zło uosabiają zaś szef WTO Mike Moore i dyrektor Banku Światowego James Wolfensohn. "WTO i Bank Światowy nie dają się reformować, więc trzeba je zlikwidować!" - żąda Lori Wallach.
Antyglobalistów nie przekonują argumenty świadczące o postępie dokonującym się dzięki globalizacji: demokratyzacja i wzrost poziomu życia mieszkańców Tajwanu, Korei Południowej, Meksyku. Troska o losy Trzeciego Świata to stały element ideologii antyglobalistów z Europy i USA. Tymczasem sami rzekomo zainteresowani - "wyzyskiwani" Azjaci i Latynosi - przyjmują tę narzuconą propozycję obrony z rosnącym zażenowaniem. "Podczas ubiegłorocznego forum w Davos ze zdziwieniem zauważyłem, z jaką złością politycy z krajów azjatyckich reagowali na protesty antyglobalistów, którzy twierdzili, że występują w ich obronie" - mówi Stephen B. Shepard, redaktor naczelny "Business Week".
Ile dywizji ma "człowiek z Seattle"
"Mogę zmobilizować dwuipółmilionową 'armię z Seattle' w ciągu kilku dni" - chwali się Lori Wallach. "Jeżeli trzeba, to jednego dnia będziemy na Antarktydzie, a drugiego na Grenlandii" - deklaruje Thilo Bode, szef Greenpeace. Trzon antyglobalnej opozycji stanowią organizacje pozarządowe (NGO - Nongovernmental Organizations). Na całym świecie rosną one niczym grzyby po deszczu - według szacunków ONZ, działa ich już ponad milion! Większość to grupy lokalne, czasami kilku-, kilkunastoosobowe, ale niektóre federacje - jak Sierra Club - skupiają ponad milion członków!
Najaktywniejsze są organizacje ekologiczne, stanowiące pomost między pokoleniami buntowników lat 70., 80. i 90. Najbardziej znaną "markę" wciąż ma wśród nich Greenpeace. Wspierają go Rainforest Action Network, People for Ethical Treatment of Animals (PETA), World Wildlife Fund i Earth First! Hasła społeczne głoszą obrońcy konsumentów Ralpha Nadera, Radical Roots, Global Exchange, Direct Action Network oraz Global Trade Watch. Coraz trudniej jednoznacznie określić profil nowo powstających organizacji - w ich eklektycznych programach mieści się coraz więcej wzajemnie się wykluczających postulatów.
Andrea Durbin (Friends of the Earth), Martin Khor (Third Work Network), Miriam Beherens (Pro Natura), Thilo Bode (Greenpeace), David Bryer (Oxfam) - to przywódcy ruchów antyglobalnych obdarzeni prawdziwą charyzmą. To oni tworzą ideo-logię ruchu i wypracowują taktykę działania. Ich niewątpliwy talent organizacyjny pozwala zespolić energię tysięcy anonimowych działaczy. Ten sam talent otwiera im drogę do polityki.
W szeregach antyglobalistów pojawili się także wojowniczy ekstremiści. Policje i służby specjalne szczególną uwagę zwracają na zadymiarzy z anarchistycznego Black Bloc, za którymi podąża zła sława prowokatorów i huliganów. Nie mniej agresywni są członkowie Anarchist Action Collective. Działająca głównie w Europie Third Position to z kolei przedziwny konglomerat małych organizacji z lewa i prawa - od faszyzujących skinów po trockistów i "aktywnych rewolucjonistów".
Ruchomy front, czyli sztuka walki "człowieka z Seattle"
W wojnie "człowiek z Seattle" kontra "człowiek z Davos" pierwsza krew polała się tak naprawdę jeszcze przed szczytem WTO w Seattle - w roku 1998 w Genewie i latem 1999 r. w Kolonii. Ruchomy front przeciw "człowiekowi z Davos" otwarty został jednak dopiero pod koniec 1999 r. w Seattle. W styczniu 2000 r. awangarda antyglobalistów po raz pierwszy pojawiła się w samym Davos. W kwietniu 2000 r. 30 tys. demonstrantów najechało Waszyngton, we wrześniu ponad 10 tys. ludzi sparaliżowało Melbourne, w październiku rozegrała się "bitwa o Pragę", a wkrótce potem - "bitwa o Niceę".
Akcje te organizowane są coraz sprawniej. Ulicznym wojownikom zapewnia się transport, zakwaterowanie, a w razie potrzeby nawet opiekę prawną. Greenpeace albo Ruckus Society organizują dla swoich członków obozy szkoleniowe. Od czasu pierwszych akcji w 1998 r. antyglobaliści nauczyli się wiele. Potrafią doskonale koordynować swoje działania w różnych częściach świata. Prowadzą akcje informacyjne w Internecie, a dzięki "bazie logistycznej" i aktywności tysięcy członków są w stanie działać w dowolnej części świata.
Mózgiem operacji w Seattle okazała się Lori Wallach. Dysponując sztabem zaledwie dwunastu aktywistów, zdołała zharmonizować działania kilkuset grup antyglobalistów. Niskie koszty, duża mobilność i skuteczność działań organizacji Global Trade Watch to rezultat wykorzystania komputerów, Internetu i telefonii komórkowej - wynalazków, dzięki którym coraz szybciej kręci się światowa machina globalizacji. "Człowiek z Seattle" nie miałby w walce z "człowiekiem z Davos" najmniejszych szans, gdyby nie korzystał z jego dorobku.
Dokąd zmierza "człowiek z Seattle"?
"Antyglobalizm to zjawisko głośne, bo umiejętnie wykreowane przez media, ale w rzeczywistości marginalne. Siła polityczna i perspektywy tego ruchu są żadne. Antyglobalni krzykacze, którzy chcą zamanifestować swój sprzeciw wobec kapitalizmu, są jednak wykorzystywani przez różnorakie grupy nacis-ku do realizacji swoich celów" - uważa prof. Jan Winiecki. W latach 70. radzieckie służby specjalne umiejętnie wykorzystywały ruchy pacyfistów i ekologów do organizowania protestów przeciwko rozmieszczaniu w Europie broni jądrowej NATO. Uczestnicy wszelakich "marszów wielkanocnych" okazali się po prostu "użytecznymi idiotami" - uznał Helmut Kohl. Użytecznymi dla drugiej strony.
Amerykańskie organizacje ekologiczne, z których część, na przykład Sierra Club, w okresie rządów demokratów otrzymywała dotacje z kasy państwowej, starają się teraz zablokować zatwierdzenie przez Senat nominacji Gale Norton na stanowisko ministra zasobów naturalnych USA. Walczą o obronę parków narodowych, nie dostrzegając, że po zwycięstwie Busha demokraci chcą ich wykorzystać do zemsty na republikanach.
Najbardziej zagorzali antyglobaliści wciąż demonstrują programową niechęć do polityki. Wielu radykalnych członków opuściło w ostatnich latach Greenpeace, uznając organizację za parapolityczną. Inni jednak zrozumieli, że nie osiągną swych celów, bijąc się wciąż z policją. Włoscy członkowie Partii Radykalnej i niemieccy Zieloni zasiedli w ławach poselskich. Ralph Nader z uporem, choć bez wielkich szans, bierze udział w kolejnych amerykańskich wyborach prezydenckich.
"Człowiek z Davos" wie, że największym błędem jest niedocenianie przeciwnika. Przedstawiciele organizacji pozarządowych są więc coraz częściej zapraszani jako eksperci wielkich koncernów (Novartis, ABB) i organizacji (Bank Światowy). David Bryer, szef antyglobalistycznej organizacji Oxfam, twierdzi, że zarówno zagorzali zwolennicy globalizacji, jak i przedstawiciele organizacji pozarządowych tworzą tandem. Są napędzani tą samą siłą i bez siebie nie mogą funkcjonować. W ubiegłym roku Bryer po raz pierwszy pojawił się jako uczestnik forum w Davos.
"Antyglobalizm nie odniesie zwycięstwa - twierdzi prof. Osiatyński - lecz jego porażka zmieni świat, tak jak zmienił go bunt młodzieży końca lat 60. Po przegranych zrywach zwycięzcy otwierają się na ideały przeciwników, by uniknąć powtórnych zawirowań". Doskonale rozumieją to "ludzie z Davos", dlatego w tym roku organizatorzy szczytu ekonomicznego zaprosili na swoje spotkania aż kilkudziesięciu przedstawicieli organizacji pozarządowych, nieco na wyrost nazywając ich reprezentantami "trzeciej siły". Ilu z zaproszonych powtórzy drogę życiową ulicznych bojowników z lat 60. i 70.? Jak Cohn-Bendit, Joschka Fischer oraz Bill Clinton - też w swoim czasie kontestator wojny w Wietnamie. Jak Francesco Rutelli, kandydat włoskiej lewicy na prezydenta - w młodości radykał i aktywista zielonych, albo były premier Massimo D’Alema, który przyznał, że wśród grzechów jego młodości było także rzucanie koktajlami Mołotowa.
Więcej możesz przeczytać w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.