W trzecie tysiąclecie wkroczyliśmy bez szumu i zamieszania, jakie towarzyszyły poprzedniemu sylwestrowi. Na szczęście już nikt nam nie wmawiał końca świata, który miałby nastąpić w wyniku zatrzymania się wind i załamania całej produkcji - od satelitów po skarpetki, a wszystko to z powodu błędu komputerowego ť la Y2K. Przepowiednię katastrofy cywilizacyjnej wygłoszono już wcześniej - w listopadzie ubiegłego roku podczas poświęconej globalnemu ociepleniu konferencji w Hadze.
To, że przeżywamy obecnie cieplejszy (niewiele) okres, zdają się potwierdzać niektóre pomiary. Niestety, celem konferencji takich jak ta haska nie jest naukowa ocena tego zjawiska (po pierwsze, znanego z poprzednich epok, nie tylko geologicznych, a po drugie, niekoniecznie ekologicznie, ekonomicznie oraz społecznie szkodliwego), lecz udowodnienie, że globalne ocieplenie jest dziełem rąk ludzkich. Produktem "przeklętej" cywilizacji technologicznej, znienawidzonej przez ruchy głębokiej ekologii, fundamentalistów religijnych wszelkiej maści i ortodoksów ideologicznych. Zadziwiające, że w zwalczaniu cywilizacji wszyscy oni posługują się jej najnowszymi zdobyczami. Przyjrzyjmy się ich kurtkom z goreteksu, telefonom satelitarnym i superpontonom, których używa Greenpeace.
Widmo zapóźnienia
Tymczasem nowy wiek zaczynamy z naprawdę poważnymi problemami cywilizacyjnymi. Wiele z nich nie ominie Polski, i to mimo naszego zapóźnienia. Będziemy mogli je rozwiązać tylko wtedy, gdy je sobie uświadomimy i z owej świadomości wyciągniemy właściwe wnioski. Te kłopoty nie muszą wcale doprowadzić do globalnej katastrofy.
Pierwszą poważną kwestią w skali świata jest sprawa energii. I to nie tyle jej braku, ile niedostępności. Obecna zima będzie sprawdzianem zdolności globalizującej się gospodarki do sprostania wyzwaniu, jakim jest swoisty terroryzm energetyczny (czyli motywowane politycznie narzucanie wysokich cen przez właścicieli złóż surowców). Jeżeli zima będzie łagodna, problem ten nieco się odsunie, jednak prędzej czy później pojawi się jak karp na wigilijnym stole. Związane z tym zagrożeniem trudności ubogich krajów Azji i Afryki są właściwie śmieszne w porównaniu z naszymi krajowymi kłopotami z gazociągami i światłowodami. Na razie!
Bezpieczna prawda
Drugim problemem, do którego rozwiązania nie jesteśmy przygotowani w skali globalnej, a już na pewno nie w skali polskiego kapitalizmu z socjalistyczną twarzą (lub na odwrót), jest zagrożenie bezpieczeństwa publicznego. Wynika ono z braku niezależnych politycznie źródeł informacji, przede wszystkim o przebiegu skomplikowanych zjawisk cywilizacyjnych. Jednym z nich jest ostatnia afera z chorobą Creutzfeldta i Jakoba (pochodną choroby szalonych krów). Wszyscy odczuliśmy konsekwencje braku dostępu do źródeł bezpiecznej prawdy. Dawniej były nimi uniwersyteckie laboratoria. Dość nieopatrzne ograniczenie niezależności uniwersytetów poprzez podporządkowanie ich rządowym i korporacyjnym systemom finansowania badań spowodowało, że społeczeństwa straciły do nich zaufanie (może nie do końca, ale w znacznym stopniu).
Klasycznym przykładem jest sprawa energetyki jądrowej. W krajach, w których ta gałąź gospodarki jest rozwinięta, znalezienie ekspertów niezależnych od przemysłu nuklearnego i przebogatych organizacji "ekologicznych" jest niezwykle trudne. Podobnie ma się rzecz z obiektywną oceną zastosowania osiągnięć współczesnej genetyki. Zadziwiające, że współcześni biolodzy i genetycy, informując społeczeństwo o badaniach i ich bezpieczeństwie, popełniają takie same błędy, jakie robili fizycy i technicy jądrowi w latach 50. i 60.
W Polsce doświadczamy skutków niedostępności bezpiecznej prawdy prawie we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Ot, choćby uczestnicząc w ponurym spektaklu zwanym reformą opieki zdrowotnej. Słuchając nie kończących się bajdurzeń urzędników państwowych, związkowych, a przede wszystkim polityków, chcielibyśmy wreszcie usłyszeć niezależną opinię: co i jak działa, a co i jak należy naprawić. Na taki osąd czekają nie tylko strajkujące pielęgniarki i lekarze, lecz przede wszystkim pacjenci. Zastanawia milczenie akademickich środowisk medycznych w tej sprawie.
Po pierwsze - edukacja
Najpoważniejszą jednak groźbą cywilizacyjną na początku XXI wieku jest kryzys edukacyjny, który obejmuje cały cywilizowany świat. Tak naprawdę wszystko, o czym pisałem dotychczas, ma praprzyczyny w tym zagrożeniu. Polakom zrozumienie faktu, że przyszłość kraju bardziej zależy od reformy szkolnej niż od reformy banków, przychodzi wyjątkowo opornie. I dlatego w nowe stulecie wkraczamy z rozbabraną reformą systemu edukacji, której założenia, z trudem przygotowane przez kolejne ekipy ministerialne - od Henryka Samsonowicza przez Jerzego Wiatra po Mirosława Handkego - zaczyna się ad hoc modyfikować.
Ledwie trzymająca się na powierzchni reforma edukacji pozostaje całkowicie osamotniona, ponieważ na skutek politycznych przepychanek i betonowego oporu dużej części środowisk akademickich nie przeprowadziliśmy istotnej reformy szkolnictwa wyższego. Ba, nie mamy nawet nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Zafundowaliśmy sobie natomiast nowe ustawy o Polskiej Akademii Nauk, Komitecie Badań Naukowych i jednostkach badawczo-rozwojowych. Żadnego z tych aktów prawnych nie skorelowano z reformą szkolnictwa. Poza tym w dużej mierze ignorują one podstawowe zjawiska zachodzące w organizacji badań i nauczania na świecie. Petryfikują pozostałą po realnym socjalizmie (to już 11 lat, panie i panowie posłowie!) strukturę organizacyjną nauki, faworyzującą socjalistyczne nieróbstwo za udawane pensje. Melanż prawny w ustawach "okołonaukowych", bubel zapisu konstytucyjnego o tak zwanym bezpłatnym nauczaniu, brak spójnej polityki państwa w dziedzinie rozwoju naukowego (aż żal, że znowu marzymy o finlandyzacji Polski) - wszystko to prowadzi do daleko posuniętej demoralizacji środowisk akademickich. Gorszące wydarzenia w jednej ze szkół wyższych w centrum Warszawy to tylko wierzchołek góry lodowej.
I znowu, jak w wypadku BSE, społeczeństwo nasze ma utrudniony dostęp do bezpiecznej prawdy o stanie reformy edukacji, o sytuacji uniwersytetów i placówek naukowo-badawczych. W Polsce nie ma bowiem ani jednej niezależnej instytucji, której zadaniem byłoby ocenianie reform. A przecież kosztem tańszych o 5 proc. marmurowych parapetów w salach bankowych, ba, z dobrowolnej składki osób z publikowanej przez "Wprost" listy najbogatszych Polaków, można by sfinansować niejeden taki ośrodek.
Widmo zapóźnienia
Tymczasem nowy wiek zaczynamy z naprawdę poważnymi problemami cywilizacyjnymi. Wiele z nich nie ominie Polski, i to mimo naszego zapóźnienia. Będziemy mogli je rozwiązać tylko wtedy, gdy je sobie uświadomimy i z owej świadomości wyciągniemy właściwe wnioski. Te kłopoty nie muszą wcale doprowadzić do globalnej katastrofy.
Pierwszą poważną kwestią w skali świata jest sprawa energii. I to nie tyle jej braku, ile niedostępności. Obecna zima będzie sprawdzianem zdolności globalizującej się gospodarki do sprostania wyzwaniu, jakim jest swoisty terroryzm energetyczny (czyli motywowane politycznie narzucanie wysokich cen przez właścicieli złóż surowców). Jeżeli zima będzie łagodna, problem ten nieco się odsunie, jednak prędzej czy później pojawi się jak karp na wigilijnym stole. Związane z tym zagrożeniem trudności ubogich krajów Azji i Afryki są właściwie śmieszne w porównaniu z naszymi krajowymi kłopotami z gazociągami i światłowodami. Na razie!
Bezpieczna prawda
Drugim problemem, do którego rozwiązania nie jesteśmy przygotowani w skali globalnej, a już na pewno nie w skali polskiego kapitalizmu z socjalistyczną twarzą (lub na odwrót), jest zagrożenie bezpieczeństwa publicznego. Wynika ono z braku niezależnych politycznie źródeł informacji, przede wszystkim o przebiegu skomplikowanych zjawisk cywilizacyjnych. Jednym z nich jest ostatnia afera z chorobą Creutzfeldta i Jakoba (pochodną choroby szalonych krów). Wszyscy odczuliśmy konsekwencje braku dostępu do źródeł bezpiecznej prawdy. Dawniej były nimi uniwersyteckie laboratoria. Dość nieopatrzne ograniczenie niezależności uniwersytetów poprzez podporządkowanie ich rządowym i korporacyjnym systemom finansowania badań spowodowało, że społeczeństwa straciły do nich zaufanie (może nie do końca, ale w znacznym stopniu).
Klasycznym przykładem jest sprawa energetyki jądrowej. W krajach, w których ta gałąź gospodarki jest rozwinięta, znalezienie ekspertów niezależnych od przemysłu nuklearnego i przebogatych organizacji "ekologicznych" jest niezwykle trudne. Podobnie ma się rzecz z obiektywną oceną zastosowania osiągnięć współczesnej genetyki. Zadziwiające, że współcześni biolodzy i genetycy, informując społeczeństwo o badaniach i ich bezpieczeństwie, popełniają takie same błędy, jakie robili fizycy i technicy jądrowi w latach 50. i 60.
W Polsce doświadczamy skutków niedostępności bezpiecznej prawdy prawie we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Ot, choćby uczestnicząc w ponurym spektaklu zwanym reformą opieki zdrowotnej. Słuchając nie kończących się bajdurzeń urzędników państwowych, związkowych, a przede wszystkim polityków, chcielibyśmy wreszcie usłyszeć niezależną opinię: co i jak działa, a co i jak należy naprawić. Na taki osąd czekają nie tylko strajkujące pielęgniarki i lekarze, lecz przede wszystkim pacjenci. Zastanawia milczenie akademickich środowisk medycznych w tej sprawie.
Po pierwsze - edukacja
Najpoważniejszą jednak groźbą cywilizacyjną na początku XXI wieku jest kryzys edukacyjny, który obejmuje cały cywilizowany świat. Tak naprawdę wszystko, o czym pisałem dotychczas, ma praprzyczyny w tym zagrożeniu. Polakom zrozumienie faktu, że przyszłość kraju bardziej zależy od reformy szkolnej niż od reformy banków, przychodzi wyjątkowo opornie. I dlatego w nowe stulecie wkraczamy z rozbabraną reformą systemu edukacji, której założenia, z trudem przygotowane przez kolejne ekipy ministerialne - od Henryka Samsonowicza przez Jerzego Wiatra po Mirosława Handkego - zaczyna się ad hoc modyfikować.
Ledwie trzymająca się na powierzchni reforma edukacji pozostaje całkowicie osamotniona, ponieważ na skutek politycznych przepychanek i betonowego oporu dużej części środowisk akademickich nie przeprowadziliśmy istotnej reformy szkolnictwa wyższego. Ba, nie mamy nawet nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Zafundowaliśmy sobie natomiast nowe ustawy o Polskiej Akademii Nauk, Komitecie Badań Naukowych i jednostkach badawczo-rozwojowych. Żadnego z tych aktów prawnych nie skorelowano z reformą szkolnictwa. Poza tym w dużej mierze ignorują one podstawowe zjawiska zachodzące w organizacji badań i nauczania na świecie. Petryfikują pozostałą po realnym socjalizmie (to już 11 lat, panie i panowie posłowie!) strukturę organizacyjną nauki, faworyzującą socjalistyczne nieróbstwo za udawane pensje. Melanż prawny w ustawach "okołonaukowych", bubel zapisu konstytucyjnego o tak zwanym bezpłatnym nauczaniu, brak spójnej polityki państwa w dziedzinie rozwoju naukowego (aż żal, że znowu marzymy o finlandyzacji Polski) - wszystko to prowadzi do daleko posuniętej demoralizacji środowisk akademickich. Gorszące wydarzenia w jednej ze szkół wyższych w centrum Warszawy to tylko wierzchołek góry lodowej.
I znowu, jak w wypadku BSE, społeczeństwo nasze ma utrudniony dostęp do bezpiecznej prawdy o stanie reformy edukacji, o sytuacji uniwersytetów i placówek naukowo-badawczych. W Polsce nie ma bowiem ani jednej niezależnej instytucji, której zadaniem byłoby ocenianie reform. A przecież kosztem tańszych o 5 proc. marmurowych parapetów w salach bankowych, ba, z dobrowolnej składki osób z publikowanej przez "Wprost" listy najbogatszych Polaków, można by sfinansować niejeden taki ośrodek.
Artykuł został opublikowany w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.