W mszy napisanej ostatnio przez Wojciecha Kilara na jubileusz Filharmonii Narodowej jak w większości dzieł tego artysty słychać echa muzyki filmowej. Pytany jednak o twórczość dla kina, kompozytor wyraża się o niej z lekceważeniem, twierdząc, że traktuje ją wyłącznie jako źródło zarobkowania. A przecież oba rodzaje muzyki tworzy z tej samej materii; ponadto to właśnie kompozycje filmowe przyniosły mu międzynarodowy sukces.
Kompozytorzy zwykle nie analizują swojej drogi twórczej, pozostawiają to zajęcie muzykologom i krytykom. Czasem zdarza się jednak, że ex post dorabiają do utworu ideologię. - Już po napisaniu mszy stwierdziłem, że fragment "Crucifixus" powierzyłem tenorowi solo, ponieważ chciałem oddać samotność Chrystusa na krzyżu, ale podczas pracy o tym nie myślałem - powiedział Wojciech Kilar po prawykonaniu utworu. Podobnie nie zdaje też sobie zapewne sprawy z zasięgu powiązań między filmową i estradową częścią swojej twórczości. W roku 1974 - już po napisaniu muzyki do "Ziemi obiecanej" Wajdy oraz tak wybitnych obrazów, jak trylogia śląska Kutza czy najlepsze filmy Zanussiego - kompozytor stworzył "Krzesanego", pierwszy z serii poematów symfonicznych, który część publiczności zbulwersował, a część zachwycił. Jedni uważali, że włączając do dzieła cytaty z utworów góralskich oraz filmową ilustracyjność, Kilar otworzył okno i wpuścił świeże powietrze do świata muzyki współczesnej. Inni z oburzeniem określili utwór jako kicz.
Na początku lat 70. francuski badacz kultury Abraham André Moles wydał książkę "Kicz, czyli sztuka szczęścia". Uważa on, że podstawowymi cechami kiczu muzycznego są dysproporcja między użytymi środkami a obranym tematem (czyli na przykład zaangażowanie wielkiej orkiestry do wykonania banalnej melodii) oraz brak umiarkowania w doborze efektów (autor wymienia długą ich listę, między innymi śpiew chóralny, brzmienia bardzo głośne lub bardzo ciche i w ogóle wszelkie kontrasty). Istotę sprawy dostrzega w stwierdzeniu Nietzschego: "Muzyka zaczyna wywierać na nas magiczny wpływ dopiero z chwilą, gdy dosłyszymy w niej echo własnej przeszłości". Rozpoznawanie cech znajomych jest źródłem przyjemności, czyli podstawą kiczu - twierdzi Moles.
Nic więc dziwnego, że takie utwory, jak poematy symfoniczne Kilara czy powstałe również w latach 70. kompozycje Henryka Mikołaja Góreckiego, odwołujące się do muzycznej przeszłości, napisane na duże zespoły i zawierające efektowne kontrasty, wywoływały wśród słuchaczy sprzeczne odczucia. Po 30 latach i oszałamiających światowych sukcesach obu kompozytorów patrzymy na nie inaczej. Można przyjąć, że - jak zapowiadał Moles - wchłonęła nas mieszczańska cywilizacja kiczu. Równie dobrze jednak można uznać, że po prostu coś się przez ten czas zmieniło w odczuciach estetycznych. Jedna ze zmian dotyczy muzyki filmowej: fenomen rozpowszechniania ścieżek dźwiękowych, jeszcze niedawno nie do pomyślenia, przyczynił się do zmiany spojrzenia na muzyczną ilustrację, do jej nobilitacji. Dziś nikogo nie dziwi, że utworów tych słucha się z płyt i wykonuje się je na koncertach.
Właśnie myślenie obrazem filmowym doprowadziło Kilara do napisania "Krzesanego", "Bogurodzicy", "Exodusu" czy "Orawy". Po latach sytuacja się odwróciła: Francis Ford Coppola zadzwonił do kompozytora z zamówieniem na muzykę do "Draculi" dlatego, że usłyszał jego utwory symfoniczne i zapragnął mieć w swoim filmie brzmienia o podobnym ładunku emocji. Nawiasem mówiąc, praca nad "Draculą" wzmocniła lekceważący stosunek kompozytora do muzyki filmowej: w Polsce pisał "pod obraz", znając minutaż i nastrój każdej sceny, hollywoodzcy reżyserzy zaś montują muzykę według własnego uznania. Sukces Kilara trwa i kto wie, czy to nie jego twórczość dla kina - wbrew temu, co autor o niej myśli - będzie w przyszłości tą lepiej pamiętaną.
Na początku lat 70. francuski badacz kultury Abraham André Moles wydał książkę "Kicz, czyli sztuka szczęścia". Uważa on, że podstawowymi cechami kiczu muzycznego są dysproporcja między użytymi środkami a obranym tematem (czyli na przykład zaangażowanie wielkiej orkiestry do wykonania banalnej melodii) oraz brak umiarkowania w doborze efektów (autor wymienia długą ich listę, między innymi śpiew chóralny, brzmienia bardzo głośne lub bardzo ciche i w ogóle wszelkie kontrasty). Istotę sprawy dostrzega w stwierdzeniu Nietzschego: "Muzyka zaczyna wywierać na nas magiczny wpływ dopiero z chwilą, gdy dosłyszymy w niej echo własnej przeszłości". Rozpoznawanie cech znajomych jest źródłem przyjemności, czyli podstawą kiczu - twierdzi Moles.
Nic więc dziwnego, że takie utwory, jak poematy symfoniczne Kilara czy powstałe również w latach 70. kompozycje Henryka Mikołaja Góreckiego, odwołujące się do muzycznej przeszłości, napisane na duże zespoły i zawierające efektowne kontrasty, wywoływały wśród słuchaczy sprzeczne odczucia. Po 30 latach i oszałamiających światowych sukcesach obu kompozytorów patrzymy na nie inaczej. Można przyjąć, że - jak zapowiadał Moles - wchłonęła nas mieszczańska cywilizacja kiczu. Równie dobrze jednak można uznać, że po prostu coś się przez ten czas zmieniło w odczuciach estetycznych. Jedna ze zmian dotyczy muzyki filmowej: fenomen rozpowszechniania ścieżek dźwiękowych, jeszcze niedawno nie do pomyślenia, przyczynił się do zmiany spojrzenia na muzyczną ilustrację, do jej nobilitacji. Dziś nikogo nie dziwi, że utworów tych słucha się z płyt i wykonuje się je na koncertach.
Właśnie myślenie obrazem filmowym doprowadziło Kilara do napisania "Krzesanego", "Bogurodzicy", "Exodusu" czy "Orawy". Po latach sytuacja się odwróciła: Francis Ford Coppola zadzwonił do kompozytora z zamówieniem na muzykę do "Draculi" dlatego, że usłyszał jego utwory symfoniczne i zapragnął mieć w swoim filmie brzmienia o podobnym ładunku emocji. Nawiasem mówiąc, praca nad "Draculą" wzmocniła lekceważący stosunek kompozytora do muzyki filmowej: w Polsce pisał "pod obraz", znając minutaż i nastrój każdej sceny, hollywoodzcy reżyserzy zaś montują muzykę według własnego uznania. Sukces Kilara trwa i kto wie, czy to nie jego twórczość dla kina - wbrew temu, co autor o niej myśli - będzie w przyszłości tą lepiej pamiętaną.
Więcej możesz przeczytać w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.