Policja odzyskała kilka dni temu dwadzieścia z pięciuset luksusowych aut skradzionych przez gang pruszkowski. Nie wiadomo jeszcze, co się z nimi stanie. Wiadomo natomiast, gdzie trafiły inne drogie auta i przedmioty zarekwirowane przez policję oraz służby celne. W ubiegłym roku wszystkie urzędy celne zajęły towary warte ponad 140 mln zł.
Niektóre z zarekwirowanych na granicy luksusowych samochodów trafiają do pracowników organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby licytowano je na otwartych przetargach, a nabywcy płacili rynkową cenę. W Białej Podlaskiej trzech prokuratorów nabyło samochody skradzione w Niemczech i zarekwirowane na granicy. Pogranicznicy przekazali je firmie zajmującej się odnajdywaniem skradzionych aut i dostarczaniem ich do ubezpieczyciela. Kilka tygodni później prokuratorzy kupili je od przedstawicieli tej firmy, płacąc nie więcej niż 20 proc. ich rzeczywistej wartości. Prowadząca śledztwo Prokuratura Okręgowa w Lublinie ustaliła, że prokuratorzy przekazywali firmie współpracującej z ubezpieczycielem informacje o innych kradzionych i zatrzymanych na wschodniej granicy samochodach. Firma otrzymywała 3 tys. DM za każde odnalezione auto. Sprzedane prokuratorom po bardzo niskiej cenie samochody były więc rodzajem nagrody za współpracę.
Gdy samochody konfiskowane przez celników zostaną opisane i wycenione, trafiają do wybranych komisów, gdzie są wystawiane na licytację. W podobny sposób zbywane są auta, których przepadek orzekają sądy. Jednak - jak przyznają bywalcy licytacji - ekskluzywne wozy (BMW, audi, mercedesy, jeepy cherokee) przeważnie przeznaczone są dla wybranych. I to długo przed licytacją. Wartość tych samochodów już w momencie dokonywania wyceny jest znacznie zaniżana - do kilku, najwyżej kilkunastu tysięcy złotych. Starają się o to przyszli nabywcy, niejednokrotnie ci sami, którym te samochody zabrano, lub ich koledzy. Gdy ktoś postronny próbuje skorzystać z takiej "okazji", podchodzi do niego krótko ostrzyżony osiłek, nierzadko z pistoletem za pasem, i oznajmia: "Zostaw ten samochód, to pozwolę ci wziąć inny. W przeciwnym razie nie kupisz nic i stracisz zdrowie". Machinacje takie rzadko wychodzą na jaw, bo w dokumentach wszystko jest w porządku, a tylko dokumenty są kontrolowane. Policjanci operacyjni od pewnego czasu jednak uważnie przyglądają się licytacjom.
Jeśli aut nie kupują gangsterzy, dostają się one w ręce osób zaprzyjaźnionych z celnikami i pracownikami autokomisu. Przed przetargiem auta są preparowane - twierdzą handlujący samochodami. Wymontowuje się na przykład jeden z elementów silnika lub brudzi karoserię czy tapicerkę (oczywiście, zabrudzenia te dają się łatwo usunąć). Ponieważ na przetargach nie można uruchamiać silnika ani odbyć jazdy próbnej, takie auta są omijane przez przypadkowych nabywców. Niedawno spreparowano BMW serii 7 - chętnych odstręczała wielka plama oleju na ziemi pod silnikiem. Okazało się, że olej rozlano specjalnie. Luksusowe BMW sprzedano za 7 tys. zł. Niektóre samochody w ogóle nie są wystawiane na licytację. Sporządza się tylko fikcyjny protokół z przetargu z adnotacją, że nie zgłosił się żaden chętny. Wówczas samochód sprzedawany jest po cenie wywoławczej z bonifikatą sięgającą 30 proc. Jeśli auto jest potem odsprzedawane, można na nim zarobić kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Towary powszechnego użytku przekazywane są na licytację, sprzedawane wybranej firmie bądź wstawiane do komisów. Produkty żywnościowe, odzież czy obuwie trafiają przeważnie do zaprzyjaźnionych firm i fundacji, bowiem koszty przetargów są często wyższe niż wpływy ze sprzedaży. Sprzedaż bez licytacji sprzyja jednak machinacjom, gdyż w ten sposób cenne towary można nabyć za bezcen. W dokumentach sprzęt ten figuruje jako towar wadliwy, złom lub surowiec wtórny.
Skonfiskowany spirytus najczęściej sprzedaje się Polmosom i szpitalom po złotówce za litr. Papierosy sprzedawane przez urzędy celne można kupić już po 40 gr za paczkę.
Na ironię zakrawa fakt, że skonfiskowane luksusowe auta i wartościowy sprzęt elektroniczny ponownie trafiają do tych, którym je zabrano. Gdy nabywcą jest gangster, który te przedmioty wcześniej ukradł, państwo pobierające opłaty za rzeczy wystawione na licytację na "ustawionym" przetargu staje się po prostu paserem.
Więcej możesz przeczytać w 7/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.